Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Potem zaczął ciągnąć sobie z ust słowa, które nie mogły w żaden sposób przewalić się przez nabrzmiałe, grube wargi.
- Dawno u pana nie byłem… - A, w istocie… dawno pan nie był. - Bardzo tu pięknie u pana. - A tak… tak sobie. Tworowski zrobił minę na temat: “czego pan chcesz u diabła?” A kreatura patrzyła wciąż przed siebie z jednakim cielęcym uporem. Tylko twarz się gościowi przeciągnęła dziwnie, jak by robił próbę, czy poważnym być potrafi. Potem westchnął. - U pana - rzekł - powietrze pachnie… Mocno pachnie. W aptece tylko tak pachnie albo u kokoty, albo u d’Annunzia w powieści. Można dostać zawrotu głowy, wiru wodnego w głowie, chciałem powiedzieć. Czy pan. tu zioła arabskie pali, czy też rozpyla perfumy? Ale na mnie, uważa pan, robi taki zapach przykre wrażenie, ciągle mi się u pana zdaje, że mnie kumoszki okadzają po śmierci… Słowo daję! Zresztą rzecz upodobania - co kto lubi… Nieprawdaż? - Być może… być może… - Pan to robi dla kobiet? Słusznie, bardzo słusznie. Kobietę upaja wszelki zapach, a najbardziej zapach pomady na wąsy; nota bene, gdybym ja na przykład wysmarował się od stóp do głów, to i tak by to nic nie pomogło. Ale pan, to co innego. Trochę perfum w powietrzu i dużo w słowach. Świetnie pan przecież gada, nadzwyczajnie pan gada, chociaż nieraz od rzeczy, ale przecież do rzeczy… Tworowski uśmiechnął się złym uśmiechem, z lekka groźnym, ale poza tym nieszkodliwym. Spojrzał dość litościwie na swego gościa i rzekł: - Pan jest w wyjątkowym humorze, panie… panie… Gość się uśmiechnął z politowaniem, z którym się przyjmuje kiepski dowcip. - Pan już nie zna mego nazwiska? Niech pan spluwa na temat “doktor filozofii Blum”. - A tak! panie Blum, doktorze filozofii… - I prawa… - Niech będzie i prawa. - Ot i wszystko w porządku. Chciałbym tedy powiedzieć, że pan doskonale gada. Dobry garson wyciśnie z zeschłej cytryny dużo soku, ale pan potrafi jeszcze więcej. - Czyżby? - Doprawdy, zresztą pan to doskonale wie sam. To, coś pan ostatnimi czasy napisał, to jest niesłychane, bezczelne głupstwo, łajdackie głupstwo, żeby powiedzieć jędrnie, ale napisane dobrze, bardzo dobrze. Tworowski patrzył z tym rodzajem nienawiści, która uważa, że powinna się szanować, nie zadając się z byle kim. Nawet się nieznacznie uśmiechał, niby z politowaniem. Usiadł naprzeciwko, zapalił papierosa, rozparł się wygodnie i patrzył. Potem rzekł powoli: - Panie Blum! Powinienem pana wyrzucić za drzwi… - Naturalnie! - rzekł Blum z całym przekonaniem. - Ale mam do pana słabość i pozwolę panu bredzić. - O! - zawołał Blum i skłonił głowę. - Więc niech pan gada. Czego pan właściwie żąda? Blum się uśmiechnął niesłychanie miło. - Przede wszystkim papierosa, niegrzecznie jest bowiem palić samemu wobec gościa. - Tak, panie Blum, ale pan jest suchotnik, więc myślałem, że panu nie wolno palić. Pan podobno już niedługo pociągnie? - W każdym razie nie umrę, zanim pan nie skończy powieści. Jeśli mam skonać, to chcę skonać ze śmiechu. To będzie jakieś świństwo podobno; dusza się pewnie jakaś męczy w pańskiej powieści i filozofuje, tylko że pańska filozofia jest dobra do stajni albo do kuchni… A teraz niech mi pan da papierosa. Tworowski podał mu papierosy udając, że się bawi. Blum zapalał powoli, mówiąc równocześnie. - A tak!… Zawsze to panu mówiłem i dziś to panu mówię: talentu pan nie masz tyle nawet, ile go ma dziewica zatwardziała w panieństwie i pisząca książkę kucharską. Tak!… Powinien pan pisać w “Tygodniku Mód i Powieści” jako kierownik działu: “Jak się podobać kobiecie?” albo “Rady poufne dla pań”. W literaturze pan jest eunuch, który niczego nie spłodzi… - Cha! cha! cha! - zaśmiał się ktoś w tej chwili chrapliwie i niesamowicie. Blum spojrzał na Tworowskiego, Tworowski na Bluma, obaj mieli miny zdumione. - Czego pan się śmieje? - pytał Blum. Tworowski spojrzał niespokojny. - Wcale się nie śmiałem… - Bo i ja także nie. - Więc kto się śmiał? - Diabli go wiedzą, chociaż to zajmujące. Może pan ma gramofon albo może psa? Z tego, co ja mówię, to się nawet i psy śmieją. Poza tym mniejsza o to… Tworowski patrzył wciąż zdumiony. Blum zasię mówił dalej. - Serio mówiąc, co pan zrobi beze mnie? - Co zrobię? Obejdę się… - Naprawdę? - Naprawdę. Blum patrzył przez chwilę złośliwie, chociaż na próżno starał się zmrużyć wyłupiaste oczy, które - oślizgłe - wymykały się ciągle spod powiek. - W takim razie jest pan nieprawdopodobnie bezczelny, a ja myślałem, żeś pan tylko głupi, za co pana uroczyście przepraszam. - Bałwan pan jest, panie Blum. - Tak, ale doktor filozofii i prawa. Aha! - Kończ pan, do stu diabłów. Po coś się pan tu przywlókł? - Jak to, po co? - Czego pan ode mnie chce? - Ja od pana? “Kto tam odejmie co, ten będzie mądry”… Ja przyszedłem w nadziei, że panu czego potrzeba, a pan krzyczy… - Wcale nie krzyczę… - Bo się pan boi - kończył Blum. Tworowski porwał się z fotelu wściekły.
|
Wątki
|