Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Oboje milczeli. Jego wielkie, ciemne oblicze pełne było przymglonej czułości. Skrzypek próbował poprosić Hiszpankę do tańca, ale ona potrząsnęła tylko głową i poszła tańczyć z Rosjaninem.
Skrzypek rozkruszył papierosa swoimi długimi, kościstymi palcami. Zrobiło mi się go nagle żal. Podsunąłem mu papierosy. Odmówił. - Dziękuję, muszę się szanować - rzekł urywanym głosem. Przytaknąłem. - Ale ten - chichocząc wskazał na Rosjanina - ten wypala dziennie pięćdziesiąt papierosów. - Jeden robi tak, drugi inaczej. - I tak ją dostanę, chociaż nie chce ze mną teraz tańczyć. - Kogo? - Ritę. Przysunął się z krzesłem bliżej. - Wie pan, byliśmy zaprzyjaźnieni. Grywaliśmy razem. A potem zjawił się Rosjanin i sprzątnął mi ją sprzed nosa swoimi deklamacjami. Ale ja ją jeszcze dostanę. - Będzie pan musiał porządnie się wysilić - rzekłem. Facet wcale mi się nie podobał. Wybuchnął beczącym śmiechem. - Wysilić? Ach, święta naiwności! Muszę tylko poczekać. - No to niech pan czeka. - Pięćdziesiąt papierosów dziennie - szeptał. - Widziałem wczoraj jego zdjęcie rentgenowskie. Kawerna na kawernie. Gość jest gotów. - Parsknął znowu śmiechem. - Z początku staliśmy jednakowo. Można było pomylić nasze zdjęcia! A teraz, żeby pan mógł zobaczyć, jaka różnica! Przybył mi kilogram na wadze. Nie. mój kochany, ja muszę tylko czekać i szanować się. Cieszę się już na następne zdjęcie. Siostra pokazuje mi je za każdym razem. Jak tamtego diabli wezmą, przyjdzie na mnie kolej. - Także sposób. - Także sposób - przedrzeźniał mnie. - To jedyny sposób, żółtodziobie! Gdybym teraz spróbował wejść mu w paradę, zepsułbym sobie u niej szansę na przyszłość. Nie, nie. Pan jest nowicjuszem. Tylko grzecznie, spokojnie, czekać... Powietrze zrobiło się ciężkie i zawiesiste. Pat pokaszliwała. Zauważyłem, że spogląda przy tym na mnie bojaźliwie, starałem się więc udawać, że tego nie słyszę. Stara dama, obwieszona perłami, siedziała cicho, zatopiona w myślach. Od czasu do czasu wybuchała jazgotliwymi śmiechem. Potem znowu cichła i trwała w bezruchu. Trupia główka sprzeczała się z gigolakiem. Rosjanin palił jednego papierosa za drugim. Skrzypek podawał mu ogień. Nagle jakaś dziewczyna zakrztusiła się spazmatycznie, podniosła chusteczkę do ust. spojrzała na nią i zbladła. Rzuciłem okiem po sali. Oto stoliki, które obsiedli sportowcy, zdrowi obywatele wioski, tam siedzą Francuzi, tam Anglicy, tam Holendrzy, rzucający rozlewne zgłoski swej mowy, pachnące łąkami i morzem - a między nimi przycupnęła mała kolonia choroby i śmierci, gorączkująca, pełna blasku urody, skazana na zagładę. Łąki i morze - spojrzałem na Pat - łąki i morze - piana i piasek, i rozkosz pływania... “Ach - myślałem - ukochane, wąskie czoło! Ukochane dłonie! Ty, ukochane życie, które można tylko kochać, ale nie można uratować". Wstałem i wyszedłem na dwór. Zrobiło mi się gorąco ze smutku i straszliwej niemocy. Szedłem powoli drogą. Zimno przenikało mnie aż do kości, a wiatr wypadający zza węgła domów smagał mi twarz. Zacisnąłem pięści i patrzyłem długo na surowe białe góry. Szalała we mnie ślepa wściekłość i ból. W dole ulicy odezwały się dzwonki sanek. Zawróciłem. Pat wyszła naprzeciw mnie. - Gdzieś był? - Wyszedłem trochę na dwór. - Jesteś w złym humorze? - Skądże znowu. - Kochanie, bądź wesoły! Bądź dziś wesoły! Zrób to dla mnie! Kto wie, kiedy będę mogła wybrać się znowu na bal. - Na pewno jeszcze nieraz. Położyła główkę na moim ramieniu. - Jeśli ty tak mówisz, to chyba jest prawda. Chodź, zatańczymy. Pierwszy raz tańczymy ze sobą. Tańczyliśmy, a ciepłe, miękkie światło było pełne litości: ukrywało cienie, które noc rysowała na twarzach chorych.
|
Wątki
|