- Przypuszczam, że nie wrócił jeszcze nikt ze służby ­westchnął Rand...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Może któryś kucharz? Jakiś pomocnik?
Enaila z pogardą potrząsnęła głową, Chętnie odsłuży swoje niczym gai'shain, jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, ale po­mysł spędzania całego życia na usługiwaniu przepełniał ją obrzydzeniem.
Wspiąwszy się po stopniach, przykucnął; by odrzucić ście­reczkę. I zmarszczył nos. Sądząc po zapachu, ta, która to ugo­towała, wcale nie była lepszą kucharką od Lamelle. Odgłos męskich kroków zbliżających się z przeciwległego krańca sali dał mu wymówkę, by odwrócić się od tacy. Przy odrobinie szczęścia, w ogóle nie będzie musiał tego jeść.
Mężczyzna, który szedł w jego stronę po długiej, krytej białymi i czerwonymi płytkami posadzce, z pewnością nie był mieszkańcem Andoru, sądząc po krótkim, szarym kaftanie i workowatych spodniach, wepchniętych w buty z cholewami wywróconymi przy kolanach. Szczupły i zaledwie głowę wyż­szy od Enaili, miał haczykowaty nos i ciemne, skośne oczy. Czarne włosy przetykały mu pasemka siwizny, gęste wąsy, po­dobne do skierowanych w dół rogów, okalały szerokie usta. Zatrzymał się, by skłonić się nieznacznie, z gracją manipulując zakrzywionym mieczem u biodra, mimo iż w jednym ręku niósł srebrne kielichy, a w drugiej zapieczętowany, porcelanowy słój.
- Wybacz to wtargnięcie - powiedział - jednak nie było nikogo, kto mógłby mnie zaanonsować.
Strój być może miał prosty, zniszczony od podróży, ale zza jego pasa wystawało coś, co wyglądało jak pręt z kości sło­niowej zakończony złotym wilczym łbem.
- Jestem Davram Bashere, generał-marszałek Saldaei. Przybywam, by rozmówić się z Lordem Smokiem, który jak głoszą plotki, przebywa rzekomo w mieście, czyli w Króle­wskim Pałacu. Zakładam, że to do niego właśnie się zwracam? - Na moment jego oczy powędrowały ku Smokom, które połyskliwą czerwienią i złotem oplatały ręce Randa.
- Jestem Rand al'Thor, lordzie Bashere. Smok Odrodzo­ny. - Enaila i Somara stanęły między nim a przybyszem, każda z ręką wspartą na rękojeści noża z długim ostrzem, go­towa do osłonięcia twarzy. - Z zaskoczeniem widzę salda­eańskiego lorda w Caemlyn, jeszcze bardziej dziwi mnie, że ów chce ze mną rozmawiać.
- Po prawdzie to jechałem do Caemlyn, żeby rozmawiać z Morgase, ale sługusy lorda Gaebrila mnie nie dopuściły... króla Gaebrila, może winienem rzec? A tak nawiasem mówiąc, to czy on jeszcze żyje? - Ton Bashere mówił, że w to wątpi i że nie dba o to, czy jest tak czy inaczej. - W mieście po­wiadają też, że Morgase nie żyje.
- Oboje nie żyją - wyjaśnił obojętnie Rand. Usiadł na tronie, wspierając głowę na utworzonym z kamieni księżyco­wych Lwie Andoru. Tron został zbudowany dla kobiet. ­Zabiłem Gaebrila, ale on wcześniej zdążył zabić Morgase. Bashere uniósł brew.
- Czy winienem zatem powitać Randa, króla Andoru?
Rand gniewnie podał się do przodu.
- Andor miał zawsze królową i nadal ją ma. Dziedziczką Tronu jest Elayne. Po śmierci swej matki ona jest królową. Może musi pierwej zostać koronowana... nie znam się na tu­tejszym prawie... ale o ile o mnie idzie, to ona jest królową. Ja jestem Smokiem Odrodzonym. Tyle tylko, ale i tak za dużo. A czego ty chcesz ode mnie, lordzie Bashere?
Mężczyzna nie dal po sobie poznać, czy jego gniew wpra­wił tamtego w zakłopotanie. Skośne oczy obserwowały uważ­nie Randa, jednak nie było w nich niepokoju.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.