Pokręciła głową...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

- Właśnie po dwóch latach zerwałam z pewnym gościem. Prawnik. To jeden z powodów, dla których chciałam się wyrwać na jakiś czas z Kalifornii.
- Złamane serce?
- Zdaje się, że on przeżył to bardziej niż ja. Chyba chce, żebyśmy znowu byli razem. - Wyszczerzyła zęby do Maxa. - Więc przy odrobinie szczęścia nie będzie włóczył mnie po sądach.
Kiedy rozglądał się za kelnerem, chcąc zapłacić rachunek, zauważył Fanny. Mijała kawiarnię w drodze do pracy, niosąc podłużną torbę z szarego papieru wypchaną wielkimi restauracyjnymi bochenkami. Przystanęła, żeby dać się pocałować i powydziwiać nad jego zabandażowaną głową.
- Widziałeś Roussela? - spytała. - Szukał cię. Chodzi o jakieś spotkanie u ciebie dzisiaj po południu. Powiedział, że to prywatna sprawa. - Stała, uśmiechając się do niego, jej ciemne oczy błyszczały zaciekawieniem. - Jakby tu u nas dało się coś utrzymać w tajemnicy.
- Ładny strój - zauważył Max, napawając się widokiem krótkiego bawełnianego podkoszulka i nisko opadających dżinsów, które odsłaniały kilkanaście centymetrów nagiego opalonego brzucha. - Pewnie znowu chodzi o szambo - dodał. - Ciągle są z nim kłopoty.
- Merde - mruknęła Fanny.
- Obawiam się, że tak.
Christie patrzyła za nią, gdy Fanny przedzierała się przez tłum.
- To się rzuca w oczy, wystarczy na was spojrzeć - stwierdziła. - Zrób z tym coś. Rozumiesz, może jakaś randka?
Max położył dłoń na sercu i przybrał żałosny wyraz twarzy.
- Jedyne, co mogę, to wielbić ją na odległość - wyznał. - Wszystko przez te niemożliwe godziny pracy restauracji. Cholernie niesprzyjające stosunkom towarzyskim. Chyba się zaofiaruję, że pomogę jej przy zmywaniu. - Położył trochę drobnych na stole i wstał, spoglądając na zegarek. - Zbieraj się. Myślałem, żeby kupić parę rzeczy na targu i zjeść coś w domu, na wypadek gdyby ten facet od wina przyjechał wcześniej.
Dołączyli do tłumu przesuwającego się wolno po placu; przystanęli najpierw przy straganie obwieszonym festonami kiełbasek, z kontuarem zastawionym confits i pasztetami, którym Christie przyjrzała się znad okularów.
- Mogę mieć jedną prośbę co do menu? - spytała. - Nic, co ma dziób, dobrze?
Wybrali grubo mielony wiejski pasztet i patrzyli, jak zręczne ręce sprzedawcy odkrawają dwa pokaźne plastry, a następnie pakują je w woskowany papier. Odliczył potem resztę palcami różowiutkimi jak gotowana szynka, doradzając odpowiednie wino oraz nalegając, by koniecznie - absolutnie koniecznie - kupili parę korniszonów. Potem ruszyli do stoiska z nabiałem, gdzie odbyli dyskusję na temat dojrzałości kozich serów z Banon; każdy miękki dysk owinięto w liście orzecha, które - jak ich zapewniono - zostały uprzednio namoczone w eau-de-vie. Następnie kupili sałatę i owoce, chleb i oliwę oraz butelkę octu balsamicznego, na koniec zaś zatrzymali się przy stoisku z kwiatami, gdzie wybrali pęk jaskrawych papuzich tulipanów do przystrojenia stołu.
Christie fascynowała niezwykłość wszystkiego: gadatliwi sprzedawcy, drobne uprzejmości towarzyszące każdej transakcji, ogólny nastrój niewymuszonej pogody, brak pośpiechu.
- Jedno jest pewne: to dużo lepsze niż tarabanienie się z wózkiem po miejscowym supermarkecie - stwierdziła. - Ale u nas tak by się nie dało. Rozumiesz, wszędzie kręcą się psy, ludzie palą, a ci goście przy straganach nawet nie mają plastikowych rękawiczek. W Kalifornii służby epidemiologiczne miałyby używanie jak nigdy. Rozpędziliby towarzystwo w try miga.
- I aresztowali psy za włóczęgostwo, nie wątpię - przytaknął Max. - Zdumiewające, że nie padamy wszyscy jak muchy. A mimo to wydaje się, że ludzie żyją tu równie długo jak w Stanach, jeśli nie dłużej. Musiałaś czytać statystyki.
- Jasne. Rozsyłamy je w ramach reklamy firmy. Rozumiesz, francuski paradoks: pij butelkę wina dziennie, a dożyjesz setki. Za każdym razem, kiedy publikujemy te dane, sprzedaż czerwonego wina idzie w górę jak rakieta. Amerykanie uwielbiają proste rozwiązania.
Obładowani plastikowymi torbami wracali do samochodu. Kiedy mijali kościół, Max zatrzymał się, by przeczytać zawiadomienie przypięte na drzwiach. Uśmiechnął się i pokręcił głową.
- Prowansalska logika. Uwielbiam to. - Przetłumaczył treść notatki: - „Uwaga! Termin spotkania, które było wyznaczone na dzisiaj, uległ zmianie. Odbyło się wczoraj”.
W domu zastali liścik od madame Passepartout z informacją, że niejaki monsieur Fitzgerald z Bordeaux dzwonił, by zawiadomić, iż zjawi się wczesnym popołudniem; że Max pod żadnym pozorem nie powinien moczyć głowy i ma unikać słońca oraz że madame nie wróci po południu do pracy z powodu crise de chat.
- Koci kryzys - przetłumaczył Max. - Ma taką starą kocicę, która co jakiś czas dostaje niestrawności i trzeba ją potrzymać za łapę. Właściwie to lepiej, że madame nie będzie. Rozstawiałaby enologa po kątach.
Wypakowali jedzenie i Max zabrał się do mycia sałaty w zlewie, Christie tymczasem przysiadła na brzegu stołu z kieliszkiem wina i papierosem.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zĹ‚apiÄ…, to znaczy, ĹĽe oszukiwaĹ‚eĹ›. Jak nie, to znaczy, ĹĽe posĹ‚uĹĽyĹ‚eĹ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….