Karolina obmyślała różne sposoby, jakimi mogłaby profesora zjednać...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Przede wszystkim postanowiła mu się przyjrzeć. Nie nastroiło jej to optymistycznie. Profesor wyglądał jak nastroszony węgorz. Wspierał się na kuli, z drugiej strony mając za oparcie własnego lokaja. Mówiono, że profesor miał drewnianą nogę.
Wykład z prawa kościelnego niebezpiecznie się przybliżał, a ona nie miała żadnego pomysłu. W dodatku koledzy jej tego nie ułatwiali.
Kiedy po raz pierwszy weszła na salę, zapadła cisza. Patrzyli na nią, jakby była zjawą, a z pewnością kimś mało realnym. Podeszła do ławki, zanim jednak zajęła miejsce, głośno powiedziała:
- Mam zamiar studiować prawo, czy to się komuś podoba, czy nie.
Reakcja była natychmiastowa, posypały się brawa. Karolina wygrała swoją pierwszą bitwę. Teraz czekała ją nieporównanie trudniejsza. Podobno profesor do tego stopnia nienawidził kobiet, że potrafił rzucać w nie kulą, którą jego lokaj ze śmiertelnie poważną miną odnosił mu z powrotem. We mnie nie rzuci - myślała. - Niech tylko spróbuje... Nadszedł w końcu ten dzień, a ona nie odważyła się zaczepić na korytarzu profesora. Zajęła swoje zwykłe miejsce w ławie, dookoła słyszała szepty, urywany śmiech; sala przygotowywała się na niezłe przedstawienie, i to niestety, jej kosztem.
Profesor wszedł, wspierając się .na służącym. Zasiadł na katedrze i powiódł wzrokiem po sali. Wyglądało na to, że jej nie zauważył albo tylko tak udawał.
- Jestem profesor Ulanowski - powiedział. - Będę uczył panów prawa kościelnego, które... - tu nagle zamilkł, wlepiając oczy w Karolinę. - A to co takiego? - spytał.
Karolina wolno uniosła się z ławki.
- Jestem Karolina Lechicka, zapisałam się na Wydział Filozoficzny, ale pan dziekan pozwolił mi uczęszczać na wykłady prawnicze. Zanim sprawa przyjmowania kobiet na prawo nie będzie załatwiona - zakończyła.
Profesor wpatrywał się w nią swoimi rybimi oczami, a potem wycelował palec w drzwi:
- Mnie nie trzeba, tam Kutrzeba, jemu trzeba! Chodziło o profesora, który miał wykład w sąsiedniej sali i łagodnie traktował kobiety. Karolina stała w miejscu.
- Precz! - prawie zawył profesor.
Wtedy ruszyła w stronę katedry, on, widząc, co się święci, starał się podnieść z krzesła, lokaj podsunął mu kulę.
Zatrzymała się tuż przed nim i patrząc mu prosto w oczy powiedziała:
- Nadstawiam drugi policzek, proszę, niech pan profesor uderzy! Cofnął się, zachwiał, potem opadł na krzesło.
- Niech pani siada - rzekł, omijając ją wzrokiem.
Na sali rozległ się szmer podziwu. W ten sposób Karolina za jednym zamachem zdobyła serca wszystkich, studentów i profesora. Długo jej tego nie okazywał. Prowadząc wykład starał się omijać wzrokiem miejsce, w którym zwykle siedziała. Ale kiedy wpadał w swój oratorski zapał, unoszący go jakby ponad głowami słuchaczy, i wołał: - Tak jest, moi panowie... - milkł nagle i poprawiał się kwaśno - moi państwo.
A więc pamiętał o jej istnieniu. Któregoś dnia, kiedy mijając go w korytarzu dygnęła, zatrzymał się. Karolina też przystanęła, chociaż nie bardzo miała na to ochotę.
- Dlaczego to pani tak koniecznie chce studiować prawo? - zapytał.
- Czuję takie powołanie.
Zirytowała go ta odpowiedź, zamrugał szybko oczami.
- A może to te dryblasy w ławkach są pani powołaniem. Chce pani złapać męża - wypalił.
- Jak miałam dziewięć lat, przeczytałam “Kodeks Napoleona” i dowiedziałam się, że to mężczyźni łapią kobiety w niewolę - odparła. - Nie chcę być niczyją niewolnicą, dlatego w ogóle nie wyjdę za mąż!
Nie czekając na to, co jej odpowie, ruszyła korytarzem. Na następnym wykładzie profesor już nie wystawiał w jej stronę pleców, chociaż nie zaszczycił jej ani jednym spojrzeniem. Kiedy jednak poniosła go krasomówcza fala - trzeba przyznać, że mówcą był znakomitym, jego wykłady skrzyły się polotem, wiedzą i dowcipem - wykrzyknął:
- Panie! Panowie! Taka oto jest prawda!
Susanne spotkała przypadkiem żonę właściciela sąsiedniego majątku, która wybrała się na konną przejażdżkę. Kiedy tamta zsunęła się z siodła, Susanne doznała niemiłego uczucia, że zaraz usłyszy jakieś wymówki, ciągle bowiem nie mogła zapomnieć sceny na dworcu. Ale młoda kobieta powiedziała podekscytowana:
- Piłsudski jest w Warszawie!
- Od kiedy? - zdumiała się Susanne.
- Od wczoraj. Mój kuzyn, Wicio Rylski, tak przeraził delegatów Rady Regencyjnej pomstą ze strony chłopstwa, że zjazd postanowił dobrowolnie złożyć broń...
Susanne była lekko oszołomiona.
- Delegatów na co? - spytała. - Przecież pan Witold, o ile się nie mylę, sam jest delegatem.
- Upełnomocnionym delegatem Polskiej Rady Regencyjnej. Wczoraj wieczorem zebrał się zjazd delegatów wszystkich garnizonów niemieckiej armii, no i Witold tak ich przeraził opowieściami o krwawej zemście uciśnionego ludu, że zjazd postanowił z dniem jedenastego listopada przekazać broń w polskie ręce...
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.