Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
─ Poniatowski wódz naczelny, ale ty jeno rotmistrzem jesteś. Wysoka to szarża, tamen myślę, jak Ukrzyżowanego, ma być wojna, to i bez jednego, choćby tak dzielnego, wojaka będzie. Sine uno milite belium erit. ─ A gdyby tak wszyscy powiedzieli, panie cześnikowiczu? ─ Ale nie powiedzą. At, jużeś zły, kiedy mnie cześnikowiczem nazywasz. Takiś sam i ty cześnikowicz, choć rotmistrzem jesteś, jak Ukrzyżowanego. ─ A wiesz aść ─ rzekła pani Zarembina ─ jutro u nas wieczorynka. I na twoją cześć. Są- siedzi się zjechać chcieli, zdrowie aści wypić. Sekret to miał być, ale mnie język świerzbiał. ─ Dziękuję pani bratowej kochanej, dziękuję. Honoru za wiele! ─ Nawet z dalekiej okolicy się wybierają ─ dodał kasztelanic. ─ Sława pobytu pana rotmi- strza w Mikulińcach ode dworu do dworu się rozchodzi. Wszyscy radzi dawną znajomość odnowić lub się poznać z mości panem rotmistrzem. ─ Widzisz aść, widzisz, asińdzieju! ─ rzekła pani Zarembina. ─ Ot, gdyby był kto drugi, potańczylibyśmy choć we dwie pary ─ ozwała się Kazia. ─ A stryj asińdziej to nie kawaler? Jeno buty obuć! Na krzyż to nawet dobrze! Zażenował się Zaremba trochę kasztelanica, że w pantoflach był i w podwatowanym ku- braku. Szybko przebrać się w mundur poszedł. Polka-mazurka już brzęczała na szpinecie pod rękami pani Zarembiny, gdy wrócił. Tań- czył kasztelanic snadź z kolei z Kazią; Zaremba, w mundur opięty, Marynkę do tańca popro- sił. Lecz gdy trzeci raz koło drzwi salonu się przesuwał, zobaczył w nich Wincentego lokaja, który mu znak dał ręką. Zatrzymał się. ─ Cóż tam? ─ Jest żołnierz do wielmożnego pana rotmistrza. Ułan. ─ Ułan? Skąd? ─ Z Krakowa. Drgnął Zaremba, bratanicę przeprosił i wyszedł za służącym do sieni. Ujrzał tam znajome- go ułana. ─ Jamrozikowski? ─ Podług rozkazu, panie rotmistrzu. ─ Masz list? 258 ─ Nie. Ustne polecenie od pana pułkownika. ─ Co takiego? ─ Rozkaz powrotu do pułku. Idziemy do cesarza Napoleona. ─ Na nowe boje?! ─ wykrzyknęła Marynka, która w tej chwili weszła za Zarembą do sieni. Antek Jamrozikowski wyprostował się jeszcze mocniej, łypnął oczami i ślinę połknął. ─ Kiedy wyruszamy? ─ Za dni kilka. Melduję pokornie, pan pułkownik prosił natychmiast powracać. ─ Dobrze. Za godzinę wyjeżdżamy! Głodnyś? ─ Są okoliczności, gdy głód zamilka od samego widoku, jak wilk przed pochodnią ─ od- powiedział Antek Jamrozikowski, spoglądając kątem oka na pannę Zarembiankę. ─ Marynko, proszę, każ co dać zjeść żołnierzowi i konia popaść ─ rzekł Zaremba i poszedł się przystrajać do wyjazdu. Nareszcie ─ znowu pochód, znowu wojna! Jeżeli wojna, to z Napoleonem, nie przeciw niemu! Zaremba uczuł się od razu rzeźwiejszy, silniejszy, zdrowszy. ─ Jak rybie do wody, jak rybie do wody ─ mówił bratu, który mu perswadował, aby się niemocą wymówił. ─ A zresztą, kto wie? Może mię drągiem od armaty po krzyżach prędzej jaki rosyjski czy pruski kanonier wykuruje niż doktor Bengteller i jego maści rzeszowskie. A przynajmniej takie smarowidło za darmo, Przy tym powiem ci, mój drogi, gdy na wasz miły dom patrzę, nie uspakaja się we mnie dusza, która ma o czym pamiętać, nie układa, ale wzbiera, owszem. Mnie już tylko obóz a pole. ─ Zbyt gorącym patriotą jesteś, zbyt Napoleona wielbisz i czcisz. ─ I jeszcze tam coś więcej, bracie, i jeszcze tam coś więcej. Nie pora o tym teraz ani nigdy pora nie będzie. Daj księdzu waszemu te trzy dukaty, niech za duszę zmarłej świętej w ste- pach rosyjskich mszę odprawi. Możesz mu zaręczyć, że świętą była. Znowu mi szabla przy boku dzwoni. Dobrze. Marsz, marsz w świat. Zwyciężaliśmy długo, to i nie od razu pokonani być możem. ─ Nie wierzysz w zwycięstwo Napoleona? To półbóg przecie! ─ Nie wiem. Chce się bić czy musi, to i ja z nim. Napoleończykiem umrę. To wiem, że je- śli go jaka kula nie zmiecie, nim on padnie, świat jeszcze zadrży! Bądź zdrów! Dom twój jest jak słonecznik, ale tam Poniatowski i Bonaparte! Francja i Polska! ─ Bracie! Łzami i uściskami żegnany wsiadł Zaremba do bryczki w burkę sławucką brata się owi- nąwszy, Antek Jamrozikowski na kozioł, koń zaś jego i dwa konie rotmistrza szły luzem za bryczką uwiązane. ─ Ułan, podobało ci się u mego brata? ─ spytał Zaremba Antka już jadąc. ─ Melduję pokornie, panie rotmistrzu ─ odpowiedział Antek ─ gdybym nie był sobą, do wielkich przeznaczeń powołanym z kolebki, to, bez urazy pana rotmistrza, może zgodziłbym się zostać tym młodym paniczem, co go kasztelanicem tytułowali. ─ A do jakichże ty przeznaczeń powołanym się czujesz? ─ Za pozwoleniem pana rotmistrza, ja już mam w kieszeni. ─ Co? ─ Kawał tej kiełbasy, co panu rotmistrzowi jaśnie wielmożne panny do troków zapako- wały. ─ A ty, złodzieju, kanalio! Jakżeś to jednak porwał? Kiedy? ─ Ma głowę Bonaparte, mam i ja swoją, za pozwoleniem pana rotmistrza ─ oświadczył ze spokojną pewnością Antek. ─ Anim cię nie widział, żebyś się do tych troków przybliżył! ─ Melduję pokornie, gdyby mnie pan rotmistrz był widział, mógłbym się zgodzić zostać kasztelanicem ─ odpowiedział Antek. ─ Każę cię za złodziejstwo na pierwszym postoju między piki zamknąć! 259
|
Wątki
|