Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
To była tak
szalona, zniewalająca namiętność, że Ward nie miał pojęcia, jakim cudem udało mu się nad sobą zapanować. Zdawało mu się, że za moment umrze, jeśli nie zaspokoi dręczącego pragnienia i nie posiądzie tej dziewczyny do końca. Z całych sił powstrzymywał swoje pożądanie, chcąc, by jego marzenie dopełniło TL R się w innych okolicznościach, tak jak postanowił. Pomogła mu w tym Lillian, która zwąchała pismo nosem, i głośno zapukała do drzwi. – Chyba pora już iść spać, szefie! – zawołała. – Jest naprawdę późno, a Marianne to młoda dziewczyna i potrzebuje snu. – Wcale nie – żachnęła się Marianne, próbując stłumić w sobie frustrację. Ward zaśmiał się cicho i pogłaskał ją po twarzy. – Lillian ma rację – szepnął. – Już dobrze, zaraz idę spać, moja przyszła ciociu – krzyknął do Lillian. 163 – Daj mi jeszcze trzy minuty, żebym mógł powiedzieć Marianne dobranoc, i zaraz wychodzę. – To co, pobieracie się? – zapytała Lillian z entuzjazmem, przykładając ucho do drzwi. – Na to wygląda! – odkrzyknął Ward i uśmiechnął się do Marianne. – Wyobrażam sobie, jaka jesteś uszczęśliwiona, że ci się tak udało nas wmanewrować w tę niecodzienną sytuację. – Słowo „uszczęśliwiona" w żadnym stopniu nie oddaje tego, co czuję – zapiszczała Lillian – ale jako twoja przyszła ciotka proszę cię, wyjdź już stamtąd, albo będziesz musiał zaczekać z jedzeniem aż do jutrzejszej kolacji. Trzeba pozwolić toczyć się sprawom swoim własnym rytmem... – Tak właśnie miało być – wyszeptał Ward. – Prawda? – dodał czule. – Tak – ze śmiechem odparła Marianne – ale nie możemy się do tego przyznać. – Masz rację, chociaż szkoda. – Ward wstał z łóżka i zapiął koszulę, którą mu rozpięła Marianne palcami drżącymi z pożądania. – Aniele mój prze- TL R śliczny – wyszeptał, patrząc, jak Marianne naciąga koszulkę. – Ty też jesteś piękny. – Wychodzisz wreszcie czy mam tam wejść? – zapytała Lilian zniecierpliwiona. – Dlaczego nie dasz mi nawet minutki, żebym mógł powiedzieć dobranoc? – Tak się składa, że mówisz jej już dobranoc co najmniej pół godziny! Wystarczy! A teraz liczę do trzech: raz, dwa, trzy... – Dobranoc, skarbie – rzucił Ward pośpiesznie. – Dobranoc, kochany – szepnęła i po chwili drzwi się zamknęły. 164 Rozparła się na poduszkach, wsłuchując się w głosy dobiegające z korytarza. Z niedowierzaniem wpatrywała się w pierścionek. – Gratuluję i dobranoc, kochanie! – usłyszała jeszcze głos cioci Lillian zza zamkniętych drzwi. – Dobranoc, ciociu, i dziękuję – zawołała Marianne. – Ależ nie ma za co – wtrącił swoje trzy grosze Ward. – Już, jazda mi stąd – ofuknęła go ciotka. Gdy zapadła wreszcie cisza i Marianne została sama, musiała jakoś przekonać samą siebie, że to nie senne marzenie. Więc Ward był już jej i mieli się wkrótce pobrać, mieli razem żyć, kochać się i mieć dzieci... Zamknęła oczy. Na całym ciele czuła przyjemne mrowienie i po chwili zapadła w błogi sen. TL R 165 ROZDZIAŁ DWUNASTY Następnego ranka Marianne nie była już taka pewna, czy to nie był tylko piękny sen. Wtedy spojrzała na palec, na którym widniał pierścionek, co utwierdziło ją w przekonaniu, że oświadczyny Warda to nie sen, lecz najprawdziwsza, choć jakże zaskakująca jawa. Szybko się ubrała i zeszła na śniadanie, i ku swojemu jeszcze większemu zaskoczeniu spotkała tam całkiem nowego, odmienionego Warda. Podszedł do niej i bez wahania pocałował ją na powitanie czule w usta. – Więc to jednak prawda? – szepnął, zerkając na palec z pierścionkiem. – A już mi się zdawało, że mi się to tylko śniło – dodał z błogim uśmiechem. – Mnie też. – Marianne niepewnie pogładziła jego silny, mocno
|
Wątki
|