Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
— Wybacz nam, wasza. . . „do licha, jakie to było słowo. . . ” żagiel wózka. . . ? ogromna skała. . . ? „a tak. . . ” czcigodność, ale chyba zabłądziliśmy. Dwaj staruszkowie poczłapali za plecy Sześciu Dobroczynnych Wiatrów i za- częli czytać — a raczej próbować czytać to, nad czym pracował. Wyrwali mu z ręki arkusz papieru. — „Co tu pisze, Ucz?” — Spójrzmy. . . „Pierwszy wiatr jesieni kołysze lotosu kwiatem. Siedem Szczęśliwych Kłód ma zapłacić jedno prosię i trzy [„wygląda jak czwororęki człowiek machający flagą”] ryżu pod karą otrzymania wielu uderzeń w jego [„dość stylizowany obrazek, nie bardzo rozumiem, co to takiego”]. Z rozkazu Sześciu Dobroczynnych Wiatrów, poborcy podatkowego, Langtang”. Wśród starców nastąpiła subtelna przemiana. Teraz wszyscy się już uśmiecha- li, ale nie w taki sposób, by dodać otuchy. Jeden z nich, z zębami jak diamenty, pochylił się i powiedział w fatalnym agatejskim: — Jesteś poborcą podatkowym, panie Gałko na Kapeluszu? Sześć Dobroczynnych Wiatrów miał wątpliwości, czy zdoła wezwać straże. W tych staruszkach było coś przerażającego. Wcale nie wyglądali na czcigod- nych. Wyglądali na okropnie groźnych, a choć nie zauważył u nich broni, miał lodowatą pewność, że zginie, nim wypowie pierwszą sylabę. Poza tym w gardle mu zaschło, a spodnie miał mokre. — Co złego w byciu poborcą. . . — wychrypiał. — Ależ skąd — zapewnił Diamentowe Zęby. — Zawsze chętnie spotykamy poborców. — Należą do naszych najulubieńszych ludzi tacy poborcy — dodał inny sta- rzec. — Oszczędzają zachodu — wyjaśnił Diamentowe Zęby. — No — przyznał trzeci starzec. — Bo nie trzeba łazić po chałupach i zabijać wszystkich, co by zabrać kosztowności. Wystarczy poczekać i zabić tylko. . . — Panowie, możemy zamienić słówko? 135 Mówiącym był starzec z nieco kozią twarzą, który wydawał się nie aż tak niemiły jak pozostali. Straszni ludzie zebrali się wokół niego, a Sześć Dobroczynnych Wiatrów usłyszał dziwaczne dźwięki chrapliwej cudzoziemskiej mowy. — „Jak to? Przecież jest poborcą! Oni właśnie do tego służą!” — „Co?” — „Pamiętajcie, że stabilny system podatkowy jest fundamentem dobrych rzą- dów, panowie.” — „Wszystko zrozumiałem do słów „stabilny system”. — „Poza tym zabicie tego ciężko pracującego poborcy podatków w żaden sposób nie byłoby dla nas użyteczne.” — „Będzie martwy. Moim zdaniem to bardzo użyteczne.” Rozmowa trwała dłużej. Sześć Dobroczynnych Wiatrów aż podskoczył, kiedy grupa się rozstąpiła, a staruszek z kozią twarzą uśmiechnął się do niego. — Moi pokorni przyjaciele onieśmieleni są pana. . . odmianą śliwek. . . małym nożem do cięcia wodorostów. . . osobą, szlachetny panie — powiedział. Każdemu słowu zadawała kłam energiczna gestykulacja Truckle’a za jego plecami. — „A może odetniemy mu tylko kawałek?” — „Co?” — Jak się tu dostaliście? — zapytał Sześć Dobroczynnych Wiatrów. — Drogi pilnuje wielu silnych gwardzistów. — Wiedziałem, że coś przegapiliśmy — zmartwił się Diamentowe Zęby. — Chcielibyśmy, panie, byś oprowadził nas po Zakazanym Mieście — powie- dział Kozia Twarz. — Nazywam się. . . Szafy Lej, tak chyba byś to określił. Tak, Szafy Lej, jestem pewien. . . Sześć Dobroczynnych Wiatrów z nadzieją spojrzał w stronę drzwi. — . . . a przybyliśmy tutaj, by dowiedzieć się czegoś więcej o waszej cu- downej. . . górze. . . odmianie bambusa. . . odgłosie płynącej wody o zachodzie. . . „niech to. . . ” cywilizacji. Za nim Truckle energicznie demonstrował reszcie ordy, co on i Szkieletowi Jeźdźcy Bruce’a Huna zrobili kiedyś z poborcą podatków. Zamaszyste ruchy rę- ki szczególnie mocno przyciągały uwagę Sześciu Dobroczynnych Wiatrów. Nie rozumiał słów, ale jakoś wcale ich nie potrzebował. — „Dlaczego tak z nim gadasz?” — „Nie znam drogi, Dżyngis. Nie istnieją mapy Zakazanego Miasta. Potrzeb- ny nam przewodnik.” Kozia Twarz zwrócił się do poborcy. — Czy zechcesz, panie, pójść z nami? Wyjść stąd, pomyślał Sześć Dobroczynnych Wiatrów. Tak! Na korytarzu mogą stać gwardziści! — Jedną chwileczkę — wtrącił Diamentowe Zęby, gdy urzędnik kiwnął gło- wą. — Weź pędzel i zapisz, co mówię. 136 Po minucie już ich nie było. W gabinecie pozostał tylko poprawiony rozkaz. Teraz brzmiał tak: „Róże czerwone są, a fioletowe bzy. Siedem Szczęśliwych Kłód ma dostać jedno prosię i tyle ryżu, ile uniesie, ponieważ został Jednym Szczęśliwym Wie- śniakiem. Z rozkazu Sześciu Dobroczynnych Wiatrów, poborcy podatkowego, Langtang. Pomocy. Pomocy. Jeśli ktoś to przeczyta, to porwał mnie w niewolę
|
Wątki
|