OKOLICE SOFLISKA, SYBERIA14 kwietnia, 16...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
00 GMT (02.00 czasu lokalnego)
Czin w ciemnościach prawie nie widział pozostałych; siedzieli ściśnięci w całkowitej ciszy.
- Gdzieście się, do cholery, podziewali? - syknął dowódca kompanii.
- Zabrałem jednego z moich ludzi do ambulansu - wyjaśnił Czin.
- Włóczyłeś się po polach, wrzeszcząc na łapiduchów, podczas gdy my czekaliśmy tu na ciebie?
- Gdzie jest ten twój człowiek? - zapytał Hung.
- Zmarł.
Porucznicy nic więcej nie powiedzieli. Dowódca kompanii odczekał chwilę.
- W porządku - oznajmił. - Będziemy się wycofywać.
Tylko tyle? Trzy miesiące nieustającego marszu na pomoc - trzy miesią­ce, w których samo wspomnienie o wycofaniu się groziło rozstrzelaniem za zdradę - a teraz kapitan mówi im spokojnie, że mają się wycofać?
- Co się dzieje? - zapytał Hung.
- Nie twój interes! - warknął kapitan.- Nie płacą ci za to, żebyś zadawał pytania, tylko żebyś wypełniał rozkazy!
- Nie płacą mi od dwóch miesięcy - mruknął pod nosem Hung.
- Coś ty powiedział? - wrzasnął dowódca kompanii. Widać było, że jest wściekły. Czin usłyszał szelest sztywnego munduru, gdy kapitan odwrócił się i zgromił ich wzrokiem.
- Powiedziałem, że nie płacą mi od dwóch miesięcy... panie kapitanie. I nie jadłem od prawie dwóch dni. A żaden z nas nie miał dnia wolnego od walki od niemal trzech tygodni.
Zapadła cisza. Wszyscy czekali, co będzie dalej.
- A co, chcesz, żeby cię aresztowali? - zapytał wreszcie dowódca ci­cho i zjadliwie. - To ci mówię, że możesz o tym zapomnieć! Skoro już je­steśmy przy tym temacie... pułkownik oświadczył, że jeśli w tym regimen­cie zdarzą się jeszcze jakieś samookaleczenia, on sam, osobiście, dokończy dzieła!
- Mój człowiek wcale się sam nie postrzelił! - zaprotestował Hung. -Został ranny w walce!
- W stopę? I stracił tylko dwa palce?
- To się zdarza! Ludzie obrywają wszędzie! Jeden z żołnierzy ma równo odstrzelone jaja! Myśli pan, że zrobił to sobie sam? Dwóch moich ludzi stra­ciło dolne szczęki... od tej samej kuli! Jeden oberwał niegroźnie w ramię, tyle że potem umarł, bo kula nie odbiła się od kości i nie wyszła na zewnątrz, Jak myśleliśmy, tylko rozerwała mu płuca! Straciłem mojego starszego sierżanta. Kiedy po ostrzale artyleryjskim zaczął narzekać na ból głowy i stracił przytomność, zaczęliśmy na całym jego ciele szukać rany. Rozebraliśmy go na śniegu do naga, bo zaczynał już sinieć. Ktoś w końcu zauważył kropelką krwi na jego skroni i drugą tuż nad uchem z drugiej strony głowy. Okazało się, że odłamek wielkości kawałka szpilki przeszedł prosto przez jego mózg. Nawet nie wiedział, że oberwał, dopóki się nie przewrócił. Zmarł w cztery godziny później.
Hung najwyraźniej zapomniał, co chciał udowodnić, ale był tak rozognio­ny, że nikt nie próbował przywołać go do porządku. Gdy już uszła z niego cała para, dowódca kompanii powiedział tylko:
- Każcie ludziom się pakować. Za godzinę mają być gotowi.
- W środku nocy? - zaoponował Hung. - Idziemy po ciemku na tyły, prosto pod lufy naszych własnych dział?
- Wszyscy się wycofują - wyjaśnił kapitan. - Nie rozumiesz? Nic do tej twojej zakutej pały nie dociera? Godzina! Czekajcie na gwizdek!
Czin zebrał wokół siebie swój pluton, aby mu się ludzie nie pogubili w ciemnościach. W oddali słychać było gwizdki, ale nie żwawe, rytmiczne dźwięki oznaczające sygnał do ataku, tylko krótkie, wątłe poświsty wydawa­ne nie wiadomo przez kogo. Czin nie potrafił rozpoznać, czy to ledwo sły­szalna seria dźwięków była sygnałem dla jego kompanii, czy też może dla innej, ale uznał, że nie ma to żadnego znaczenia.
- Wstawać. Idziemy - rozkazał.
Poprowadził swoich ludzi przez teren, który zdobywali poprzedniego dnia, potem przez pas ziemi, o który walczyli dwa dni wcześniej. Las wokół nich był pełen ożywionego ruchu. Zupełnie stracili kontakt z plutonami swojej kompanii. Po kilku pierwszych, pełnych napięcia spotkaniach z żołnierzami z innych oddziałów Czin i jego ludzie uspokoili się trochę. Cienie ciągnące niedaleko od nich na południe działały nawet kojąco na ich nerwy. Czin po­myślał, że niektóre z oddziałów mogły być amerykańskimi patrolami, ale odrzucił ten pomysł. Postanowił unikać kontaktu za wszelką cenę.
Pierwszą oznaką niebezpieczeństwa była błyskawica. Tak to przynajmniej wyglądało. Ale utrzymywała się zbyt długo na niebie, a huk, który przyszedł w kilka sekund później, nie milknął. Upiorny grzmot odległego nalotu wy­prowadził żołnierzy z równowagi.
WÄ…tki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak ciÄ™ zÅ‚apiÄ…, to znaczy, że oszukiwaÅ‚eÅ›. Jak nie, to znaczy, że posÅ‚użyÅ‚eÅ› siÄ™ odpowiedniÄ… taktykÄ….