X


łam, żebyś to właśnie ty zajął się moimi dziećmi...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Wiedziałam, że będziesz dla nich wspaniałą matką.
Jej słowa nie zrobiły na nim wrażenia. Żadnego. Ponieważ ze wszystkiego, czego w życiu dokonał, najbardziej był dumny z tego, że był dla Forda i Abby i ojcem, i matką.
- Nie pomyliłaś się - zaczął ponuro. - Ford i Abigail nigdy nie byli twoimi dziećmi. Byli i będą moi.
Cień wściekłości przysłonił jej spojrzenie.
- Chcesz jeszcze czegoś, braciszku? Przyszedłeś znowu
wyciągnąć mnie z tarapatów? Zawsze byłeś w tym dobry.
- Owszem. Byłem w tym dobry - powiedział Grant sucho. - Lecz tym razem nie po to przyszedłem. Przyszed­
łem pożegnać się z tobą, Grace. Przyszedłem powiedzieć,
że żałuję tego, co zrobiłaś, i mam nadzieję, że potrafisz
znaleźć spokój.
I bez słowa odwrócił się i odszedł.
Słyszał, jak Grace waliła w kraty i krzyczała:
- Nie potrzebuję twojego współczucia, dupku. I nie potrzebuję twojego spokoju.
Strażniczka otworzyła kratę i poprowadziła Granta korytarzem do wyjścia. Z oddali coraz ciszej dobiegał krzyk Grace:
- Możesz zabrać sobie to wszystko i wsadzić...
Reszty Grant nie usłyszał. Był już za drzwiami. Czuł
wielki ucisk w piersi, ale nie z gniewu czy rozpaczy. Właśnie rozstał się ze swoją przeszłością i czuł bolesną ulgę.
Wszedł do poczekalni i wzrokiem poszukał Anny. Kiedy ją zobaczył, odetchnął. Siedziała na krześle i czytała ja-
kies kolorowe pismo. Do góry nogami. Jej oczy błyszczały.
Była śliczna jak anioł. Jeszcze nigdy w życiu nie ucieszył
się tak bardzo na czyjś widok.
- Hej - powiedziała, gdy go spostrzegła. Poderwała się
z krzesła i pobiegła ku niemu.
Otworzył szeroko ramiona i przytulił ją do piersi.
- Skończone - szepnął wprost w jej włosy.
- Wszystko w porządku?
- Nie. Ale będzie.
Uniosła głowę i pocałowała go.
- Czy podziękowałem ci już za to, że ze mną przyjechałaś?
- Tak. Czy podziękowałam ci już za to, że mnie ze sobą zabrałeś?
-Tak.
- świetnie. Chodźmy stąd.
Twarz mu pojaśniała. Wziął ją za rękę i ruszył do wyj­
ścia, na świeże listopadowe powietrze.
Jechali w milczeniu. Przez całą drogę Grant trzymał
Annę za rękę. Nawet kiedy zmieniał biegi, używał do tego
jej dłoni. Nie chciał się z nią rozłączyć nawet na moment.
Ona także. Chciała też zostawić mu czas. Na przemyślenie wszystkiego, uporanie się ze smutkiem. Odzywała się z rzadka. O pogodzie i podróży. Unikała tematów związanych z jego wizytą u siostry.
Psiakrew! Naprawdę go dopadła. Ta piękna kobieta. Naprawdę go rozumiała. Wiedziała, że kiedyś i tak z nią porozmawia. Wiedziała, że potrzebował czasu, żeby przemyśleć wszystko, znaleźć odpowiednie słowa. Może najpierw zadzwoni do Forda i Abigail? Jej to nie przeszkadzało.
Ford i Abigail.
Jego myśli zmieniły kierunek.
Tak, musi do nich zatelefonować, opowiedzieć, co się
zdarzyło. Spróbować wytłumaczyć postępki ich matki
i jej żałosną przyszłość. Miał nadzieję, że znajdą oparcie w sobie nawzajem i w swoich małżonkach, zanim on do
nich wróci.
Musiał wrócić. Z wielu powodów: dzieci, farma... No
i fakt, że nie mógł już dłużej siedzieć w Vines. Caroline,
Lucas i całe przyrodnie rodzeństwo na pewno nie będą
tolerowali dłużej jego towarzystwa, gdy się dowiedzą,
że to jego bliźniacza siostra przewróciła ich życie do
góry nogami. Zauważył zaszokowane spojrzenie Caroline, kiedy Ryland wyjawił wszystkie szczegóły zabójstwa Spencera.
Przygnębienie ścisnęło go za gardło. Będzie mu ich
brakowało. Wszystkich. W ciągu ostatnich miesięcy
przywykł traktować ich jak rodzinę. I na samą myśl, że
to wszystko pójdzie w zapomnienie, żal ściskał mu serce.
- Głodny? - spytała Anna, kiedy wjechali na teren posiadłości.
- Jeszcze jak.
- Możemy zamówić pizzę.
Zatrzymał auto i wyłączył silnik.
- Zostaniesz dzisiaj ze mną?
- Oj, panie Ashton - powiedziała miękko. Otwarła
drzwiczki i wysiadła. - Potrzebujesz mnie dziś w nocy,
prawda?
- Potrzebuję - przyznał śmiało.
- W takim razie... Jestem twoja - powiedziała.
Trzymając się za ręce, ruszyli wysypaną kamieniami
ścieżką w stronę domku. Nagle Grant zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.
- Co? - spytała Anna nieco zdenerwowana.
- Czyżbym zostawił włączony telewizor? Słyszę jakieś
głosy.
- Nie wiem. Nie sądzę. Chodźmy sprawdzić.
To nie był telewizor. Ani radio. To była rodzina Ashto-
nów. Gdy Grant otworzył drzwi, ujrzał cały tłum witających go z radością i nadzieją ludzi. Ze wszystkich stron widział uśmiechnięte, życzliwe twarze. Siedzieli na
wszystkich kanapach i krzesłach, a nawet na podłodze.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
- Nie chcieliśmy przeszkadzać - powiedziała Mercedes. Szczere spojrzenie jej niebieskich oczu wędrowało od Granta do Anny.
- W każdym razie większość z nas - odezwał się siedzący na kanapie Jared.
Mercedes dała mu kuksańca w ramię.
- Chodzi o to - powiedział Eli z kąta obok kominka - że chcemy, żebyś wiedział, że jesteśmy z tobą i że...
no, że...
- Och, do diabła - Lara skrzywiła się i poklepała mę­
ża po kolanie. - On usiłuje powiedzieć, że zależy nam na
tobie, Grancie.
- To prawda. - Cole siedział w wielkim fotelu. Trzymał
na kolanach roześmianą Dixie. - To był dla nas wszystkich okropny rok, ale w końcu możemy zapomnieć o przeszłości i żyć dalej.
Jillian, tym razem bez Setha, który niewątpliwie pilnował dzieci, stała najbliżej Granta. Chwyciła go w ramiona i mocno uścisnęła.
- Szczerze mówiąc, jesteśmy z tobą, czy nas zechcesz,
czy nie.
- Doceniam to - mruknął Grant wyraźnie zakłopotany.
Zebrani krewni skwitowali to salwą radosnego śmiechu.
Anna przyglądała się Grantowi. Był zaskoczony i skrępowany. Skrzyżował ręce na piersi i rozglądał się dooko­
ła niepewnie. Anna była zdziwiona, że tak bardzo czuł
się odpowiedzialny za uczynki swojej siostry. A przecież
nie zrobił nic złego. Pokochał tylko dzieci, które los cisnął mu w ramiona, i chronił reputację swojej przyjaciółki i jej syna. Był wspaniałym człowiekiem. A tymczasem spodziewał się, że bracia i siostry go odtrącą.
Anna uśmiechała się do wszystkich. Stanowili wielką,
fantastyczną rodzinę i oferowali Grantowi wsparcie i serdeczność.
Caroline spostrzegła zakłopotanie Granta. Podeszła do
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

Drogi użytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

 Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.