Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
..
Ale głos Ortiza był równie słaby jak jego opór. Carl klęknął i przycisnął dłoń do piersi dyrektora, unieruchamiając go. Nachylił się nad nim z beznamiętną twarzą. - Znam cię, Ortiz. Widziałem twój rodzaj wygłaszający przemowy z każdej mównicy i podium na dwóch planetach i nigdy się nie zmieniacie. Kłamiecie cielakom i kłamiecie sobie samym, żeby bardziej wam wierzyli, a gdy zaczynają ginąć, twierdzicie, że żałujecie, i wygłaszacie usprawiedliwienia. Ale w sumie robicie to wszystko, bo sądzicie, że macie do tego prawo, i się nie przejmujecie. Gdybyś naprawdę podejrzewał Jeffa Nortona, skoro wiedziałeś, jakim był typem człowieka, mogłeś wydusić z niego nazwiska, poradzić sobie z tą osobą... - To był Tanaka - wtrącił się Norton, stając nad Ortizem. - Tylko Tanaka. Carl przytaknął. - Mogłeś to zatrzymać już na samym początku. Ale to, co mogli zrobić Tanaka i Jeff Norton, prędzej czy później mógł powtórzyć ktoś inny. Każdy, kto wiedział o Wyoming, ktokolwiek z pozostałych mógł to zrobić w każdej chwili. Niezależnie od pozycji, którą byś osiągnął, Odzew Skorpiona wisiałby nad tobą aż do grobu. Nigdy nie byłbyś bezpieczny. Dostrzegłeś więc okazję posprzątania i skorzystałeś z niej, niezależnie od kosztów. Carl odkrył nagle w sobie narastającą prawdę, zrozumienie. - Wiesz, Ortiz, byłbyś naprawdę niezłą trzynastką. Jedyne, czego ci brakowało, to siła, moc, a to, cóż, pewnie zawsze możesz znaleźć tłum cielaków, którzy ci ją zapewnią. - Dobrze. - Ortiz przestał się rzucać. W jego głosie znów zabrzmiała siła. Mówił wyraźnie i z naciskiem. - Posłuchajcie mnie, proszę. Jeśli mnie teraz zabijecie, mam system alarmowy połączony z ciałem. Czujniki są pod skórą, wewnątrz mnie, nigdy ich nie znajdziecie. W parę minut zjawi się tu grupa uderzeniowa. - Nie potrzebujemy aż tyle czasu - zauważył Carl. Ortiz się złamał. Jego twarz jakby popękała, zamknął oczy, otworzył je ze łzami. - Ale ja chcę żyć - wyszeptał. - Chcę iść dalej, mam pracę do zrobienia. Zimny, lodowaty impuls furii. Carl poczuł, jak odbija się na jego twarzy. - Tak samo jak Sevgi Ertekin. - Proszę mi uwierzyć, panie Marsalis, naprawdę żałuję... Carl nachylił się bliżej. - Nie chcę twojego żalu. Ortiz przełknął ślinę, jakoś zdołał się opanować. - W takim razie mam prośbę - wyszeptał. - Proszę, czy mogę przynajmniej dostać telefon i porozmawiać najpierw z rodziną. Pożegnać się. - Nie. - Carl podciągnął szefa INKOL na kolano, objął ramieniem jego szyję, ustawił wolną rękę z boku czaszki. - Nie przyszedłem tu ułatwić ci odejście, Ortiz. Przyszedłem odebrać, co jesteś winien. - Proszę... Carl szarpnął, wykręcając. Kark Ortiza trzasnął jak zbutwiałe drewno. W całym apartamencie obudziły się brzęczące alarmy, zawodzenie zaniepokojonego społeczeństwa cielaków. Zginął ktoś ważny. Zbierzcie się, stwórzcie tłum. Bestia na wolności. ROZDZIAł 52 Grupa ratunkowa była szybka - nie minęły nawet dwie minuty od chwili, gdy sondy pod skórą Ortiza uruchomiły alarm. Jednak na długo wcześniej ochrona INKOL usłyszała alarm i wpadła przez drzwi do środka. Zastali Ortiza na wózku, przechylonego na bok, i Nortona z Marsalisem stojących o kilka kroków dalej i patrzących na niego. - Sir? - Dowodząca ochroną kobieta spojrzała na Nortona. - Zablokuj całe to piętro - nieobecnym głosem polecił Norton. - Wezwij do tego jakieś wsparcie. Nie chcę, żeby ktokolwiek, nawet policja, wszedł tu bez mojej zgody. - Ale... - Zrób to. - Obrócił się do Carla. - Lepiej się zbieraj. Carl kiwnął głową, spojrzał jeszcze raz na Ortiza, po czym wyszedł poza podświadomie zacieśniający się pierścień utworzony przez ochroniarzy wokół ciała. Wyszedł z pokoju, nie oglądając się, opuścił apartament i trafił wprost na grupę ratunkową ze sprzętem reanimacyjnym, wózkiem, w białych fartuchach i całą resztą. Odsunął się na bok, pozwalając im przebiec. * * *
|
WÄ…tki
|