Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
O nie, pomyślała, nie, nie, nie, nie znowu. Zazdrość Pera dała się jej już parokrotnie we znaki, chociaż ubiegłego roku było jakby trochę lepiej. To należy przyznać. I nagle znowu klapa, jak gigantycznie płaski skok do wody. Ogarnął ją piekący ból na myśl o tym, co się znowu stało. Nie tylko między nią i Perem, ale pomyślała również o przyjaciołach. A tak dobrze się zaczęło. Po obiedzie zaczęli tańczyć. Czuła, jak ręka Kristiana delikatnie zsuwa się po jej plecach w dół, czuła, jak ich ciała zlewają się w ciepłym dotyku. Właściwie chciała cofnąć jego rękę, ale za bardzo szumiało jej w głowie, aby zwracać na to uwagę. Per bez namysłu oderwał ją brutalnie od partnera i mocnym szarpnięciem za ramiona pchnął na werandę. Była tak zaskoczona, że nawet nie próbowała się bronić. Obrzucił ją wyzwiskami i przekleństwami. Ona też wrzeszczała na niego, pieniła się z wściekłości. Potrząsał nią, uderzyła go, drapała, gryzła. Wreszcie i on ją uderzył, dostała siarczysty policzek. Pobiegła do toalety. Zaszokowana stanęła przed lustrem i przerażona wpatrywała się w odbicie swojej twarzy zastygłej w cichym grymasie. Jedną dłonią przytrzymywała na pół otwarte usta, a końcami palców dotykała opuchniętej górnej wargi, z której ciekła krew. Nigdy wcześniej jej nie uderzył. Słyszała, jak goście rozmawiali za drzwiami. Stłumione, lecz podenerwowane głosy. Słyszała, jak uspokajali Pera i Kristiana, dzwonili po taksówki. Emma i Olle zostali dłużej. Odjechali dopiero wtedy, gdy Per zasnął i mogli mieć pewność, że jest bezpieczna. Spała z Perem pomimo wszystko w jednym łóżku. Teraz leżał obok niej i nadal nie mogła zrozumieć, jak mogło dojść do takiego szaleństwa. Rozmyślała nad dniem, który właśnie się zaczął i mieli go wspólnie spędzić. Jak teraz będą ze sobą rozmawiać? Awantura z zazdrości, czysta, klasyczna bijatyka. Zachowali się jak para smarkaczy, którzy nie potrafią napić się wina, aby zabawić się z przyjaciółmi. Głupota. Wstydziła się sama siebie, czuła, jakby jakiś ciężki kamień leżał jej na żołądku. Ostrożnie wyślizgnęła się z łóżka w obawie, by nie obudzić Pera. Po cichu poszła do toalety, spojrzała w lustro na swą biadożółtą twarz, obejrzała swoje ciało, szukając śladów pobicia poprzedniego wieczora, ale nic nie było widać. Nawet opuchlizna górnej wargi zeszła. Ten cios pewnie nie był taki mocny, pomyślała, jakby to miała być jakaś pociecha. Poszła do kuchni, wypiła pół puszki coca-coli, po czym wróciła do łazienki, aby umyć zęby. Pod bosymi stopami czuła przyjemny chłód podłogi. Spencer sunął za nią wszędzie jak cień. Ubrała się i ku niezmierzonej radości psa nałożyła w holu sportowe buty. Chłodne powietrze poranka orzeźwiło ją, gdy otworzyła drzwi. Poszła w kierunku morza. Spencer biegł posłusznie obok z radośnie podniesionym ogonem, skacząc na boki w trawę, załatwiając swoją potrzebę to tu, to tam. Regularnie odwracał się, popatrując na panią. Ten lśniąco czarny retriver był wspaniałym psem obrończym i nieodłącznym towarzyszem Heleny. Idąc, wdychała głęboko powietrze w płuca, aż oczy wilgotniały od porannego chłodu. Gdy przeszła przez piaszczystą mieliznę w kierunku plaży, spowiła ją biała mgła unosząca się nad ziemią jak cukrowa wata. Pies zniknął w tej cichej, miękkiej bieli. Nie można było dostrzec nawet horyzontu. Tylko woda w morzu miała ciemnostalowy kolor i była prawie nieruchoma. Na plaży panowała nieprawdopodobna cisza. Zaledwie jedna samotna mewa, skrzecząc, krążyła nad wodą w oddali. Pomimo złej widoczności Helena postanowiła pójść na drugą stronę plaży i z powrotem. Najlepiej wzdłuż brzegu, pomyślała. Ból głowy ustępował i powoli próbowała zbierać swoje poszarpane myśli. Wiosna była stresująca dla nich obojga. Chcieli wyjechać, pobyć trochę razem, tylko ze sobą. Po wczorajszym nieudanym wieczorze nie wiedziała już nic, niczego nie mogła zrozumieć. Sądziła jednak, że pomimo wszystko to właśnie z Perem chce być, chce z nim żyć. Była pewna, że on ją kocha. W przyszłym miesiącu miała skończyć trzydzieści pięć lat i była świadoma, że Per czeka na jej odpowiedź. Długo zastanawiał się nad datą ślubu, nad przerwaniem antykoncepcji, nad dzieckiem. Ostatnio, kiedy się kochali, często mówił jej, że bardzo chciałby, aby zaszła w ciążę. Jeszcze nigdy dotąd nie czuła się tak bezpiecznie, tak kochana, jak właśnie z nim. Może nie należało oczekiwać więcej, może tylko dni dzieliły ją od podjęcia decyzji. Wcześniej nie miała szczęścia w miłości. Nie czuła się też nigdy naprawdę kochana i nie miała żadnej pewności, że to się kiedyś zmieni. Może sama nie umiała kochać. Z zamyślenia wyrwało ją szczekanie psa. Spencer szczekał tak, jakby złapał trop jakiegoś królika, jednego z tych maluchów żyjących na Gotlandii. - Spencer! Chodź tutaj! - zawołała. Pies przyszedł posłusznie z mordą ubrudzoną ziemią. Helena przykucnęła i otrzepała brud. Chciała popatrzeć na morze, ale nadal niewiele było widać. W pogodne dni dało się stąd dostrzec kontury skał, wyspy Dużą i Małą Karlso, aż trudno w to teraz uwierzyć.
|
Wątki
|