─ Poniatowski starszy ode mnie czterema latami przeszło ─ odparł rotmistrz...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

─ Poniatowski wódz naczelny, ale ty jeno rotmistrzem jesteś.
Wysoka to szarża, tamen myślę, jak Ukrzyżowanego, ma być wojna, to i bez jednego,
choćby tak dzielnego, wojaka będzie. Sine uno milite belium erit.
─ A gdyby tak wszyscy powiedzieli, panie cześnikowiczu?
─ Ale nie powiedzą. At, jużeś zły, kiedy mnie cześnikowiczem nazywasz. Takiś sam i ty
cześnikowicz, choć rotmistrzem jesteś, jak Ukrzyżowanego.
─ A wiesz aść ─ rzekła pani Zarembina ─ jutro u nas wieczorynka. I na twoją cześć. Są-
siedzi się zjechać chcieli, zdrowie aści wypić. Sekret to miał być, ale mnie język świerzbiał.
─ Dziękuję pani bratowej kochanej, dziękuję. Honoru za wiele!
─ Nawet z dalekiej okolicy się wybierają ─ dodał kasztelanic. ─ Sława pobytu pana rotmi-
strza w Mikulińcach ode dworu do dworu się rozchodzi. Wszyscy radzi dawną znajomość
odnowić lub się poznać z mości panem rotmistrzem.
─ Widzisz aść, widzisz, asińdzieju! ─ rzekła pani Zarembina.
─ Ot, gdyby był kto drugi, potańczylibyśmy choć we dwie pary ─ ozwała się Kazia.
─ A stryj asińdziej to nie kawaler? Jeno buty obuć! Na krzyż to nawet dobrze!
Zażenował się Zaremba trochę kasztelanica, że w pantoflach był i w podwatowanym ku-
braku. Szybko przebrać się w mundur poszedł.
Polka-mazurka już brzęczała na szpinecie pod rękami pani Zarembiny, gdy wrócił. Tań-
czył kasztelanic snadź z kolei z Kazią; Zaremba, w mundur opięty, Marynkę do tańca popro-
sił.
Lecz gdy trzeci raz koło drzwi salonu się przesuwał, zobaczył w nich Wincentego lokaja,
który mu znak dał ręką. Zatrzymał się.
─ Cóż tam?
─ Jest żołnierz do wielmożnego pana rotmistrza. Ułan.
─ Ułan? Skąd?
─ Z Krakowa.
Drgnął Zaremba, bratanicę przeprosił i wyszedł za służącym do sieni. Ujrzał tam znajome-
go ułana.
─ Jamrozikowski?
─ Podług rozkazu, panie rotmistrzu.
─ Masz list?
258
─ Nie. Ustne polecenie od pana pułkownika.
─ Co takiego?
─ Rozkaz powrotu do pułku. Idziemy do cesarza Napoleona.
─ Na nowe boje?! ─ wykrzyknęła Marynka, która w tej chwili weszła za Zarembą do sieni.
Antek Jamrozikowski wyprostował się jeszcze mocniej, łypnął oczami i ślinę połknął.
─ Kiedy wyruszamy?
─ Za dni kilka. Melduję pokornie, pan pułkownik prosił natychmiast powracać.
─ Dobrze. Za godzinę wyjeżdżamy! Głodnyś?
─ Są okoliczności, gdy głód zamilka od samego widoku, jak wilk przed pochodnią ─ od-
powiedział Antek Jamrozikowski, spoglądając kątem oka na pannę Zarembiankę.
─ Marynko, proszę, każ co dać zjeść żołnierzowi i konia popaść ─ rzekł Zaremba i poszedł
się przystrajać do wyjazdu.
Nareszcie ─ znowu pochód, znowu wojna! Jeżeli wojna, to z Napoleonem, nie przeciw
niemu! Zaremba uczuł się od razu rzeźwiejszy, silniejszy, zdrowszy.
─ Jak rybie do wody, jak rybie do wody ─ mówił bratu, który mu perswadował, aby się
niemocą wymówił. ─ A zresztą, kto wie? Może mię drągiem od armaty po krzyżach prędzej
jaki rosyjski czy pruski kanonier wykuruje niż doktor Bengteller i jego maści rzeszowskie. A
przynajmniej takie smarowidło za darmo, Przy tym powiem ci, mój drogi, gdy na wasz miły
dom patrzę, nie uspakaja się we mnie dusza, która ma o czym pamiętać, nie układa, ale
wzbiera, owszem. Mnie już tylko obóz a pole.
─ Zbyt gorącym patriotą jesteś, zbyt Napoleona wielbisz i czcisz.
─ I jeszcze tam coś więcej, bracie, i jeszcze tam coś więcej. Nie pora o tym teraz ani nigdy
pora nie będzie. Daj księdzu waszemu te trzy dukaty, niech za duszę zmarłej świętej w ste-
pach rosyjskich mszę odprawi. Możesz mu zaręczyć, że świętą była. Znowu mi szabla przy
boku dzwoni. Dobrze. Marsz, marsz w świat. Zwyciężaliśmy długo, to i nie od razu pokonani
być możem.
─ Nie wierzysz w zwycięstwo Napoleona? To półbóg przecie!
─ Nie wiem. Chce się bić czy musi, to i ja z nim. Napoleończykiem umrę. To wiem, że je-
śli go jaka kula nie zmiecie, nim on padnie, świat jeszcze zadrży! Bądź zdrów! Dom twój jest
jak słonecznik, ale tam Poniatowski i Bonaparte! Francja i Polska!
─ Bracie!
Łzami i uściskami żegnany wsiadł Zaremba do bryczki w burkę sławucką brata się owi-
nąwszy, Antek Jamrozikowski na kozioł, koń zaś jego i dwa konie rotmistrza szły luzem za
bryczką uwiązane.
─ Ułan, podobało ci się u mego brata? ─ spytał Zaremba Antka już jadąc.
─ Melduję pokornie, panie rotmistrzu ─ odpowiedział Antek ─ gdybym nie był sobą, do
wielkich przeznaczeń powołanym z kolebki, to, bez urazy pana rotmistrza, może zgodziłbym
się zostać tym młodym paniczem, co go kasztelanicem tytułowali.
─ A do jakichże ty przeznaczeń powołanym się czujesz?
─ Za pozwoleniem pana rotmistrza, ja już mam w kieszeni.
─ Co?
─ Kawał tej kiełbasy, co panu rotmistrzowi jaśnie wielmożne panny do troków zapako-
wały.
─ A ty, złodzieju, kanalio! Jakżeś to jednak porwał? Kiedy?
─ Ma głowę Bonaparte, mam i ja swoją, za pozwoleniem pana rotmistrza ─ oświadczył ze
spokojną pewnością Antek.
─ Anim cię nie widział, żebyś się do tych troków przybliżył!
─ Melduję pokornie, gdyby mnie pan rotmistrz był widział, mógłbym się zgodzić zostać
kasztelanicem ─ odpowiedział Antek.
─ Każę cię za złodziejstwo na pierwszym postoju między piki zamknąć!
259
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.