Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- Nie. - A ja myślę, że tak. Jesteśmy mu coś winni. - Nonsens. Dorosły i pełnoletni facet sam odpowiada za swoje postępowanie. - Owszem, ale i tak chcę wiedzieć, gdzie siedzi. No i dopiąłem swego, zgłaszając się do różnych oficjalnych archiwów. Dowiedziałem się nie tylko gdzie to jest, ale też i całej masy innych informacji o tym więzieniu--szpitalu dla emerytowanych przestępców. I ani trochę mi się to nie spodobało, choć przyznaję, że nastąpiło w idealnym wręcz momencie: bliźniacy od paru już lat byli samodzielni i nieźle prosperowali, a my oboje mieliśmy czasowy urlop z Korpusu, bo w galaktyce od lat był spokój i żyliśmy jakby na wcześniejszej emeryturze, choć naturalnie nie z emerytur. Angelinie to nawet odpowiadało - pałętaliśmy się po planetach wypoczynkowych i przelotach turystycznych luksusową trasą tu obrabiając bank, tam kradnąc ładny jacht, ale ja powoli dostawałem szału z nudów. To nie było życie - to była wegetacja, kiedy człowiek zabija czas, by nie zwariować. Doszukałem się więc samodzielnie, czego chciałem, po czym o wynikach poinformowałem Angelinę. Sądząc po minie, wieści jej także się nie spodobały. - Masz rację - przyznała, gdy skończyłem. - Rzecz jest niebezpieczna i prawie samobójcza, ale jesteś jedynym jakiego znam, któremu może się udać. Z moją pomocą, ma się rozumieć. - Ma się rozumieć. Znasz może jakiegoś łapiducha albo najmimordę, to jest chciałem powiedzieć lekarza i prawnika, którzy by się oparli brzęczącym argumentom? - Żartujesz? Jak sam mówisz, cudów nie ma. A właśnie, jak tam nasze konto? - Nieco nadszarpnięte, przydałoby się nam trochę gotówki. Może ja się zajmę uzupełnianiem, a ty znajdziesz lekarza? * Pomimo wysiłków minął prawie rok, zanim przygotowania można było uznać za zakończone. Powód był prosty - nie należało się spieszyć, gdyż każdy nie dopracowany szczegół mógł spowodować, że spędzę w tym nietypowym pierdlu znacznie więcej czasu niż planowałem. Angelina przybyła po mnie do kliniki i aż ją cofnęło, gdy mnie zobaczyła. - Jim, coś ty ze sobą zrobił?! - jęknęła. - Wyglądasz upiornie! - Miło słyszeć, bo niełatwo mi to przyszło. Strata wagi i postarzenie skóry to pestka, włosy i reszta to zupełny drobiazg, ale zanik mięśni to dopiero sztuka. Tyle że cholernie mi ich brakuje. - Mnie też. - Enzymy, jak widać, czynią cuda. Jeśli mam być starym, zniszczonym przestępcą, to muszę na takiego wyglądać. Nie martw się: parę miesięcy ćwiczeń, gdy tylko to się skończy, i wrócę do formy. I to by było w zasadzie wszystko. Potem wystarczył partacki skok na bank na Heliotrope-2, czyli tam skąd pochodziła oryginalna wiadomość, która wszystko spowodowała, i wylądowałem gdzie chciałem. * Tydzień trwało, nim zaznajomiłem się z rozkładem pomieszczeń, alarmów i kamer, i zacząłem fazę drugą, ale nie był to czas zmarnowany. Tegoż ranka przy śniadaniu sprawdziłem czy obiekt mych zainteresowań jest obecny i już zdecydowałem się nawiązać z nim kontakt, gdy zauważyłem niespodziewanie kogoś, kogo nie widziałem od lat. Co prawda był siwy i pomarszczony niczym stary kamasz, ale jak się z kimś spędzi dwa miesiące w lodowej jaskini, to zawsze się go pozna. Przy pierwszej więc okazji, czyli w świetlicy, siadłem obok i spytałem: - Długo tu jesteś, Burin? Wytrzeszczył na mnie oczy w sposób typowy dla krótkowidza, ale po chwili zaskoczył. - Jim di Griz jak żywy! - ucieszył się szczerze. - I rad, że cię widzi całego i zdrowego. Burin Bache, najlepszy fałszerz w dziejach galaktyki! - Miło to słyszeć, zwłaszcza od ciebie. Kiedyś to była prawda, teraz... - przestał się uśmiechać, więc pospiesznie spytałem: - Dalej cię strzyka w kolanach na mróz? - Pewnie, że tak! Lodu do drinka nie mogę włożyć, bo mnie trzęsie na sam widok. - Przecież w tej jaskini spędziliśmy tylko momencik... - Ładny mi momencik! Ale w jednym miałeś, Jimmy, rację: po tym, co wtedy złapaliśmy, nie musiałem nic robić przez dziesięć lat. Byłeś młody, ale genialny. Szkoda, że skończyłeś tak jak ja... nigdy nie myślałem, że cię dostaną. - Zdarza się najlepszym - mruknąłem, pisząc jednocześnie na palcu tak, by nie rzucało się to w oczy. Potem przyłożyłem tenże palec do brody i poczekałem, aż Burin na mnie spojrzy. Opuściłem dłoń i z zadowoleniem stwierdziłem, że oczy rozszerzają mu się ze zdumienia. - Muszę iść - poinformowałem go, zmazując poślinionym palcem odbitą na brodzie wiadomość. - Na razie. Skinął tylko głową nie mogąc wyjść z szoku, co trudno mu mieć za złe. Mógł się biedak spodziewać różnych rzeczy, ale na pewno nie tego, że jeszcze kiedyś zobaczy magiczne słowo: UCIEKAMY. *
|
Wątki
|