Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
odmowę uczęszczania do niemieckiej szkoły i demonstrowanie polskości.
Regulamin zakładu nakazywał używanie wyłącznie języka niemieckiego, choć 40—60 % dzieci w ogóle nie znało go. Posługiwanie się językiem polskim karane było publicznie dotkliwą chłostą, wymierzaną zazwyczaj w soboty wieczorem lub w niedzielę rano. Stosowano ją zresztą za najdrobniejsze przewinienia, takie jak kradzież marchwi, brukwi, wymianę żywności za papierosy. Wychowankowie zakładu, a faktycznie więźniowie, otrzymywali od 5 do 25 uderzeń bykowcem, z tym że przy większej ilości wykroczeń kumulowano kary, dochodzące niekiedy do 100 uderzeń. Chłopcy popadali w stan omdlenia po 25 uderzeniach. Grodkowska instytucja koszarowała chłopców w wieku od 8 do 19 lat, podzielonych na 14 — w pewnym okresie 16 — grup, każda po 30 osób z przydzielonym „wychowawcą". Czas wypełniano trzy- czterogodzinną nauką i wielogodzinną ciężką pracą w gospodarstwie rolnym obejmującym 350 ha oraz w zakładowych działach gospodarczych: kuchni, pralni, piekarni. Apele odbywały się dwa razy dziennie: rano o 6.30 i wieczorem o 19.00, tj. po zakończeniu pracy, którą rozpoczynano o 7.00. Na śniadanie chłopcy dostawali jedną kromkę chleba razowego posmarowanego marmoladą, którą nazywali Hitlerspeck (słonina Hitlera), drugą cienką kromkę chleba bez omasty i kawę zbożową, słodzoną sacharyną. W dzień powszedni obiad składał się z jednego dania — zupy gotowanej z brukwi, buraków, kapusty, rzepaku lub pokrzywy zbieranej na folwarku przez chłopców. W niedzielę wydawano jeszcze drugie danie, zazwyczaj ziemniaki z sosem i kawałek mięsa. Na kolację — ziemniaki w łupinach, nieco sera i kawę zbożową. W zakładzie nie wolno było nosić własnych ubrań. Chłopcom wydawano odzież jednakowego kroju i koloru, co utrudniało ucieczki. Zdarzały się one jednak od czasu do czasu, a schwytanych przekazywano do więzienia w Wołowie, skąd już nie powracali do zakładu. Dalszy ich los nie był znany. Zakład w Grodkowie, który nieoficjalnie nazywano więzieniem dla młodocianych, miał na celu germanizowanie chłopców polskiej narodowości i wcielanie ich po ukończonym 17 roku życia do wojska. Jeżeli ktoś pragnął szybciej opuścić zakład, mógł to osiągnąć przez dobrowolne zgłoszenie się do służby wojskowej. Za większe przewinienia zamykano chłopców w karcerze, mieszczącym się w betonowym bunkrze. Henryk Kramarczyk, urodzony w Katowicach i liczący wówczas 15 lat, tak opisuje stosowane przez „wychowawców" kary: „Po przesłuchaniu mnie zostałem z powrotem zamknięty do karceru, skąd codziennie wyciągano mnie na tak zwane przesłuchy o powyższej sprawie. Każdorazowo byłem bity do utraty przytomności i z powrotem wrzucany do betonowego karceru. Trwało to 10 dni, tj. do chwili, gdy wyciągnięto mnie nieprzytomnego z obustronnym zapaleniem płuc i wysoką temperaturą. Bicie było nagminne za najmniejsze przekroczenie przepisów. Dzieci stamtąd wychodziły kalekami. Karcer ten nie był dla ludzi, gdyż urągał wszelkim przepisom zdrowotnym" 125. Od czasu do czasu zakład odwiedzany był przez kierownika Krajowego Urzędu do Spraw Młodzieży (Landesjugendamt) w Katowicach, Alwina Brockmanna. Podczas wizytacji wybierał on 15—20 chłopców o jasnych włosach i niebieskich oczach. Opuszczali oni zakład w nieznanym kierunku. Jeden z wychowawców dał do zrozumienia, że „chłopcy ci idą w dobre ręce i będzie im dobrze". Do zakładu przyjeżdżała również komisja lekarska, która przeprowadzała „badania rasowe". Pomiędzy zakładem grodkowskim a zakładem o identycznym charakterze w Cieszynie przy ulicy Frysztackiej (obecnie Cieszyn Czeski) istniały bliskie powiązania. Część wyszkolonego personelu z Grodkowa wysłano 87 do Cieszyna. Stan dzienny wynosił tu około 400 chłopców, niekiedy przenoszonych do innych zakładów. Z Cieszyna wysyłano również chłopców do prac przymusowych w zakładach chemicznych w Blachowni Śląskiej koło Kędzierzyna. Przebywali tam w barakach otoczonych drutami kolczastymi i byli pilnowani przez żołnierzy Wehrmachtu. Musieli pracować tak jak dorośli, w ciężkich, wyniszczających warunkach. Pobyt w zakładach w Grodkowie i Cieszynie pozostawił trwałe ślady w psychice młodocianych „wychowanków". Ilu z tych, których wcielono do Wehrmachtu, zginęło na frontach za obcą im i wrogą sprawę, nikt już zapewne nie zdoła ustalić. 13. ŻŁOBKI, OBOZY I „OCHRONKI" DLA OBCOKRAJOWYCH DZIECI URODZONYCH W NIEMCZECH
|
Wątki
|