siÄ™ coraz bardziej stromo...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Simon wciąż szedł, chwiejąc się czasem ze zmęczenia, lecz nie ustając. W oczach nie miał zwykłej wesołości i szedł z jakimś ponurym zdecydowaniem, jak starzec.
109
Zatoczył się pod nagłym uderzeniem wiatru i wówczas, spostrzegł, że stoi na nagiej skale pod miedzianym niebem. Stwierdził, że ledwie powłóczy nogami i boli go język. Gdy wiatr dosięgnął wierzchołka góry, Simon zauważył jakiś ruch, trzepotanie czegoś błękitnego na tle burych chmur. Piął się z trudem naprzód, a wiatr znów uderzył, tym razem mocniejszy, i targnął koronami drzew, aż się ugięły i zaszumiały. Jakaś zgięta w pałąk postać na wierzchołku rozprostowała się nagle i spojrzała na Simona z góry. Chłopiec schylił głowę i mozolnie piął się dalej.
Muchy również znalazły ową postać. Spłoszone ruchem zrywały się na krótką
chwilę tworząc ciemną chmurę wokół jej głowy. Potem, gdy błękitna czasza spadochronu opadała i tęga postać skłaniała się z westchnieniem ku przodowi, znów ją obsiadały.
Simon poczuł, że uderza kolanami w skałę. Podczołgał się bliżej i wkrótce
zrozumiał. Plątanina linek wyjawiła mu mechanikę tej całej parodii; przyjrzał
się białym kościom policzkowym, zębom, kolorom rozkładu. Zobaczył, jak gu-
ma i płótno niemiłosiernie krępują to nieszczęsne ciało, które już powinno ulec rozpadowi. Potem znowu powiał wiatr i postać uniosła się, skłoniła i zionęła na Simona smrodem. Simon stanął na czworakach i zwymiotował wszystko, co miał
w żołądku. Następnie zabrał się do linek spadochronu; wyplątał je ze skał i uwolnił postać od zniewagi wiatru.
Wreszcie odwrócił się i spojrzał ku plaży. Ognisko koło granitowej płyty zga-sło, a w każdym razie nie dymiło. Nieco dalej, za rzeczką, przy wielkim odłamie skały, unosiła się ku niebu cienka strużka dymu. Lekceważąc muchy zrobił z dło-ni daszek nad oczami i wytężył wzrok. Nawet z tej odległości zdołał stwierdzić, że przy ognisku była większość chłopców, jeżeli nie wszyscy. A więc przenieśli obóz na inne miejsce, dalej od zwierza. Myśląc o tym spojrzał na cuchnące zwłoki obok siebie. Zwierz, choć straszny, jest całkiem nieszkodliwy, i trzeba o tym jak najszybciej wszystkich powiadomić. Ruszył w dół, lecz nogi ugięły się pod nim.
Zebrał wszystkie siły i słaniając się zaczął schodzić.
— PopÅ‚ywajmy — rzekÅ‚ Ralf — to jedno nam zostaÅ‚o.
Prosiaczek badał przez soczewkę groźne niebo.
— Nie podobajÄ… mi siÄ™ te chmury. PamiÄ™tasz, jak laÅ‚o zaraz po naszym wylÄ…-
dowaniu?
— Znowu bÄ™dzie lalo.
Ralf skoczył do wody. Na skraju basenu bawiło się kilku maluchów, próbując
znaleźć ulgę w wodzie, która była gorętsza od krwi. Prosiaczek zdjął okulary, zanurzył się ostrożnie i włożył je z powrotem. Ralf wypłynął na powierzchnię i prysnął na niego wodą.
— Uważaj, moje okulary! — krzyknÄ…Å‚ Prosiaczek. — Jak mi je oblejesz, bÄ™dÄ™
musiał wyjść i wytrzeć.
Ralf znowu puścił strugę wody na Prosiaczka i nie trafił. Roześmiał się pe-
110
wien, że Prosiaczek jak zwykle wycofa się potulnie w pełnym boleści milczeniu.
On jednak zaczął tłuc rękami wodę.
— PrzestaÅ„! — wrzasnÄ…Å‚. — SÅ‚yszysz?
Z wściekłością bryzgał wodą w twarz Ralfa.
— Dobrze już, dobrze — powiedziaÅ‚ Ralf. — Nie wÅ›cieklij siÄ™.
Prosiaczek przestał tłuc wodę.
— GÅ‚owa mnie boli. ChciaÅ‚bym, żeby siÄ™ ochÅ‚odziÅ‚o.
— Å»eby zaczÄ…Å‚ padać deszcz.
— Å»ebyÅ›my mogli znaleźć siÄ™ w domu.
Prosiaczek położył się na pochyłym brzegu basenu. Brzuch mu zapadł, a osia-
dłe na nim kropelki wody zaczęły obsychać Ralf puścił strugę wody w niebo. Po-
łożenie słońca można było odgadnąć po świetlistej plamce pośród chmur. Ukląkł
w wodzie i rozejrzał się.
— Gdzie sÄ… wszyscy?
Prosiaczek siadł.
— Pewnie w szaÅ‚asach.
— Gdzie Samieryk?
— 1 Bill?
Prosiaczek wskazał na granitową płytę.
— Poszli tam. Do Jacka na ucztÄ™.
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zÅ‚apiÄ…, to znaczy, że oszukiwaÅ‚eÅ›. Jak nie, to znaczy, że posÅ‚użyÅ‚eÅ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….