Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Posługując się latarką, odnalazł ścieżkę i ruszył za małym kręgiem światła, unoszącym się przed nim jak duch. Spojrzał za siebie po raz ostatni. Bezkształtna masa domu wznosiła się na tle nocnego nieba; jedyne ślady życia stanowiły wąskie smugi światła padające spomiędzy okiennic jadalni oraz okrągłe okienko na szczycie, jarzące się jak oko Cyklopa. Ktoś, być może Alice Kerrison, poszedł na górę.
Dalgliesh zbliżał się do krawędzi klifu. Huk fal rozlegał się coraz wyraźniej, gdzieś daleko zabrzmiał ostry krzyk morskiego ptaka. Wydało mu się, że wiatr się wzmaga, chociaż nadal była to jedynie silna bryza, tutaj jednak, na odsłoniętym cyplu, morze, ziemia i niebo zlewały się w łagodnym, nieustającym falowaniu. Ścieżka była coraz bardziej zarośnięta i przez następne dwadzieścia metrów musiał wręcz przedzierać się przez krzaki janowca i jeżyn, chwytających go za nogi kolczastymi gałęziami. Zaczynał myśleć, że zrobiłby mądrzej, idąc ścieżką w głębi lądu. Satysfakcja z tego, iż kazał Recklessowi czekać, zdała mu się teraz irracjonalna i dziecinna, na pewno zaś nie warta zniszczenia zupełnie dobrych spodni. Gdyby ciało Setona zostało przeniesione z Priory House przez ten kłujący gąszcz, to musiały tu pozostać jakieś ślady, a Reckless na pewno dokładnie zbadał teren; Dalgliesh ciekaw był, czy w ogóle coś znalazł. Nie chodziło zresztą jedynie o ścieżkę; trzeba było jeszcze pokonać około czterdziestu chwiejnych drewnianych stopni prowadzących na plażę. Sinclair, mimo wieku, był nadal bardzo silny, Alice Kerrison zaś to zdrowa mieszkanka wsi, ale Seton, mimo że nieduży, stanowiłby - dosłownie - martwy ciężar. To wyglądało na wyczerpujące, zgoła niewykonalne zadanie. Nagle na lewo od ścieżki zobaczył biały kształt. Był to jeden z niewielu pozostałych tu jeszcze nagrobków, z których większość rozsypała się już ze starości lub osunęła w morze, aby w swoim czasie uzupełnić liczbę wyrzucanych na plażę kości. Ale ten jeden się ostał i Dalgliesh pod wpływem impulsu podszedł, by się przyjrzeć. Kamień był wyższy, niż mu się początkowo wydawało, a litery na nim zostały wyryte głęboko i wyraźnie. Przykucnął i, zapaliwszy latarkę, przeczytał: Pamięci Henry’ego Wtiliama Scrwenera zestrzelonego z konia przez grupę przemytników podczas podróży w tych stronach 24 września 1786 roku Okrutna kula serce me przeszyta, Modlitwy mnie przed śmiercią pozbawila. Wędrowcze, wspomnij, że nie znasz godziny, Gdy Stwórca wezwie cię do swej dziedziny. Biedny Henry Scrivener! Jakiż to zły los, myślał Dalgliesh, przywiódł go na tę pustą drogę do Dunwich. Zastanawiał się, ile lat minie, zanim przyjdzie kolej, by Scrivener i jego nagrobek wraz nabożną sentencją również runął w dół ku zapomnieniu. Już wstawał, gdy latarka nagle drgnęła w jego ręce i światło padło na sam grób. Zaskoczony ujrzał, że ktoś go niedawno otwierał; darń ułożono na miejscu, gałęzie jeżyn poskręcano w kolczastą zbroję, nie ulegało jednak wątpliwości, że coś robiono przy grobie. Ukląkł i odzianymi w rękawiczki dłońmi zaczaj delikatnie odgarniać suchą i lekką ziemię. Po kilku sekundach odkopał piszczel, zaraz później kość promieniową, a w końcu całą czaszkę. Henry Scrivener pośmiertnie zyskał towarzysza. Dalgliesh od razu odgadł, co się stało; w ten sposób Sinclair i Alice Kerrison pozbywali się kości znalezionych na plaży, bardzo starych, kruchych i wybielonych przez morze. Ktoś, prawdopodobnie Alice, chciał, by spoczęły w poświęconej ziemi. Z czaszką w ręce rozmyślał nad tym świeżym wglądem w zachowania dziwacznej dwójki mieszkańców Priory House, gdy usłyszał za sobą stłumione kroki. Rozległ się szelest odsuwanych gałęzi i nagle ciemna postać zasłoniła nocne niebo. Rozległ się ironiczny głos Olivera Lathama: - A pan wciąż na tropie, inpektorze? Wygląda pan, proszę wybaczyć, jak Pierwszy Grabarz na próbie. Ależ z pana pracuś! Chyba może pan zostawić w spokoju biednego Hen-ry’ego Scrivenera? Trochę za późno, według mnie, na śledztwo w sprawie tego konkretnego morderstwa. A poza tym, czy nie wkroczył pan bezprawnie na prywatny teren? - Nie bardziej, a może mniej bezprawnie niż pan w tej chwili - odparł Dalgliesh spokojnym głosem. - Ach, jadł pan kolację z R.B.Sinclairem - roześmiał się Latham. - Mam nadzieję, że docenia pan zaszczyt, jaki pana spotkał. I cóż nasz apostoł wszechmiłości miał do powiedzenia o paskudnym końcu, jaki spotkał biednego Setona? - Niewiele. Dalgliesh zrobił dziurę w miękkiej ziemi i zaczął zakopywać czaszkę, wygładzając piasek na bladym czole i sypiąc go w oczodoły i pomiędzy zęby. Nie podnosząc głowy powiedział: - Nie wiedziałem, że lubi pan nocne spacery. -To zwyczaj, który kultywuję dopiero od niedawna. To bardzo wiele daje, widuje się takie ciekawe rzeczy. Patrzył, jak Dalgliesh kończy ponowny pochówek i przykrywa grób darnią, po czym odwrócił się bez słowa i odszedł. - Czy tuż przed śmiercią Dorothy Seton napisała do pana list? - cicho zawołał za nim Dalgliesh. Ciemna postać stanęła jak wryta, po czym odwróciła się z wolna. - Czy to pańska sprawa? - zapytał miękko Latham i, widząc że Dalgliesh się waha, dodał: - Po co pan pyta, w takim razie? I nie mówiąc nic więcej, znów się odwrócił i zniknął w mroku. XVI Światło na ganku było zapalone, ale w bawialni panowała prawie zupełna ciemność. Inspektor Reckless siedział przy dogasającym ogniu jak niepewny przyjęcia gość, który usiłuje przypodobać się gospodarzom, oszczędzając na elektryczności. Gdy Dalgliesh wszedł, wstał i zapalił małą lampkę na stole. Obaj mężczyźni popatrzyli na siebie w jej delikatnym, przyćmionym blasku. - Jest pan sam, panie Dalgliesh? Może nie mógł się pan wyrwać? Głos inspektora był zupełnie pozbawiony wyrazu; w tym zwykłym stwierdzeniu trudno było doszukać się krytyki lub pytania. - Wyrwałem się bez trudu. Postanowiłem wracać wzdłuż klifu. Skąd pan wiedział, gdzie mnie szukać?
|
WÄ…tki
|