Pan Poirot ostrożnie rozpostarł swoją chusteczkę na ławce i usiadł...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Powiedział w zamyśleniu:
- Coś w tym jest.
- Ta kobieta... - Christine urwała.
- Czy pozwoli pani powiedzieć coś, madame? - przerwał jej Poirot. - Coś, co jest tak prawdziwe jak te gwiazdy nad nami? Arleny Stuart... czy Arleny Marstiall... tego świata nic liczą się.
- Nonsens.
- Zapewniani panią, że to prawda. Ich królestwo trwa krótką chwilę i one żyją dla tej chwili. Żeby się liczyć... naprawdę się liczyć, kobieta musi być dobra albo rozumna.
- Sądzi pan, że mężczyźni dbają o dobroć albo rozum? - spytała wzgardliwie Christine.
- W zasadzie tak - powiedział Poirot z powagą. Christine roześmiała się krótko.
- Nie zgadzam się z panem.
- Pani mąż kocha panią, madame. Wiem o tym.
- Nie może pan o tym wiedzieć.
- Ależ tak, wiem o tym. Przyglądałem mu się. gdy patrzył na panią.
Nagle załamała się. Zaczęła łkać burzliwie i gorzko na ramieniu Poirota. Powiedziała:
- Nie mogę tego znieść... Nie mogę tego znieść... Poirot poklepał ją po ramieniu.
- Cierpliwości... tylko cierpliwości - rzekł pocieszająco.
Wyprostowała się i przyłożyła do oczu chusteczkę. Szepnęła zduszonym głosem:
- Już przeszło. Jest mi lepiej. Proszę mnie zostawić samą... wolałabym być sama.
Posłuchał i pozostawił ją na ławce, a sam ruszył krętą ścieżką w dół, w stronę hotelu.
Był już bardzo blisko, gdy usłyszał przyciszone głosy ludzkie i dostrzegł Arlenę Marshall, a obok niej Patricka Redferna. W głosie mężczyzny brzmiała nutka uczucia.
- Szaleję za tobą... szaleję... doprowadziłaś mnie do szaleństwa... czy dbasz o to choć trochę? Czy zależy ci na mnie?
Twarz Arleny Marshall przypominała lśniącego, szczęśliwego kota... twarz zwierzęca, nie ludzka. Powiedziała cicho:
- Oczywiście, Patricku, kochanie. Uwielbiam cię. Wiesz, że...
Tym razem pan Poirot zrobił wyjątek i przestał podsłuchiwać. Powrócił na ścieżkę i ruszył w stronę hotelu.
Nagle zrównała się z nim jakaś postać. Był to kapitan Marshall.
Powiedział:
- Wyjątkowa noc, co? Po takim dniu - spojrzał w górę ku niebu. - Wygląda na to, że jutro będziemy mieli piękną pogodę.
ROZDZIAŁ CZWARTYIWstał świetlisty i bezchmurny poranek dwudziestego piątego sierpnia. W taki dzień nawet niepoprawne lenie wcześnie zrywają się ze snu. Nawet w „Wesołym Rogerze” kilka osób wstało wcześniej niż zazwyczaj.
Była ósma, kiedy Linda położyła okładką do góry na toaletce otwarty niewielki, oprawny w skórę tomik. Spojrzała na swoją twarz w lustrze. Wargi jej były zaciśnięte, a źrenice zwężone.
- Zrobię to... - szepnęła.
Szybko zdjęła piżamę i włożyła kostium kąpielowy. Narzuciła szlafrok, a nogi wsunęła w sznurowane espadrylki.
Wyszła z pokoju i ruszyła korytarzem. Na jego końcu były drzwi prowadzące na balkon i na zewnętrzne schody, które wiodły prosto na skały u stóp hotelu. Przyczepioną do skaty wąską żelazną drabinką można było zejść do wody. Korzystało z niej wielu gości hotelowych, pragnących zażyć kąpieli przed śniadaniem, gdyż zabierało to mniej czasu niż droga na główną plażę. Na schodach Linda minęła się z ojcem.
- Wcześnie wstałaś - zauważył. - Idziesz do wody?
Skinęła potakująco głową.
Zamiast jednak zejść ku skałom, Linda obeszła hotel i znalazła się na ścieżce prowadzącej do grobli łączącej wyspę ze stałym lądem. Był szczyt przypływu i grobla zniknęła pod wodą, ale zauważyła łódź przewożącą gości uwiązaną do maleńkiego mola. Przewoźnik akurat gdzieś sobie poszedł, więc Linda odwiązała łódkę i zaczęła wiosłować ku drugiemu brzegowi.
Gdy dotarła na miejsce, przywiązała łódź i, minąwszy garaż hotelowy, ruszyła w górę po łagodnym zboczu. Po chwili znalazła się w sklepie.
Sprzedawczyni zdjęła właśnie okiennice i sprzątała podłogę. Ze zdziwieniem spojrzała na Linde.
- No, no, wcześnie panienka wstała.
Linda wsunęła dłoń do kieszeni szlafroka kąpielowego i wyjęła stamtąd nieco pieniędzy. Rozpoczęła zakupy.
IIChrisline Redfern stała pośrodku pokoju Lindy, kiedy dziewczyna wróciła.
- O, jesteś - zawołała Christine. - Tak myślałam, że nie wyszłaś jeszcze na dobre.
- Nie, poszłam się tylko wykąpać.
Widząc paczkę w jej ręce, powiedziała ze zdumieniem:
- O, poczta dzisiaj przyszła bardzo wcześnie. Linda zaczerwieniła się i ze zdenerwowania wypuściła paczkę z ręki. Cienki sznurek pękł i część zawartości potoczyła się po podłodze.
- Dlaczego kupiłaś świece? - zawołała Christine.
Ku uldze Lindy nie czekała jednak na odpowiedź, tylko dodała:
- Przyszłam zapytać, czy chciałabyś dziś przed południem pójść ze mną do Zatoki Mew. Chcę trochę poszkicować.
Linda zgodziła się bez wahania.
W ciągu ostatnich dni nieraz towarzyszyła Christine Redfern podczas jej wypraw ze szkicownikiem. Christine była bardzo mierną artystką, ale być może używała malarstwa jako wymówki dającej możność zachowania dumy, teraz kiedy jej mąż spędzał większą część czasu z Arleną Marshall.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.