Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
— Uważa, że nadchodzi burza — wyjaÅ›niÅ‚a Rachel, gdy spotkanie dobiegÅ‚o koÅ„ca. — Mówi, że możecie pÅ‚ynąć, ale nie wyÅ›le przewodnika. To zbyt niebezpieczne. — Damy sobie radÄ™ bez przewodnika? — zapytaÅ‚ Nate. — Tak — powiedziaÅ‚ Jevy, a Nate rzuciÅ‚ mu wieloznaczne spojrzenie. — To nie byÅ‚oby rozsÄ…dne — powiedziaÅ‚a. — Rzeki zlewajÄ… siÄ™ i Å‚atwo zabÅ‚Ä…- dzić. Nawet Indianie tracÄ… wielu rybaków podczas pory deszczowej. — Kiedy może siÄ™ skoÅ„czyć ta burza? — spytaÅ‚ Nate. — Trzeba czekać i patrzeć. Nate westchnÄ…Å‚ gÅ‚Ä™boko i opuÅ›ciÅ‚ ramiona. CzuÅ‚ siÄ™ obolaÅ‚y i zmÄ™czony, po- kryty bÄ…blami po ukÄ…szeniach komarów, gÅ‚odny. MiaÅ‚ dość tej przygody i martwiÅ‚ siÄ™, że Josh siÄ™ martwi. Jego misja jak dotÄ…d zakoÅ„czyÅ‚a siÄ™ fiaskiem. Nie tÄ™skniÅ‚ za domem, ponieważ w domu nikt na niego nie czekaÅ‚. ChciaÅ‚ jednak jeszcze raz zobaczyć CorumbÄ™ z jej przytulnymi, maÅ‚ymi kafejkami, Å‚adnymi hotelami i leni-wymi ulicami. ChciaÅ‚ znowu zostać sam. Zdrowy i trzeźwy, bez obaw, że zapije siÄ™ na Å›mierć. — Przykro mi — dodaÅ‚a Rachel. — NaprawdÄ™ muszÄ™ już wracać. Ludzie w firmie czekajÄ… na wiadomoÅ›ci ode mnie. Ta podróż i tak trwa dÅ‚użej, niż przewidywaliÅ›my. SÅ‚uchaÅ‚a, ale niewiele jÄ… to obchodziÅ‚o. Kilka zaniepokojonych osób w kancelarii adwokackiej w Waszyngtonie wcale jej nie wzruszaÅ‚o. — Możemy porozmawiać? — zapytaÅ‚. — MuszÄ™ iść do sÄ…siedniej wioski na pogrzeb tej dziewczynki. Może pójdziesz ze mnÄ…? BÄ™dziemy mieli mnóstwo czasu na rozmowÄ™. Lako poprowadziÅ‚. Prawa noga skrÄ™cona do wewnÄ…trz sprawiaÅ‚a, że przy każ- dym kroku przechylaÅ‚ siÄ™ w lewo, a potem w prawo. Przykro byÅ‚o na to patrzeć. Rachel szÅ‚a za Indianinem, dalej Nate, który dźwigaÅ‚ jej torbÄ™. Jevy zostaÅ‚ daleko z tyÅ‚u, by mimowolnie nie podsÅ‚uchiwać rozmowy. Za owalnym krÄ™giem chat leżaÅ‚y maÅ‚e kwadratowe pólka, obecnie porzucone, zaroÅ›niÄ™te krzakami i zaroÅ›lami. — Indianie Ipica żywiÄ… siÄ™ z upraw, które sadzÄ… na maÅ‚ych dziaÅ‚kach wy- dartych dżungli — wyjaÅ›niÅ‚a. Nate szedÅ‚ tuż za niÄ…, starajÄ…c siÄ™ nie pozostawać w tyle. Jej szczupÅ‚e umięśnione nogi stawiaÅ‚y dÅ‚ugie kroki. Czterokilometrowy spacer przez las wydawaÅ‚ siÄ™ dla niej dziecinnÄ… igraszkÄ…. — WykorzystujÄ… ziemiÄ™ do maksimum, wiÄ™c po kilku latach przestaje dawać plony. PorzucajÄ… jÄ…, pozostawiajÄ… przyrodzie, a sami karczujÄ… dalsze poÅ‚acie dżungli. Gleba powraca do normy, nie ma mowy o żadnej dewastacji. Ziemia jest dla Indian wszystkim. To ich życie. WiÄ™kszość jej zabrali jednak cywilizowani ludzie. — Jakież to znajome! 191 — Tak. Wyniszczamy ich populacje, doprowadzajÄ…c do rozlewu krwi i przynoszÄ…c choroby. Zabieramy im ziemiÄ™. Potem osadzamy ich w rezerwatach i nie możemy zrozumieć, dlaczego nie sÄ… zadowoleni. PozdrowiÅ‚a dwie nagie Indianki, uprawiajÄ…ce ziemiÄ™ nieopodal Å›cieżki. — Kobiety naprawdÄ™ ciężko pracujÄ… — zauważyÅ‚ Nate. — Tak. Ale ta praca jest Å‚atwa w porównaniu z urodzeniem i wychowywaniem dziecka. — WolÄ™ patrzeć, jak pracujÄ…. Powietrze byÅ‚o parne i wilgotne, choć nie czuÅ‚o siÄ™ w nim dymu, który nie- ustannie wisiaÅ‚ nad wioskÄ…. Kiedy weszli do lasu, Nate siÄ™ spociÅ‚. — A teraz opowiedz mi o sobie — rzuciÅ‚a przez ramiÄ™. — Gdzie siÄ™ urodziÅ‚eÅ›? — To może trochÄ™ potrwać. — Mów tylko o najważniejszych sprawach. — Kiedy wiÄ™cej jest tych mniej ważnych. — Daj spokój, Nate. ChciaÅ‚eÅ› pogadać, to rozmawiajmy. Ten spacer zajmie nam pół godziny. — UrodziÅ‚em siÄ™ w Baltimore, mam mÅ‚odszego brata, rodzice siÄ™ rozwiedli, kiedy miaÅ‚em piÄ™tnaÅ›cie lat, szkoÅ‚a w St. Paul, college w Hopkins, prawo w Georgetown, potem nigdy nie wyjeżdżaÅ‚em z Waszyngtonu. — MiaÅ‚eÅ› szczęśliwe dzieciÅ„stwo? — Chyba tak. UprawiaÅ‚em sport. Mój ojciec pracowaÅ‚ przez trzydzieÅ›ci lat dla National Brewery i zawsze miaÅ‚ bilety na Colts i Orioles. Baltimore to wielkie miasto. Porozmawiamy o twoim dzieciÅ„stwie? — JeÅ›li chcesz. Ja nie byÅ‚am zbyt szczęśliwa. A to ci niespodzianka, pomyÅ›laÅ‚ Nate. Biedna kobieta nigdy nie miaÅ‚a okazji być szczęśliwa. — ChciaÅ‚eÅ› zostać prawnikiem, kiedy doroÅ›niesz? — Jasne, że nie. Å»aden chÅ‚opak przy zdrowych zmysÅ‚ach nie chce być praw- nikiem. MiaÅ‚em zamiar grać dla Colts albo Orioles, a może w obu drużynach. — ChodziÅ‚eÅ› do koÅ›cioÅ‚a? — Pewnie. W każde Å›wiÄ™ta Bożego Narodzenia i na Wielkanoc. Droga prawie ginęła w sztywnych trawach. Nate szedÅ‚, patrzÄ…c na skórzane buty kobiety, a kiedy zniknęły mu z oczu, zapytaÅ‚: — Co to za wąż, który zabiÅ‚ dziewczynkÄ™? — Bima, ale nie przejmuj siÄ™. — Dlaczego siÄ™ mam nie przejmować? — Bo masz na nogach wysokie buty. To maÅ‚y wąż, może ukÄ…sić tylko poniżej kostki. — Duży też mnie znajdzie. — Uspokój siÄ™. — A Lako? Nigdy nie nosi butów. 192 — Tak, ale wszystko widzi. — Ten bima jest Å›miertelnie jadowitym wężem? — Tak, ale jest surowica na jego jad. MiaÅ‚am jÄ… wczeÅ›niej i gdybym jÄ… mogÅ‚a podać wczoraj, dziewczynka nie umarÅ‚aby.
|
WÄ…tki
|