X


urodzony z Metysa w Tukumanie; bywa� juz ch�opcem na ch�rze,zakrystianem, majtkiem, mnichem, str�czycielem, �o�nierzem,lokajem...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Nazywa� si� Kakambo i bardzo kocha� pana
do�wiadczywszy jego prawdziwej dobroci.
Osiod�a� co �ywo dwa andaluzyjskie rumaki. "Dalej, panie, id�my za
rad� starej, siadajmy na ko�, i jed�my nie ogl�daj�c si� za siebie".
Kandyd pocz�� roni� �zy: "O, droga Kunegund, trzeba� mi ci�
opu�ci�, w chwili gdy gubernator mia� nam wyprawi� wesele!
Kunegundo, przywieziona z tak daleka, c� si� z Tob� stanie? - Stanie
si�, co si� ma sta�, rzek� Kakambo; kobieta nigdy nie jest w k�opocie
o siebie; B�g troszczy si� o to plemi�. Jed�my. - Gdzie mnie
prowadzisz? dok�d jedziemy? co poczniemy bez Kunegundy?
powiada� Kandyd. - Na �wi�tego Jakuba z Kompostell! odrzek�
Kakambo, mia�e� pan walczy� przeciwko jezuitom, id�my� walczy�
po ich stronie; znam po trosze ten kraj, zawiod� pana do ich kapitana,
kt�ry zna bu�garsk� musztr�; czeka ci� wielki los. Kiedy cz�ekowi nie
wiedzie si� w jednym �wiecie, mo�e si� mu powie�� w drugim.
Niema�a to rozkosz widzie� i przedsi�bra� ci�gle co� nowego.
- By�e� ju� tedy w Paragwaju? rzek� Kandyd. - Ech, oczywi�cie!
odpar� Kakambo; by�em kucht� w kolegium Wniebowzi�cia i znam
mocarstwo ojczulk�w jak ulice Kasyksu. Cudowna rzecz, to ich
kr�lestwo. Ma wi�cej ni� trzysta mil �rednicy; podzielone jest na
trzydzie�ci prowincyj. Ojcowie maj� tam wszystko, a ludy nic: to
arcydzie�o rozumu i sprawiedliwo�ci. Co do mnie, nie widz� nic
r�wnie boskiego jak los padres, kt�rzy prowadz� tu wojn� z kr�lem
hiszpa�skim i portugalski, w Europie za� uznaj� w�adz� tych kr�l�w;
tu morduj� Hiszpan�w, a w Madrycie wysy�aj� ich do nieba: po
prostu zachwycaj�ce! Jed�my: stanie si� pan najszcz�liwszym z
ludzi. C� za uciech� b�d� mieli los padres, skoro si� dowiedz�, �e
przybywa im rotmistrz kt�ry zna musztr� na spos�b bu�garski!"
Skoro dotarli do pierwszej linii obronnej, Kakambo powiedzia�
nadci�gaj�cej stra�y, �e pewien kapitan pragnie m�wi� z Jego
Eminencj� komendantem. Dano zna� Wielkiej Gwardii. Oficer
paragwajski pospieszy� do st�p komendanta udzieli� mu tej
wiadomo�ci. Przede wszystkim, rozbrojono Kandyda i Kakamb�;
zabrano im r�wnie� andaluzyjskie wierzchowce. Nastepnie,
wprowadzono cudzoziemc�w mi�dzy dwa szeregi �o�nierzy; na ko�cu
znajdowa� si� komendant, w tr�jgraniastym kapeluszu, z podkasan�
sutann�, ze szpad� u boku, ze szpontonem w d�oni. Da� znak;
natychmiast dwudziestu czterech �o�nierzy otoczy�o nowoprzyby�ych.
Sier�ant rzek� przybyszom, i� trzeba zaczeka�: komendant nie mo�e z
nimi m�wi�, albowiem wielebny ojciec prowincja� nie pozwala, aby
jakikolwiek Hiszpan otworzy� usta inaczej niz w jego obecno�ci i aby
przybywa� w kraju wi�cej ni� trzy godziny. "Ale�, rzek� Kakambo,
pan kapitan, kt�ry umiera z g�odu podobnie jak ja , nie jest
Hiszpanem, jest Niemcem; czy nie mogliby�my tedy po�niada�,
czekaj�c na Jego Wielebno��?"
Sier�ant uda� sie natychmiast do komendanta i zda� mu spraw� z tego
o�wiadczenia. "Bogu chwa�a! rzek� tamten; skoro to Niemiec, mog�
si� z nim rozm�wi�; niech go zawiod� do namiotu". Natychmiast
zaprowadzono Kandyda do altany pokrytej zieleni�, zdobnej pi�kn�
kolumnad� z zielonego i z�otego marmuru, oraz klatkami w kt�rych
mie�ci�y si� papugi, kolibry, rajskie ptaszyny, pantarki i inne co
najrzadsze ptaki. Doskona�e �niadanie sta�o przygotowane w z�otych
wazach, podczas gdy Paragwajczycy jedli kukurydz� na drewnianych
miskach, w szczerym polu, w skwarze s�onecznym, wielebny ojciec
komendant wst�pi� do altany.
By� to pi�kny m�odzieniec, o pe�nej twarzy, rumiany i bia�y, p�e�
smag�a, oko �ywe, ucho r�owe, wargi p�sowe, mina dumna, ale
jakim� odr�bnym rodzajem dumy, ani hiszpa�skiej ani jezuickiej.
Zwr�cono Kandydowi i Kakambie bro�, kt�r� im wprz�d odj�to, jak
r�wnie� andaluzyjskie rumaki; Kakambo nasypa� im owsa w pobli�u
altany, wci�� maj�c na nie oko, z obawy jakiej pu�apki.
Kandyd uca�owa� najpierw kraj szaty komendanta, nast�pnie siedli do
sto�u. "Jeste� zatem Niemcem" rzek� jezuita w tym j�zyku. - Tak,
wielbny ojcze, odpar� Kandyd. Wymawiaj�c te s�owa, patrzyli na
siebie zdumieni, ze wzruszeniem kt�rego nie mogli opanowa�. "Z
jakich stron? spyta� jezuita. - Z plugawej Westfalii, rzek� Kandyd;
urodzi�em si� na zamku Thunder-ten-tronckh. - O nieba! czy
podobna! wykrzykn�� komendant. - C� za cud! zawo�a� Kandyd. -
By��eby� to ty? rzek� komendant. - To niemo�ebna", rzek� Kandyd.
Padaj� sobie w ramiona, �ciskaj� si�, lej� strumienie �ez. - Jak to! to
ty, wielebny ojcze? ty, brat pi�knej Kunegundy, ty, zamordowany
przez Bu�gar�w! ty, syn pana barona! ty, jezuit� w Paragwaju! Trzeba
przyzna�, �e ten �wiat osobliw� toczy si� kolej�. O, Panglossie,
Panglossie, jaki� by�by� rad, gdyby nie to, i� powieszono ci� tak
przedwcze�nie!"
Komendant kaza� si� usun�� czarnym, oraz Paragwajczykom, kt�rzy
podawali napitek w kryszta�owych pucharach. Z�o�y� tysi�czne dzi�ki
Bogu i �w. Ignacemu; �ciska� Kandyda raz po razu, oblicza ich
sk�pa�y si� we �zach. "By�by� jeszcze bardziej zdumiony, bardziej
rozczulony, gdybym ci rzek�, �e panna Kunegunda, siostra twoja kt�r�
mniema�e� zamordowan�, cieszy si� najlepszym zdrowiem. - Gdzie? -
W s�siedztwie twoim, u gubernatora Buenos-Aires; wyl�dowa�em tam
w�a�nie, aby prowadzi� wojn� przeciw wam". Ka�de s�owo, kt�re
dorzucali w tej d�ugiej rozmowie, pi�trzy�o dziw na dziwie. Ca�a ich
dusza pomyka�a na j�zyk, czai�a si� z wyt�on� uwag� w uszach,
b�yszcza�a zaciekawieniem w oczach. Jako �e to byli Niemcy,
zabawiali si� przy stole czas d�u�szy, czekaj�c na wielebnego ojca
prowincja�a; za czym, komendant tak prawi�, wpatruj�c si� z
czu�o�ci� w drogiego Kandyda.
XV. Jako Kandyd zabi� brata Kunegundy
Na ca�e �ycie zostanie mi w pami�ci obraz straszliwego dnia, gdy, w
moich oczach, zamordowano rodzic�w i zgwa�cono siostr�. Kiedy
Bu�garzy odeszli, nie zdo�ano odnale�� tej uroczej istoty; rzucono na
jeden w�z matk�, ojca i mnie, dwie s�u��ce i trzech zar�ni�tych
ch�opaczk�w, aby nas pogrzebac w kaplicy oo. jezuitow, o dwie mile
od zamku przodk�w. Jaki� jezuita pokropi� nas �wi�con� wod�; by�a
straszliwie s�ona; par� kropel dosta�o mi si� do oczu; dobry ojciec
spostrzeg� �e powieka poruszy�a si� nieco; po�o�y� mi r�k� na sercu i
uczu� lekkie bicie; zaopiekowa� si� mna, i, po up�ywie trzech tygodni
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

Drogi użytkowniku!

W trosce o komfort korzystania z naszego serwisu chcemy dostarczać Ci coraz lepsze usługi. By móc to robić prosimy, abyś wyraził zgodę na dopasowanie treści marketingowych do Twoich zachowań w serwisie. Zgoda ta pozwoli nam częściowo finansować rozwój świadczonych usług.

Pamiętaj, że dbamy o Twoją prywatność. Nie zwiększamy zakresu naszych uprawnień bez Twojej zgody. Zadbamy również o bezpieczeństwo Twoich danych. Wyrażoną zgodę możesz cofnąć w każdej chwili.

 Tak, zgadzam się na nadanie mi "cookie" i korzystanie z danych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu dopasowania treści do moich potrzeb. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

 Tak, zgadzam się na przetwarzanie moich danych osobowych przez Administratora Serwisu i jego partnerów w celu personalizowania wyświetlanych mi reklam i dostosowania do mnie prezentowanych treści marketingowych. Przeczytałem(am) Politykę prywatności. Rozumiem ją i akceptuję.

Wyrażenie powyższych zgód jest dobrowolne i możesz je w dowolnym momencie wycofać poprzez opcję: "Twoje zgody", dostępnej w prawym, dolnym rogu strony lub poprzez usunięcie "cookies" w swojej przeglądarce dla powyżej strony, z tym, że wycofanie zgody nie będzie miało wpływu na zgodność z prawem przetwarzania na podstawie zgody, przed jej wycofaniem.