Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Był to mężczyzna młody jeszcze, spokojny, ale można w nim było wyczuć jakieś zniecierpliwienie albo jakby silną wolę z odrobiną uporu. Pokazał mi różne sposoby popełnienia samobójstwa przed pierwszymi przesłuchaniami. W tym momencie pomyślałem, że to podstęp, i obiecałem, że zabiję się, gdy tortury staną się nie do zniesienia. Wydawał się bardzo zadowolony i udawał, że ubawi go rozczarowanie jego kolegów wojskowych, gdy znajdą mnie powieszonego na spodniach. Ciekawe tylko, że unikał odpowiedzi na moje pytania, ograniczając się do przedstawienia się jako przyjaciel, jako kolega z gry, który na mnie postawił. Nigdy nie poznałem jego nazwiska, ale jestem przekonany, że miał wyższą szarżę, bo przychodził i wychodził wedle swojego widzimisię, do tego w różnych mundurach, i to on przedstawił się później jako kapelan, żeby podarować mi Biblię.
Gdy wróciłem do celi po tym, jak przez lustro obserwowałem moją narzeczoną z adwokatem, czekał tam na mnie ten sam wojskowy. Przypominam sobie, że zachowywał się wówczas bardzo natarczywie. Byłem przekonany, że on i pułkownik prowadząjakąś grę, żeby doprowadzić mnie do samobójstwa. Bardzo cierpiałem z powodu tego, co przed chwilą zobaczyłem, i zareagowałem złością. Wydawał się zawiedziony i przeprosił za swą niezręczność, ale nadal nalegał, mówiąc, że to doskonały moment, żeby popełnić samobójstwo, że tak czy inaczej mnie wykończą. Wydawał się tak bardzo pragnąć mojej śmierci, że być może tym odebrał mi chęć pozbawienia się życia. Twierdził, że to dla mojego dobra, ale był za bardzo natarczywy, na dodatek w sposób dosyć beztroski. Zawsze jest podejrzane, gdy ktoś tak bardzo chce naszego dobra, ale sam nie ma zamiaru ryzykować. Bo nie było mowy o tym, żeby pomógł mi uciec. „Co to, to nie - mówił mi - nie mogę tego zrobić, bo nie chcę ryzykować swojej kariery.” To kompletnie idiotyczne, ale tak zapamiętałem. W gruncie rzeczy wszystko to było moją własną walką z myślą o samobójstwie; chciałem umrzeć jak prawy katolik. Widząc, że tak bardzo zależy mu na tym, żebym umarł, chyba zawziąłem się choćby po to, żeby się komuś przeciwstawić. Podczas tortur nie mogłem się przeciwstawić nikomu. Powoli to on stał się moim głównym przeciwnikiem. Próbowałem opierać się torturom, usiłowałem trwać choćby po to, żeby jemu się przeciwstawić. Po seansach tortur on pierwszy przychodził się ze mną zobaczyć. Ciekawa rzecz, próbował mnie opatrywać najlepiej jak umiał i muszę przyznać, że nieźle udawało mu się zabandażować moje rany. Czasami ból zmniejszał się i dochodziłem do siebie szybciej dzięki medykamentom, które mi przynosił. I tak mój umysł całkowicie się rozregulował. Nie wiem, czy sam to wymyśliłem czy on sam mi to powiedział, ale przedstawiał mi się jako Pan Bóg. Moim zdaniem to był raczej diabeł, bo żaden Bóg nie opatrzyłby ran nieszczęśnikowi tylko po to, żeby go szybciej odesłać z powrotem w ręce siepaczy. Ale wtedy już byłem szalony. Widziałem go w czasie tortur: śmiał się i chciał, żebym żałował, że ciągle żyję. Wiem, że to był obłęd, bo ani jego koledzy wojskowi, ani pułkownik w ogóle nie zwracali na niego uwagi. Jednakże mnie wydawał się tak bardzo realny, że uważałem go za istotę prawdziwą. Gdy wracałem do celi, znowu troszczył się o mnie i wbrew mojej woli przywracał mnie do sił. Może był jednym z lekarzy wojskowych, jednym z tych, którzy przeprowadzają doświadczenia naukowe na więźniach. Nie mam pojęcia. Prosiłem go, żeby mi pozwolił spokojnie umrzeć, żeby mnie już nie opatrywał, ale on zgadzał się dyskutować tylko o samobójstwie. Jego argumenty były dziwne, a ja żyłem w zbytnim szoku, żeby zwracać uwagę na to, co chciał mi wytłumaczyć. Cały czas była mowa o grze, o partiach szachów i o grach hazardowych. Naturalnie jedyny skutek był taki, że stwardniałem i nabrałem ochoty, żeby za wszelką cenę przeżyć. Wobec mojej odmowy drwił ze mnie, oskarżał o tchórzostwo i mówił, że towarzysze nigdy nie wybaczą mi tego wszystkiego, do czego się przyznałem. To szaleństwo było jakby dodatkową torturą, tym razem moralną, której doznawałem w czasie, gdy moje ciało odpoczywało w oczekiwaniu na kolejne przesłuchanie. Dzisiaj wiem, że ten dziwny diabeł to byłem ja sam, bez wątpienia moja świadomość, która wyrzucała sobie, że zdradziła i nie umarła. W mojej sytuacji, która ulegała pogorszeniu, moją deską ratunku było przeciwstawić mu się, więc upierałam się jak potępieniec. Tymczasem moje ciało stawało się coraz słabsze i wszelka próba samobójstwa stawała się niemożliwa. Nieznajomy niecierpliwił się, krzyczał, że jestem tchórzem, pobożnym robakiem, i próbował przerywać mi i rozpraszać mnie, gdy się modliłem. Zaczynałem wierzyć, że naprawdę jest Bogiem, ale Bogiem dziwacznym, skłonnym do urazy i próżnym. Toteż budził we mnie strach; potrafił czasem zadać ból mojemu ciału po to tylko, żeby wywołać we mnie pragnienie popełnienia samobójstwa.
|
Wątki
|