Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Odpis tego pisma znajduje się w rękach dzierżawcy.
Pod pismem była data jego wystawienia, pieczęć urzędowa oraz podpis hrabiego. – Do diabła! – zaklął ponownie Alfonso. – Ten stary lis Arbellez umiał się urządzić. Ja zaś wyrażając zgodę na śmierć hrabiego, sam sobie zaszkodziłem. Trzeba więc będzie zemstę odwlec. Nie zdążył jeszcze odłożyć pisma, gdy zapukano do drzwi. Weszła Maria. Alfonso obrzu- ciwszy ją wrogim spojrzeniem, zapytał szorstko: – Czego chcesz? Odpowiedziała z zakłopotaniem: – Chciałabym prosić o zwolnienie ze służby. Co ta baba knuje? – pomyślał. Czy chce odejść jedynie po to, by mieć wolną rękę? Nie, chyba nie. A może dobrze byłoby pozbyć się starej? Udał zdziwienie: – Dlaczego chcesz odejść? Nie podoba ci się u nas? – Jestem stara, nie wiem, czy podołam obowiązkom. – Dokąd chcesz się udać? 18 – Do don Pedra Arbelleza. Wiem, że mnie zawsze chętnie przyjmie. Alfonso był zachwycony. Niech jedzie do hacjendy! Im dalej od stolicy, tym lepiej. – A więc, jeżeli taka twoja wola, nie będę cię zatrzymywał. Wyznaczam ci dożywocie, byś nie miała żadnych trosk. Tym razem naprawdę dotrzymał słowa. Poszedł nawet jeszcze dalej, żeby się tylko pozbyć starej. Wręczywszy jej pieniądze i wyposażywszy w potrzebne do drogi przedmioty, przede wszystkim zaś w dobrego muła, wyznaczył służącego, który miał odwieźć ją do hacjendy. Po dwóch dniach Maria opuściła pałac. Alfonso pod nieobecność Corteja spędzał czas na przyjmowaniu gości i składaniu wizyt. Tak doskonale odgrywał rozpacz osieroconego bratanka, że wzbudził sympatię i współczucie wszystkich znajomych. Podczas nieobecności Pabla otrzymał z Hiszpanii list, który podsunął mu nowy pomysł. Don Cortejo powrócił po ośmiu dniach. Alfonso natychmiast przywołał go do siebie. – Jakże się powiodło? – Bardzo dobrze. – Kamień spadł mi z serca. Gdzie są Indianie? – Rozstałem się z nimi w Veracruz, nagrodziwszy wedle umowy. Wrócili do swoich sie- dzib. Ale czy to prawda, że musisz jechać do Hiszpanii? – Tak. Otrzymałem list od hrabiego Manuela. – Czy mogę go przeczytać? – Proszę. Jest bardzo krótki. Kochany Alfonso! – czytał Cortejo. – Kazałem ci już powiedzieć przez don Pabla, że oczekuję cię na zamku Rodrigandów z wielką tęsknotą. Moja choroba oczu czyni zastraszają- ce postępy. Chciałbym więc jeszcze koniecznie zobaczyć ciebie, moją jedyną podporę. Ocze- kuję twego przybycia. Twój ojciec Manuel, hrabia de Rodriganda y Sevilla. – Jakie masz zamiary? – Jadę. Poczyniłem już potrzebne do drogi przygotowania. – Dobrze sobie radzisz. Sprawy nasze układają się coraz lepiej. Tu jesteś dziedzicem, tam zostaniesz zastępcą hrabiego we wszystkich sprawach. Jego śle- pota to szczęście dla nas. – Tak. Teraz już nie ma obawy, aby mógł stwierdzić, jak bardzo jestem podobny do twego brata, mój stryju – dodał Alfonso. – Trzeba zrobić wszystko, aby nie wyzdrowiał. – Już ja się tym zajmę. – A Roseta, twoja „siostra”? Może ona zauważy podobieństwo? – Nie boję się tego. – W takim razie powinieneś pojechać tam natychmiast. Zastąpię cię we wszystkim. – Po tych słowach utkwił w nim ostry, badawczy wzrok: – A jak sprawy z Josefą? Czyście rozmawiali z sobą? Doszliście do porozumienia? – Do porozumienia? – powtórzył jak echo Alfonso udając, że nie rozumie, o co chodzi. – Czyśmy się kłócili, czy było między nami jakieś nieporozumienie? – Pożegnasz się jeszcze z nami przed odjazdem? – Oczywiście – odparł Alfonso zawahawszy się przez moment. – Pójdę przywitać się z Josefą, nie widziałem jej jeszcze od powrotu. Córka ucieszyła się z przyjazdu ojca. Nie uszedł jednak uwagi Corteja jej zły humor. – Widziałam, jak przyjechałeś. Byłeś u Alfonsa? Mówił o mnie? 19 – Zdawkowo. Nie widzieliście się podczas mojej nieobecności? – To on mnie unikał. Czy wiesz o tym, że wyjeżdża do Hiszpanii? – Wiem. Przyjdzie pożegnać się z nami. – Nie wierzę. Pójdę do niego sama. – Czy potrafisz go zmusić? – Tak – odpowiedziała twardo. – Wątpię. – Zostaw już mnie tę sprawę. Czy pójdziesz razem ze mną? – Oczywiście. – Więc chodźmy! Zastali Alfonsa zajętego pakowaniem rzeczy. Na ich widok nie ukrywał niezadowolenia. Czuli, że chce się ich pozbyć za wszelką cenę. – Wyjeżdżasz? – zapytała Josefa. – Tak – mruknął. – Czy zastanowiłeś się nad tym, co ci powiedziałam w dniu wyjazdu ojca do Veracruz?
|
Wątki
|