Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Chciałem, żeby czuł się tak samo bezpieczny. Lecz po wyjeździe Giny i sprzedaży naszego starego volkswagena — pieniądze poszły na spłatę hipoteki — Pat podróżował na przednim siedzeniu MGF, skutecznie walcząc ze snem, kiedy wracaliśmy od moich rodziców i do domu mieliśmy godzinę jazdy pustą autostradą.
Chciałem, żeby przejażdżki mojego syna były podobne do tych, które ja sam pamiętałem z dzieciństwa. Ale my podróżowaliśmy bez bagażu. * * * Cyd zadzwoniła pod koniec długiego ranka. — Jak poszło? — zapytała. Wydawała się autentycznie zatroskana. To sprawiło, że jeszcze bardziej ją polubiłem. — Nie było łatwo — odparłem. — Podbródek zadrżał, gdy trzeba było powiedzieć „do widzenia”. W oczach stanęły łzy. Ale mówię oczywiście o sobie. Pat zniósł to świetnie. Cyd roześmiała się i okiem duszy widziałem, jak jej uśmiech rozjaśnia całą knajpę, gdzie pracowała, czyniąc z niej jedyne w swoim rodzaju miejsce. — Potrafię cię rozśmieszyć — stwierdziłem. — Tak, ale teraz muszę wracać do pracy. Bo nie będziesz przecież płacił za mnie moich rachunków. To była szczera prawda. Nie byłem w stanie uregulować nawet własnych rachunków. * * * Ojciec towarzyszył mi, gdy przyjechałem po Pata pod koniec pierwszego dnia szkoły. — Dzisiaj należą się specjalne względy — oświadczył, parkując swoją toyotę przy bramie szkoły. Nie wyjaśnił, czy specjalne względy należą się Patowi, czy mnie. Kiedy o wpół do czwartej dzieci wybiegły na dwór, przekonałem się, że na pewno nie zgubi się w tłumie. Nawet pośród setki ubranych mniej więcej tak samo malców człowiek potrafi z odległości mili rozpoznać swoje dziecko. Towarzyszyła mu Peggy, dziewczynka, której opiece go powierzono. Mała zerknęła na mnie oczyma, które wydawały się dziwnie znajome. — No i jak ci się podobało? — zapytałem, bojąc się, że oświadczy, iż udusi się własnym językiem, jeśli będzie musiał tam kiedykolwiek wrócić. — Wiesz co? Wszystkie nauczycielki mają tak samo na imię — odparł. — Wszystkie nazywają się panna. Mój stary wziął go na ręce i pocałował. Zastanawiałem się, kiedy Pat zacznie się oganiać przed naszymi całusami. A potem pocałował mojego tatę w twarz — jednym z tych siarczystych gorących pocałunków, których nauczył się od Giny — i zorientowałem się, że zostało nam jeszcze trochę czasu. — W bagażniku mam twój rower — oznajmił tato. — W drodze do domu możemy zahaczyć o park. — Czy Peggy może z nami pojechać? — zapytał Pat. Spojrzałem na dziewczynkę o poważnych oczach. — Oczywiście, że może — odparłem. — Ale najpierw musimy spytać mamę albo tatę Peggy. — Moja mama jest w pracy — poinformowała mnie dziewczynka. — Tato też. — Więc kto po ciebie przyjdzie? — Bianca — wyjaśniła. — Moja opiekunka. Chociaż wcale nie jestem już małym dzieckiem. Peggy rozejrzała się dookoła, lustrując wzrokiem rodziców przybyłych po swoje pociechy. Po krótkiej chwili rozpoznała twarz, której szukała. Przez tłum przepychała się, szukając swojej podopiecznej, kilkunastoletnia dziewczyna z papierosem w ustach. — To Bianca — oznajmiła, wskazując ją, mała. — Chodź, Peggy — powiedziała dziewczyna, biorąc ją za rękę. — Wracamy do domu. Pat i Peggy przez chwilę patrzyli na siebie. — Jedziemy teraz na jakąś godzinę do parku — zwróciłem się do Bianki. — Peggy może z nami pojechać. Ty oczywiście też. Dziewczyna potrząsnęła obcesowo głową. — Musimy iść — stwierdziła. — W takim razie do jutra — powiedziała Peggy do Pata. — Tak — odparł. Peggy uśmiechnęła się do niego. Bianca pociągnęła ją w stronę przerzedzającego się tłumu. — Zobaczę się z nią jutro — oznajmił Pat. — W mojej szkole.
|
Wątki
|