Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Raule schowała się w namiocie i po raz tysięczny zaczęła przeglądać przewodnik po Płaskowyżu Teleute. Przeczytała opis linii kolei zębatej, po której pociąg wjeżdżał zygzakiem na szczyt urwiska na drugim końcu pustyni. Ze wszystkich opisywanych w książce miejsc, najbardziej zafascynowało ją państwo-miasto Ashamoil. Autor szczególnie zachwycał się przepływającą przez miasto rzeką. Raule raz po raz czytała opisy głębokich, wolno płynących wód, niezliczonych łodzi oraz domów o frontowych schodach prowadzących w fale.
Zasnęła i śniła się jej ulica, a na niej domy obwieszone balkonami, na których tłoczyli się umarli. Wszyscy spoglądali w dół, gapiąc się na coś, czego ona nie widziała. Po przebudzeniu ogarnęło ją podejrzenie, że Gwynn ją opuścił. Gdy jednak wyszła z namiotu, ujrzała go w blasku popołudniowego słońca. Siedział nad wodą ze skrzyżowanymi nogami. Osiodłał już wielbłądy dla nich obojga. Obrzuciła go pytającym spojrzeniem, ale on tylko wzruszył ramionami, a gdy wspięła się na siodło i ruszyła, podążył za nią. Po kilku godzinach, gdy zmierzała na południe, a niebo już ciemniało, Gwynn nadal jechał obok niej. - Powiedz mi jedno - zażądała nagle. - Czy ściga cię ktoś jeszcze? Zastanawiał się przez chwilę nad tym pytaniem. - Pewna kobieta w Quanut twierdziła, że jestem odpowiedzialny za jedno z jej dzieci - odparł wreszcie. - Musiałem się nieźle natrudzić, żeby przed nią uciec. Niewykluczone, że nadal mnie poszukuje. - A czy mogło rzeczywiście być twoje? - No cóż, miała cerę mniej więcej taką jak ty - odparł po kolejnej przerwie - a dziewczynka była czarna jak mój kapelusz, więc chyba mogę uznać, że nie porzuciłem rodziny. Po dłuższej chwili Raule obejrzała się. Nie zobaczywszy nic, skierowała spojrzenie prosto przed siebie, kierując się ku Jaszczurce, która podążała za Nietoperzem. *** Na szczycie górującego nad Oudnatą płaskowyżu było widać dwie sylwetki jeźdźców na wielbłądach, rysujące się na tle gwiazd. Stanowiąca krańcowy punkt linii kolejowej osada przeżywała rozkwit. Przerwaną na czas wojny rozbudowę linii kolejowej podjęto na nowo. Brygady kładących szyny robotników trudziły się w świetle lamp. Miasteczko otaczała wysoka palisada, a w bramie stało sześciu wartowników w niebieskich mundurach. Jeźdźcy ruszyli w dół stromą ścieżką schodzącą ze ściany urwiska. Posuwali się naprzód powoli i minęła godzina, zanim dotarli do bram miasteczka. To były dwie kobiety, spowite w czarne, wystrzępione całuny żałobne. Jedna była niska, druga zaś wysoka, ale się garbiła. Oczy zasłaniały jej brudne bandaże, a wielbłąd, na którym jechała, był przywiązany do wielbłąda drugiej kobiety. Niemal całą jej twarz skrywała zasłona, zostawiając tylko niewielkie skrawki skóry o ciemnej barwie. Zawodowy pucybut mógłby rozpoznać kolor pasty do butów „Cynamonowy wąż” firmy Holden. Miała na rękach brudne, szare rękawiczki, a jej palce nieustannie przesuwały paciorki różańca. Mamrotała ochrypłym głosem jakieś słowa w niezwykłym, być może świętym języku. Kobiety zatrzymały się przy bramie i wartownik w stopniu kaprala zapytał, dokąd się wybierają. - Jadę z matką na południe - odparła niższa kobieta. - Straciła oboje oczu i obu synów, moich braci. Nie może już dłużej znieść życia w tym kraju. Wartownik popatrzył na nie z litością. - Przykro mi, ale nie wpuszczamy żebraków do miasteczka. - Oczywiście. Mamy pieniądze na pociąg. Kobieta wygrzebała spod łachmanów kilka banknotów. - Źle mnie zrozumiałaś - oznajmił stanowczo kapral. - Nie biorę łapówek. Musicie mi pokazać, że macie pieniądze na bilet, albo odjechać. Kobieta zawahała się, ale po chwili otworzyła juki, wyjęła z nich szmaciane zawiniątko i wydobyła z niego kilka zwitków związanych sznurkiem banknotów. Żołnierz chrząknął, wysunął podbródek i wziął pieniądze w rękę. Następnie rozsupłał banknoty i policzył je starannie. Potem związał je z powrotem, zaciągając mocno sznurek, i oddał wszystkie kobiecie. - Witajcie w Oudnacie - powiedział.
|
Wątki
|