Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Nadzieja ta, której nic nie skaziło ani nie zepsuło i która pod wpływem miłości wybujała ponad miarą , otrzymała nagle śmiertelny cios. Zdrada kochanki ugodziła ją w pełni lotu; kie- dy myślałem o tym, czułem, że mi w duszy omdlewa coś konwulsyjnie niby ranny ptak w agonii. Społeczeństwo, które czyni tyle złego, podobne jest do indyjskiego węża, którego miesz- kaniem jest gąszcz rośliny leczącej jego ukąszenie: tak i ono równocześnie z cierpieniem, jakie sprawiło, podsuwa prawie zawsze lekarstwo. I tak człowiek, który posiada uregulowany tryb życia, z rana interesy, o tej godzinie wizyty, o tej praca, o tej miłość, może bezpiecznie stracić kochankę. Zajęcia jego i myśli są niby owi niewzruszeni żołnierze ustawieni w ordyn- ku podczas bitwy; kula unosi jednego, sąsiedzi ściskają się w szeregu, nie znać ubytku. Nie miałem tej ucieczki, odkąd zostałem sam: natura, moja ukochana matka, zdała mi się, przeciwnie, bardziej rozległa i pusta niż kiedykolwiek. Gdybym mógł zupełnie zapomnieć mą lubą, byłbym ocalony. Iluż ludziom nie trzeba ani tyle do wyleczenia! Niezdolni kochać nie- wiernej kobiety, okazują, w podobnych okolicznościach, podziwu godny hart. Ale czyż taką jest miłość dziewiętnastoletniego chłopca, który, nie mając pojęcia o świecie, cały żyjąc pra- gnieniem, czuje w sobie zaród wszystkich namiętności? Czyż ten wiek wątpi o czymkolwiek? Na prawo, na lewo, hen, na widnokręgu, wszędzie woła go jakiś głos. Wszystko jest żądzą, wszystko marzeniem. Nie ma rzeczywistości, która by się ostała dla młodego serca; nie masz tak sękatego i twardego dębu, z którego by nie wyszła driada. Gdyby miał sto ramion, nie lękałby się otworzyć ich w próżnię; wystarczy utulić w nie kochankę i próżnia zapełniona. Co do mnie, nie pojmowałem, aby można robić co innego niż kochać; kiedy mi mówiono o innym zatrudnieniu, wzruszałem ramionami. Miłość moja była wpółdzika; na całym mym życiu wyciskała coś mniszego, surowego. Przytoczę tylko jeden przykład. Luba dała mi me- dalion ze swą miniaturą; nosiłem go na sercu, co jest zresztą dość pospolite, ale znalazłszy pewnego dnia u antykwariusza żelazną dyscyplinę z blaszką najeżoną gwoździkami, kazałem przytwierdzić medalion do tej blaszki i tak go nosiłem. Gwoździe te, które wchodziły mi w pierś za każdym ruchem, sprawiały mi tak osobliwą rozkosz, iż przyciskałem niekiedy rękę, aby je czuć głębiej. Wiem, że to szaleństwo; alboż miłość robi tylko takie szaleństwa? Od czasu jak mnie ta kobieta zdradziła, zdjąłem okrutny medalion. Nie umiem opisać, z jakim smutkiem odjąłem żelazną, blachę i jakie westchnienie wydało moje serce, skoro się uczuło wyswobodzone! „Biedne blizny − mówiłem − macie się zatem zatrzeć? Ach, rano moja, droga rano, jakiż balsam przyłożę na ciebie?” 27 Daremnie nienawidziłem tej kobiety; miałem ją, można rzec, we krwi; przeklinałem ją, ale śniłem o niej. Co poradzić? Co poradzić na sen? Jakiż argument przeciwstawić wspomnie- niom krwi i ciała? Makbet, zabiwszy Dunkana, powiada, iż Ocean nie umyłby jego rąk; nie byłby też obmył moich blizn. Mówiłem Desgenais'mu: „Cóż chcesz? Gdy usnę, jej głowa znajduje się tu, na tej poduszce.” Żyłem dotąd jedynie przez tę kobietę; zwątpić o niej, znaczyło zwątpić o wszystkim; prze- kląć ją, wszystkiego się zaprzeć; stracić ją, wszystko zniweczyć. Przestałem gdziekolwiek bywać; świat zdawał mi się rojowiskiem dzikich zwierząt, potworów, krokodylów. Co bądź mi mówiono, aby mnie rozerwać, odpowiadałem: „Tak, to doskonała rada; możecie być pew- ni, że z niej nie skorzystam.” Stawałem w oknie i powiadałem sobie: „Ona przyjdzie, pewien jestem; idzie, skręca w uli- cę, czuję, jak się zbliża. Nie może żyć beze mnie, jak ja bez niej. Co jej powiem? Z jaką twa- rzą ją przyjmę?” Tu przypominała mi się jej zdrada. „Ha! Niech nie przychodzi! − wołałem −
|
Wątki
|