czony byk...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

— Masz niewyparzoną gębę, Gówniarz. Ktoś powinien ci ją zamknąć!
— Ja tylko mówię, co myślę. — Aubrey zmusił się do zachowania spokojnego tonu.
— Ale tak się składa, że wszyscy tak myślą, nie? A kiedy Showforth i Coulter zaczną sy-
pać, a tym razem zaczną, cala załoga dowie się, że to prawda. I wszyscy będą wiedzie-
li, że wielki groźny Randy Steilman nie miał dość jaj i odwagi, by samemu rozliczyć się
z kobietą. Czego się bałeś? Że ci tak dokopie jak bosman parę lat temu?
Steilman był biały z wściekłości. Jedyne, czego chciał, to zmiażdżyć tego bezczelne-
go smarkacza. Był zbyt rozjuszony, by myśleć i zdać sobie sprawę z tego, że obecnych
jest kilkunastu świadków, ale nawet gdyby to zauważył, niczego by to nie zmieniło. Wie-
dział tylko, że nie skończył jeszcze z Wandermanem i że tym razem ten nie tylko będzie
krwawił, ale skomlał o litość. Chciał go skopać do nieprzytomności i nawet mu do gło-
wy nie przyszło, że Wanderman celowo go rozwścieczył i podpuścił.
Al Stennis obserwował z przerażeniem rozwój wydarzeń — w przeciwieństwie do
Steilmana zachował trzeźwość umysłu i wiedział, co się stanie, kiedy ten zada pierw-
szy cios. Wanderman nie wykonał żadnego gestu, który można by uznać za atak, ba
— nawet nie groził mu słownie. Jeśli Steilman zaatakuje go przy tylu świadkach i po ta-
kich ostrzeżeniach, jakie już dostał, wynik może być tylko jeden: natychmiast wylądu-
je w pace, gdzie będzie tkwił do końca misji, a to mogło łatwo doprowadzić do odkry-
cia całego ich planu dezercji, zwłaszcza że Coulter i Showforth też wtedy tak szybko
nie wyjdą na wolność. A najgorsze było to, że nic nie mógł zrobić. Mógł tylko siedzieć
i z przerażeniem patrzeć, jak wszystko się sypie.
313
Steilman tymczasem ryknął wściekle i skoczył z żądzą mordu w oczach, sięgając ku
szyi Aubreya. Ryk zmienił się w jęk bólu, gdy precyzyjnie wymierzony kopniak trafił go
w brzuch. Siła ciosu posłała go w tył, na dwa puste krzesła, które rozwalił na plastikowe
fragmenty. Błyskawicznie pozbierał się na czworaki, ale odzyskanie oddechu zajęło mu
trochę czasu, a zrozumienie, co się stało, jeszcze więcej. Nie wstając, skoczył ponownie,
tym razem celując w kolana przeciwnika. Drugi kopniak, tym razem z półobrotu, trafił
go w twarz, nim zdążył się na dobre unieść, i ponownie posłał na podłogę. Teraz krzyk-
nął z bólu wywołanego przez złamany nos i wybite dwa zęby. Wypluł je i krew, przyglą-
dając się krwawym szczątkom na podłodze z furią i osłupieniem.
Illyushin zerwał się z dzikim warkotem i ruszył ku Wandermanowi. Po drugim kro-
ku zamilkł jednak i znieruchomiał równie gwałtownie, jak się poruszył, bowiem na jego
karku znalazła się czyjaś dłoń o chwycie imadła, a druga złapała go za prawą rękę i wy-
kręciła tak, że grzbietem dłoni dotknął łopatki. Równocześnie czyjeś kolano oparło się
o jego kręgosłup, a głęboki, zimny głos oznajmił prosto w ucho prawie z czułością:
— Trzymaj się od tego z daleka albo ci kark przetrącę.
Illyushin zbladł gwałtownie — z bólu i z przerażenia: rozpoznał głos Harknessa i ani
przez sekundę nie wątpił, że ten dotrzyma słowa.
Nikt zresztą na nich nie zwrócił uwagi — wszyscy z napięciem obserwowali pojedy-
nek Aubreya i Steilmana, tym bardziej że ten ostatni zdążył się już pozbierać na nogi.
Wyglądał strasznie — twarz zalana krwią z nosa i rozciętych warg, którą rozmazał, pró-
bując wytrzeć rękawem, i wykrzywiona we wściekłym grymasie sprawiała upiorne wra-
żenie.
— Za to cię, gówniarz, zabiję! — oznajmił. — Urwę ci łeb i naszczam do środka!
— Jasne — burknął Aubrey lekceważąco.
Czuł dzikie bicie serca i pot u nasady włosów. I bał się, bał się, bo wiedział, jak źle
może się to dla niego skończyć, ale pracował nad tym strachem. Używał go tak, jak na-
uczyli go Harkness i Hallowell — pozwalał, by strach wyostrzył mu zmysły, lecz nie
pozwalał, by kierował jego postępowaniem. Był skupiony i skoncentrowany w sposób,
którego Steilman nie byłby w stanie zrozumieć — i czekał.
Steilman tym razem zaatakował ostrożniej, trzymając zaciśniętą prawą pięść blisko,
a wyciągając lewą, by złapać i przyciągnąć przeciwnika, lecz ta ostrożność stanowiła je-
dynie cieniutką warstwę, pod którą wrzała wściekłość. Mimo tego, co się stało, tak na-
prawdę nie pojmował, jak bardzo Wanderman się zmienił. Głównie dlatego, że rozsądek
nie nadążał u niego za emocjami. Oberwał, ale był wytrzymały i nawet do głowy mu nie
przyszło, że mógłby przegrać. Gówniarz miał szczęście i tyle, a doskonale pamiętał jego
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.