- Jesteś skończonym idiotą - oświadczyła Barbara...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Stanowczo za często zabierasz tę tlenioną blondynkę do kina.
Rupert powstał z godnością - z taką godnością, na jaką mu młody i niewdzięczny wiek pozwalał - i wygłosił ostateczną sentencję:
- Wynajmij ten dom, mamo, a przekonasz się, że odkryję tajemnicę. - Po czym wyszedł w pośpiechu, aby nie spóźnić się do pracy.
Kobiety skrzyżowały spojrzenia.
- Czy mogłybyśmy, mamo...? - szepnęła Barbara niepewnym głosem. - Och, żebyśmy mogły!
- Służba - powiedziała pani St Vincent uroczystym głosem - musi jeść. Oczywiście, chodzi o to, że trzeba... Rozumiesz, w tym jest sęk. Można łatwo obejść się bez wielu rzeczy, jeśli jest się samemu. - Spojrzała żałośnie na Barbarę, która skinęła głową ze zrozumieniem.
- Musimy się jeszcze nad tym zastanowić - dodała.
W rzeczywistości jednak powzięła decyzję. Zobaczyła błysk w oczach dziewczyny i pomyślała: „Jim Masterton musi zobaczyć ją we właściwym otoczeniu. To jest szansa, cudowna szansa. Wynajmę ten dom”.
Usiadła i napisała do pośrednika, że przyjmuje ofertę.

- Quentin, skąd się wzięły te lilie? Doprawdy nie stać mnie na kupowanie drogich kwiatów.
- Zostały przysłane z King's Cheviot, proszę pani. To zawsze było tutaj w zwyczaju.
Lokaj odszedł. Pani St Vincent odetchnęła z ulgą. Jak poradziłaby sobie bez Quentina? Przy nim wszystko stawało się takie proste. „To zbyt piękne, żeby mogło długo
trwać - pomyślała. - Wkrótce się obudzę. Wiem, że się obudzę i stwierdzę, że to tylko sen.
Jestem tu taka szczęśliwa. Minęły już dwa miesiące, a mnie wydaje się, że to chwila”.
Życie rzeczywiście toczyło się nadzwyczaj przyjemnie. Quentin, lokaj, niepodzielnie nad wszystkim panował. „Najlepiej pani uczyni - powiedział kiedyś głosem pełnym szacunku - jeśli wszystko pozostawi pani mnie”.
Co tydzień przynosił do wglądu księgę wydatków domowych. Figurujące w niej sumy były zadziwiająco niskie. W domu pracowały jeszcze dwie służące - kucharka i pokojówka. Obie były sympatyczne i sprawne, ale tak naprawdę domem zarządzał Quentin.
Na stole pojawiały się czasem dziczyzna i drób, co wprawiało panią St Vincent w zakłopotanie. Quentin ją uspokajał. Były przysyłane z King's Cheviot, wiejskiej posiadłości lorda Listerdale'a, lub z jego łowisk leśnych w Yorkshire. „To zawsze było tutaj w zwyczaju, proszę pani” - mawiał lokaj.
W skrytości ducha pani St Vincent powątpiewała, czy nieobecny lord Listerdale zgodziłby się na te praktyki. Skłaniała się do podejrzeń, że Quentin uzurpuje sobie władzę swego chlebodawcy. Było oczywiste, że lokaj do tego stopnia polubił nowych lokatorów, że chciał im nieba przychylić.
Wiedziona ciekawością, którą rozbudził w niej Rupert, napomknęła o sprawie lorda Listerdale'a w czasie następnej wizyty u pośrednika. Siwowłosy dżentelmen potwierdził bez wahania, że lord Listerdale od osiemnastu miesięcy przebywa w Afryce Wschodniej.
- Nasz klient to ekscentryczny człowiek - powiedział z uśmiechem. - Być może pani pamięta, że opuścił Londyn w sposób wielce oryginalny, nie mówiąc nikomu ani słowa.
Pisano o tym w gazetach, a nawet prowadzono śledztwo w Scotland Yardzie. Na szczęście lord Listerdale osobiście nadesłał wiadomość ze Wschodniej Afryki. Przysłał
pełnomocnictwo dla swego kuzyna, pułkownika Carfaxa, który teraz prowadzi wszystkie jego sprawy. Tak, lord to dziwaczny osobnik. Zawsze był wielkim samotnikiem. Całkiem możliwe, że długi czas nie powróci do Anglii, chociaż ma już swoje lata...
- Przecież nie jest jeszcze tak bardzo stary - wtrąciła pani St Vincent, przypominając sobie nagle rubaszną, brodatą twarz podobną do wizerunków żeglarzy z epoki elżbietańskiej, twarz, którą widziała kiedyś w ilustrowanym czasopiśmie.
- Jest w średnim wieku - odparł siwowłosy dżentelmen. - Ma pięćdziesiąt trzy lata, jak podaje Debrett.
Pani St Vincent powtórzyła tę rozmowę Rupertowi, żeby wybić mu z głowy niestosowne domysły.
Rupert jednak nie dał za wygraną.
- Sprawa wygląda więc bardziej podejrzanie, niż sądziłem - oświadczył. - Któż to jest ten pułkownik Carfax? Być może ma dziedziczyć po lordzie, jeśli temu coś się przytrafi.
Niewykluczone, że list z Afryki Wschodniej został sfałszowany. Za jakieś trzy lata ten cały Carfax uzna lorda za zmarłego i wejdzie w posiadanie majątku. Tymczasem trzyma wszystko w garści. Doprawdy, uważam, że to bardzo dziwne.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.