Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Rumieńce zbladły, ale Czwarty nie spojrzał na dziewczynę ani się nie uśmiechnął. Honakura uważnie obserwował scenę. Wiedział, że sprawa nie jest zakończona, choć wszyscy odetchnęli z ulgą i zaczęli rozmawiać.
- To dziwny przypadek, kapitanie - powiedział Nnanji głośno. Wszyscy umilkli. - Jeszcze się nie zdarzyło, żeby cywil zabił szermierza i uniknął kary. Thana się odsunęła. Kapitan znieruchomiał. Nnanji spojrzał na Brotę i przygryzł wargę. - Gdzie leży Yok, pani? - zapytał. Kobieta ścisnęła Tomiyano za nadgarstek. - Dziesięć dni od Hool. A o co chodzi? - Nie odwiedziliście ponownie Yok? - Od kiedy? - Od śmierci twojego syna. Kobieta zerknęła na starca. On wiedział, co się szykuje. To nie była niezręczność porywczego i aroganckiego młodzieńca. - Nie byliśmy tam później. Nnanjiemu przez chwilę brakowało słów. - Powiedzcie mi prawdę! - wykrzyknął w końcu. Tomiyano uwolnił rękę z uścisku matki i strącił talerz z kolan. Makaron, kiełbasa i marchewka rozsypały się u stóp Czwartego. - Lepiej, żebyś nie wiedział, chłopcze! - Muszę wiedzieć! Nie mogę cię oskarżyć. Na pokładzie nie ma sędziego. - Ale będzie w Dri. - Więc nie pozwolicie mi dotrzeć do Dri. Zapadła grobowa cisza. Szermierz i żeglarz mierzyli się wzrokiem. Tomiyano był czerwony z gniewu, a Nnanji blady i ponury. Brota spojrzała na kapłana, ale jego twarz pozostała nieprzenikniona. - Jak chcesz - wycedził kapitan przez zęby. - Thana? Powiedz swojemu wścibskiemu przyjacielowi, co zrobiłaś w Yok. Druga oparła się plecami o szalupę ratunkową, wyraźnie wstrząśnięta. - Matko! Brota wzruszyła romionami. Nie rozumiała, o co chodzi w tej grze, ale było za późno, żeby ją przerwać i nie dopuścić do odsłonięcia kart. - Opowiedz mu. - Ale, matko... - Opowiedz! - Byłam wtedy Pierwszą - wyszeptała Thana. - Zeszłam na brzeg z mieczem. Szczury lądowe nie lubią dziewczyn noszących broń. Nnanji odwrócił się do niej z czujnym wyrazem twarzy. Ręka Tomiyano powędrowała ukradkiem do sztyletu, ale Brota znowu chwyciła go za nadgarstek. - Było ich czterech. - Thana zaczęła mówić szybciej. - Czwarty, dwóch Trzecich i Pierwszy. Adept rzucił mi wyzwanie... - Ty zrobiłaś gest poddania - dokończył Nnanji. Dziewczyna skinęła głową. - Wtedy kazał mi się rozebrać. Znajdowaliśmy się za jakimiś skrzyniami leżącymi na nabrzeżu. Nnanji skrzywił usta. - Co na to pozostali? - Śmiali się i robili żarty. Wyminęłam ich i wróciłam biegiem na statek. Ruszyli za mną. Czwarty przeniósł wzrok na kapitana. W oczach miał żądzę mordu. - Zabiłeś wszystkich? Nastąpiła długa chwila ciszy. - Tak, ale to nie wróciło życia mojemu bratu. Ani Lonkaro. ABrokaro umarł tydzień później. Nnanji uniósł rękę. Tomiyano napiął mięśnie, ale szermierz tylko otarł pot z czoła. - I co, adepcie? - przerwała milczenie Brota. - Teraz już wiesz. Jesteśmy zabójcami szermierzy. Wtedy nie było stróża prawa. - Nic by wam nie pomógł. Szermierzom nie wolno mieszać się w sprawy honorowe. Jeśli Czwarty prawidłowo rzucił wyzwanie, a Thana się poddała, to była sprawa honorowa. - Też mi honor! - prychnął Tomiyano. - Według prawa, tak. Składając hołd poddańczy, Thana przegrała pojedynek. Miała obowiązek zrobić to, czego od niej domagaał się Czwarty. Oligarro, Maloli i Holiyi wstali z miejsc i wolnym krokiem podeszli do wiader z piaskiem. Nnanji został sam na środku pokładu, jak jeleń otoczony przez stado wilków. - Nawet coś takiego, szermierzu? Adept skinął głową. - Zwycięzca ma prawo zażyczyć sobie dowolnej rzeczy, a przegrany może odmówić, żeby uratować honor. - Ale wtedy może zginąć? - Wtedy musi zginąć. Oczywiście, tamci zachowali się haniebnie! Czwarty nie powinien wyzywać Pierwszego. Ani stawiać nikczemnych żądań. Ja ostrzegłbym go, że rzucę mu później wyzwanie. Lecz on postępował legalnie. Według prawa jesteście zabójcami. - Więc nas zadenuncjujesz, kiedy dotrzemy do Dri?
|
WÄ…tki
|