Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Adres sklepu: Delikatesy przy ulicy Tannenkopf.
Zadrżała. Nigdy nie była w tym sklepie. To na obrzeżach miasta, zbyt daleko, by jechać tam po mąkę lub chleb. To nie był ich wspólny paragon, >ch wspólne zakupy, a te prezerwatywy... Nie używali ich! Zastanowiła Sę, gdzie dokładnie są te delikatesy. Tak, w ich pobliżu jest ten elegancki hotel! Zatem... Czy on, Ludwik, spotykał się tam z Martą? Czy to były jego zakupy? Teraz wiedziała, że dlatego znikał na całe dnie, szybko zasypiał, nie interesował się nią i domem. Zwlekał z ustaleniem daty ślubu, a te wszystkie pełne miłości esemesy do niej wysyłał pewnie po tym, jak wychodził od tamtej. By uspokoić własne sumienie, dać znak, że żyje, pamięta... By uśpić jej czujność. Tak na wszelki wypadek. Poczuła, jak zalewają fala duszności nieznanych jej wcześniej, jak zaczyna jej brakować powietrza, a ból w plecach opasuje jej klatkę piersiową niby stalowa obręcz drewnianą beczkę. Zlekceważyła jednak ten ból, jakby nie dotyczył jej ciała i duszy, która otrzymała potężny cios. Czy iść z tym wszystkim do matki i powiedzieć jej o tym? Ale ona na pewno powie: a nie mówiłam? Ostrzegałam cię przecież!? Bała się tej konfrontacji, bo w myślach tyle razy wyśmiewała matkę za jej przeczulenie i przywiązywanie wagi do przeczuć. Teraz musiałaby przyznać jej rację. Co zatem z tym robić? Czy stłumić w sobie? Udawać, że o niczym nie wie? To drugie rozwiązanie wydało jej się rozsądniejsze, zwłaszcza w tej sytuacji, kiedy na ślub zaproszeni są już ich wspólni goście. Napiła się koniaku. Jeden kieliszek. Po nim następny. Ból minął, bo odprężone mięśnie odpuściły. „To pewnie jakieś nerwobóle” - pomyślała. Usiadła na fotelu i zaczęła płakać. Tak bardzo, że ból znów wrócił, był teraz lekko rwący. Przestraszona, przestała łkać i nasłuchiwała, jak jej serce powoli uspokaja się, a łzy wysychają. Ból złagodniał, ale wciąż jeszcze powracał z każdym oddechem dziwnymi dusznościami. „Coś się ze mną dzieje” - pomyślała, nalewając znów koniaku do kieliszka. Postanowiła, że nazajutrz pójdzie do lekarza. - Nie widzę tu nic niepokojącego, to na pewno alergia - powiedział jej starszy pan w jasnym kitlu. Jej rodzinny lekarz cieszył się wprawdzie autorytetem wśród pacjentów, jednak coraz częściej mówiło się o jego wieku i zdrowotnych konsekwencjach nieuchronnego upływu czasu. Podobno wciąż o czymś zapominał. - Czy miała pani wcześniej jakieś uczulenie? Na cokolwiek?spojrzał na nią, chowając stetoskop. - Nie, nigdy - powiedziała zgodnie z prawdą. Zawsze była zdrowa, nawet katary dopadały ją rzadko. Zresztą, wjej karcie wszystko było czarne na białym. Wystarczyło spojrzeć. - No cóż, w pewnym wieku pojawiają się choroby, jakich wcześniej nie mieliśmy... - powiedział lekarz przeciągle, a Indzie wydawało się, że szczególnie zaakcentował to: „w pewnym wieku”. Jakby chciał jej dać do zrozumienia, że radosna młodość już za nią i teraz wszystko, na co pracowała swoim stylem życia, upomni się o nią. Lekarz ostatecznie stwierdził, że to alergia. Przepisał lekarstwa i zachęcił do wykonania testów. Inga nie powiedziała Ludwikowi o wizycie u lekarza. Ten wrócił do domu późno jak zwykle. Wymawiał się przedłużającym się spotkaniem, machnęła tylko głową na znak, by dał już spokój, czuła się zbyt słabo, by teraz z nim rozmawiać. Nie chciało się jej nawet poruszać sprawy paragonu. Czuła irracjonalny lęk przed zadaniem pytania, jakby bała się odarcia ze złudzeń. Tłumaczyła sobie nawet, że mógł to nie być jego paragon, czasem przychodzą do nich przecież znajomi, wieszają nad komodą kurtki, bluzy, torby. Mógł po prostu wypaść któremuś z nich.
|
Wątki
|