Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Niemcy uciekali z miasta, wysadzając za sobą mosty.
- Nie wiem. Może im wszystko wyśpiewałem. A czyja to była głowa? Ciągle tam dzwoniły telefony. Wybuchł popłoch, ten człowiek odskoczył ode mnie, a oni wszyscy wpatrywali się w niego, gdy wsłuchiwał się przez telefon w ciszę albo w jakiś inny głos, którego nie mogliśmy słyszeć. Czyj to mógł być głos? Czyja to była głowa? - Oni zwiewali, Dawidzie. Otwiera Ostatniego Mohikanina na końcowej, nie zadrukowanej stronie i zaczyna wpisywać: Jest tu czlowiek o nazwisku Caravaggia, przyjaciel mojego ojca. Zawsze się w nim kochałam. Jest starszy ode mnie, ma pewnie ze czterdzieści pięć lat. Pogrążył się w mroku, nie ma w sobie za grosz ufności Z jakiegoś powodu pozostaję pod opieką tego przyjaciela mojego ojca. Zamyka książkę, potem schodzi do biblioteki i odstawia tom na jedną z górnych półek. Anglik spał oddychając przez usta, jak zawsze, zarówno we śnie, jak i na jawie. Wstała z krzesła i delikatnie wyjęła mu z rąk zapaloną świecę. Podeszła do okna i zdmuchnęła ją na zewnątrz, aby dym uleciał z pokoju. Nie cierpiała, kiedy tak leżał ze świecą w ręku, na podobieństwo zmarłego, z woskiem skapującym mu na rękę. Tak jakby się przygotowywał na śmierć, jakby chciał się w nią osunąć, wytwarzając wokół siebie jej klimat, aranżując odpowiednie oświetlenie. Stała w oknie z palcami we włosach, przyciskając dłonie do głowy. W ciemności, po zapadnięciu zmierzchu, można sobie naciąć żyły i wypłynie z nich czarna krew. Zapragnęła wyjść z tego pokoju. Odczuła nagły przypływ klaustrofobii. Przebiegła przez korytarz, zbiegła schodami na dół i wypadła na taras, po czym obejrzała się za siebie, jakby chciała dostrzec sylwetkę dziewczyny, od której uciekała. Weszła z powrotem do budynku. Pchnęła ciężkie drzwi, weszła do biblioteki, oderwała deski blokujące drzwi na taras, otworzyła je i wpuściła do środka nocne powietrze. Nie wiedziała, gdzie jest Caravaggio. Przez większość wieczorów pozostawał gdzieś poza domem, zwykle wracał na kilka godzin przed świtem. Nigdy nie dawał wtedy znaku życia. Zgarnęła szare płótno okrywające fortepian i przeniosła w przeciwległy róg pokoju, wlokąc je za sobą jak skręconą szatę, jak sieć na ryby. Nigdzie żadnego światła. Usłyszała daleki pomruk burzy. Stanęła przy fortepianie. Nie patrząc na klawisze, opuściła dłonie i zaczęła grać, wystukując dźwięki, sprowadzając melodię do samego szkieletu. Po każdej sekwencji dźwięków robiła przerwę, jakby wynurzała dłonie z wody, by sprawdzić, co też wyłowiła, po czym opuszczała je ponownie wystukując główny zarys melodii. Jeszcze bardziej spowalniała ruchy palców. Spoglądała na dół, na dwóch mężczyzn, którzy weszli do sali przez otwarte oszklone drzwi, oparli karabiny o fortepian i stanęli na wprost niej. Dźwięk tonów nadal wypełniał komnatę, już odmienioną. Opuściła dłonie, bosą stopą nacisnęła pedał basowy, wygrywając pieśń, jakiej nauczyła ją matka. Wystukiwała, na czym się dało, na stole kuchennym, na ścianie, o którą się opierała wchodząc schodami na górę, na pościeli, w której zasypiała. Nie mieli w domu fortepianu. Zwykła chodzić do klubu dzielnicowego w sobotnie ranki, by tam grywać, a przez cały tydzień ćwiczyła, gdzie się dało, wypisując dyktowane przez matkę nuty kredą na kuchennym stole, a potem je ścierając. Po raz pierwszy grała teraz na fortepianie pałacowym, mimo iż przebywała tu od trzech miesięcy, a zarysy instrumentu pod płótnem wypatrzyła przez oszklone drzwi już pierwszego dnia po przybyciu do Villa San Girolamo. W Kanadzie powietrze było zbyt suche dla fortepianów. Wstawiało się do środka pudła szklankę napełnioną wodą, a po miesiącu szklanka była pusta. Ojciec opowiadał jej o karzełkach, które popijają sobie we wnętrzach fortepianów, a nie w żadnych barach. Nigdy w to nie wierzyła, ale początkowo sądziła, że to mogą być myszy. Błyskawica przeskoczyła nad doliną; przez całą noc zbierało się na burzę. W jej świetle spostrzegła, że jeden z mężczyzn jest Sikhem. Zrobiła pauzę i uśmiechnęła się, nieco zdziwiona, ale pewna swego, błysk światła wyłonił tylko na sekundę z mroku turban i jasny poblask na mokrej broni. Skrzydło fortepianu zdjęto już przed kilku miesiącami i wykorzystano jako stół szpitalny, broń więc oparta była o brzeg klawiatury. Ranny Anglik rozpoznałby, co to za rodzaj broni. Do diabła! Znalazła się w otoczeniu obcych ludzi. Żaden z nich nie był Włochem. Pałacowy romans. Co by pomyślał Poliziano o tym obrazku z roku 1945: po obu stronach fortepianu dwóch mężczyzn i kobieta, wojna już prawie zakończona, i broń rozjaśniająca się swą mokrą połyskliwością, ilekroć do komnaty wpada blask błyskawic, nasycając wszystko barwą i cieniem, co pół minuty grzmot wypełnia dolinę i zagłusza antyfonę melodii, dźwięk tonów piosenki When I take my sugar to tea... - Znacie te słowa? Nawet nie drgnęli. Uwolniła palce od dyscypliny tonów i wprawiła je w rytm, który przywołała z dna pamięci, w jazzowy takt, który wyzwalał melodię jak kasztan wyzwala się z łupin. When I take my sugar to tea All the boys are jealous of me, So I never take her where the gang goes When I take my sugar to tea*.
|
Wątki
|