Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Jest tu twoja kochanka, prawda?
Wiedziałam, że do tego dojdzie. Przewidziałam to. Na biurku Larsa zadzwonił interkom. Sekretarka, panna Grabhorn rzekła już nie z pogardą, lecz z paniką: — Panie Lars, Ed McEntyre mówi, że panna Faine uciekła jemu i Billowi Manfretti. Opuściła hol dla interesantów i idzie prosto do pańskiego biura. — Niech i tak będzie — powiedział Lars. Chwycił Lilę za ramię, wyprowadził z biura i ruszył z nią korytarzem do najbliższej rampy. Dziewczyna szła biernie jak kukła. Lars doznał wrażenia, że wlecze lekki przed- miot będący jedynie imitacją człowieka, czymś pozbawionym życia i pragnień. Było to uczucie dziwnie nieprzyjemne. Czy Lili było już wszystko jedno, czy też wyczerpała się jej odporność psychiczna? Nie miał jednak czasu na psychologiczne dywagacje, wcią- gnął Lilę na rampę i oboje pojechali na dachowe lądowisko, gdzie czekał rządowy sko- czek. Kiedy Lars i Lila wjechali na dach, z drugiej rampy zeszła jakaś postać. Była to Maren Faine. Henry Morris powiedział prawdę: Maren zmieniła się nie do poznania. Miała na sobie długie do kostek futro z wenusjańskich wubków, mały kapelusik z woalką i du- że kolczyki ręcznej roboty. Co dziwne, była bez makijażu, nawet nie umalowała ust. Jej twarz była zgaszona i wyblakła. Maren przyniosła ze sobą zimny powiew grobu; zu- pełnie jakby przeleciała przez Atlantyk na skrzydłach śmierci. Śmierć czaiła się w jej oczach. Spoglądała obojętnie, a jednak z determinacją. — Hej — powiedział Lars. — Witam, Lars — wyskandowała Maren. — Witam, panno Topczew. Przez chwilę wszyscy milczeli. Lars nie pamiętał, by kiedykolwiek w życiu czuł się bardziej niezręcznie. — Co słychać, Maren? — powiedział Lars. — Zadzwonili do mnie z samego Bułganingradu. Ktoś z SeRKeb-u albo z nim zwią- zany. Nie wierzyłam, dopóki sama tego nie sprawdziłam przez KACH. Uśmiechnęła się, po czym sięgnęła do przypominającej kopertę torebki przewieszo- nej przez ramię na skórzanym pasku. Rewolwer, który wyjęła, był z pewnością najmniejszym, jaki Lars kiedykolwiek wi- dział. 130 131 W pierwszej chwili Lars pomyślał, że to zabawka, atrapa, że Maren wygrała go w au- tomacie do gry. Wpatrywał się w niego próbując określić, co to za jeden, bo w końcu był ekspertem w sprawach broni. Wtedy uświadomił sobie, że rewolwer jest prawdziwy. Był włoskiej produkcji i mieścił się w damskiej torebce. — Jak się pani nazywa? — odezwała się stojąca obok Larsa Lila. Jej pytanie było grzeczne, rozsądne, nawet uprzejme. Zdziwiony Lars spojrzał na Lilę wytrzeszczonymi oczami. O ludziach zawsze można dowiedzieć się czegoś nowego. Lila kompletnie rzuciła go na kolana: w tak krytycznym momencie, stojąc naprzeciw Maren i jej małej niebez- piecznej broni, Lila Topczew potrafiła zachować się jak osoba dojrzała, jak dama. Co więcej, wykazała się towarzyską ogładą, jakby była na przyjęciu, gdzie roi się od naj- bardziej szykownych kogów. Stanęła na wysokości zadania, co zdało się Larsowi kwin- tesencją człowieczeństwa. Nikt już nie zdołałby go przekonać, że człowiek to po pro- stu zwierzę poruszające się w pozycji wyprostowanej, które nosi w kieszeni chusteczkę i potrafi odróżnić czwartek od piątku, czy jakie tam inne wziąć kryterium człowieczeń- stwa... nawet definicja Starego Orvilla, z Szekspira wzięta, była po prostu obraźliwym, cynicznym nonsensem. Cóż to za uczucie, pomyślał Lars, nie tylko kochać tę dziewczy- nę, lecz również ją podziwiać. — Nazywam się Maren Faine — odparła Maren rzeczowo i obojętnie. Na niej gest panny Topczew nie zrobił najmniejszego wrażenia. Lila ufnie podała jej rękę, najwyraźniej na znak przyjaźni. — Miło mi — powiedziała — i sądzę, że możemy... Maren uniosła malutki rewolwer i pociągnęła za spust. Zapchany brudem, choć na zewnątrz czysty i lśniący mały gadżet wypluł z siebie coś, co można by uznać za pocisk dum-dum w początkowym stadium rozwoju. Jednak pocisk ewoluował przez lata i nadal zawierał element zasadniczy — ten, któ- ry miał zdolność do eksplodowania w chwili zetknięcia z celem. Co więcej, jego kawał- ki wybuchały w nieskończoność zbierając żniwo w ciele ofiary i jej otoczeniu. Lars instynktownie padł na ziemię, odwrócił twarz i skulił się w sobie. Zwierzę w je- go wnętrzu przyjęło pozycję płodu: podciągnięte pod siebie kolana, broda przy klat- ce piersiowej, ramiona obejmujące ciało. Wiedział, że nic nie może zrobić dla Lili. Wszystko się skończyło. Na zawsze. Mogą minąć wieki, stulecia mogą bezustannie pły- nąć jak woda, ale Lila Topczew już nigdy nie pojawi się znowu na świecie. Lars myślał logicznie jak maszyna, która niezależnie od tego, co dzieje się w otaczają-
|
Wątki
|