Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
00 GMT (02.00 czasu lokalnego)
Czin w ciemnoÅ›ciach prawie nie widziaÅ‚ pozostaÅ‚ych; siedzieli Å›ciÅ›niÄ™ci w caÅ‚kowitej ciszy. - GdzieÅ›cie siÄ™, do cholery, podziewali? - syknÄ…Å‚ dowódca kompanii. - ZabraÅ‚em jednego z moich ludzi do ambulansu - wyjaÅ›niÅ‚ Czin. - WłóczyÅ‚eÅ› siÄ™ po polach, wrzeszczÄ…c na Å‚apiduchów, podczas gdy my czekaliÅ›my tu na ciebie? - Gdzie jest ten twój czÅ‚owiek? - zapytaÅ‚ Hung. - ZmarÅ‚. Porucznicy nic wiÄ™cej nie powiedzieli. Dowódca kompanii odczekaÅ‚ chwilÄ™. - W porzÄ…dku - oznajmiÅ‚. - BÄ™dziemy siÄ™ wycofywać. Tylko tyle? Trzy miesiÄ…ce nieustajÄ…cego marszu na pomoc - trzy miesiÄ…Âce, w których samo wspomnienie o wycofaniu siÄ™ groziÅ‚o rozstrzelaniem za zdradÄ™ - a teraz kapitan mówi im spokojnie, że majÄ… siÄ™ wycofać? - Co siÄ™ dzieje? - zapytaÅ‚ Hung. - Nie twój interes! - warknÄ…Å‚ kapitan.- Nie pÅ‚acÄ… ci za to, żebyÅ› zadawaÅ‚ pytania, tylko żebyÅ› wypeÅ‚niaÅ‚ rozkazy! - Nie pÅ‚acÄ… mi od dwóch miesiÄ™cy - mruknÄ…Å‚ pod nosem Hung. - CoÅ› ty powiedziaÅ‚? - wrzasnÄ…Å‚ dowódca kompanii. Widać byÅ‚o, że jest wÅ›ciekÅ‚y. Czin usÅ‚yszaÅ‚ szelest sztywnego munduru, gdy kapitan odwróciÅ‚ siÄ™ i zgromiÅ‚ ich wzrokiem. - PowiedziaÅ‚em, że nie pÅ‚acÄ… mi od dwóch miesiÄ™cy... panie kapitanie. I nie jadÅ‚em od prawie dwóch dni. A żaden z nas nie miaÅ‚ dnia wolnego od walki od niemal trzech tygodni. ZapadÅ‚a cisza. Wszyscy czekali, co bÄ™dzie dalej. - A co, chcesz, żeby ciÄ™ aresztowali? - zapytaÅ‚ wreszcie dowódca ciÂcho i zjadliwie. - To ci mówiÄ™, że możesz o tym zapomnieć! Skoro już jeÂsteÅ›my przy tym temacie... puÅ‚kownik oÅ›wiadczyÅ‚, że jeÅ›li w tym regimenÂcie zdarzÄ… siÄ™ jeszcze jakieÅ› samookaleczenia, on sam, osobiÅ›cie, dokoÅ„czy dzieÅ‚a! - Mój czÅ‚owiek wcale siÄ™ sam nie postrzeliÅ‚! - zaprotestowaÅ‚ Hung. -ZostaÅ‚ ranny w walce! - W stopÄ™? I straciÅ‚ tylko dwa palce? - To siÄ™ zdarza! Ludzie obrywajÄ… wszÄ™dzie! Jeden z żoÅ‚nierzy ma równo odstrzelone jaja! MyÅ›li pan, że zrobiÅ‚ to sobie sam? Dwóch moich ludzi straÂciÅ‚o dolne szczÄ™ki... od tej samej kuli! Jeden oberwaÅ‚ niegroźnie w ramiÄ™, tyle że potem umarÅ‚, bo kula nie odbiÅ‚a siÄ™ od koÅ›ci i nie wyszÅ‚a na zewnÄ…trz, Jak myÅ›leliÅ›my, tylko rozerwaÅ‚a mu pÅ‚uca! StraciÅ‚em mojego starszego sierżanta. Kiedy po ostrzale artyleryjskim zaczÄ…Å‚ narzekać na ból gÅ‚owy i straciÅ‚ przytomność, zaczÄ™liÅ›my na caÅ‚ym jego ciele szukać rany. RozebraliÅ›my go na Å›niegu do naga, bo zaczynaÅ‚ już sinieć. KtoÅ› w koÅ„cu zauważyÅ‚ kropelkÄ… krwi na jego skroni i drugÄ… tuż nad uchem z drugiej strony gÅ‚owy. OkazaÅ‚o siÄ™, że odÅ‚amek wielkoÅ›ci kawaÅ‚ka szpilki przeszedÅ‚ prosto przez jego mózg. Nawet nie wiedziaÅ‚, że oberwaÅ‚, dopóki siÄ™ nie przewróciÅ‚. ZmarÅ‚ w cztery godziny później. Hung najwyraźniej zapomniaÅ‚, co chciaÅ‚ udowodnić, ale byÅ‚ tak rozognioÂny, że nikt nie próbowaÅ‚ przywoÅ‚ać go do porzÄ…dku. Gdy już uszÅ‚a z niego caÅ‚a para, dowódca kompanii powiedziaÅ‚ tylko: - Każcie ludziom siÄ™ pakować. Za godzinÄ™ majÄ… być gotowi. - W Å›rodku nocy? - zaoponowaÅ‚ Hung. - Idziemy po ciemku na tyÅ‚y, prosto pod lufy naszych wÅ‚asnych dziaÅ‚? - Wszyscy siÄ™ wycofujÄ… - wyjaÅ›niÅ‚ kapitan. - Nie rozumiesz? Nic do tej twojej zakutej paÅ‚y nie dociera? Godzina! Czekajcie na gwizdek! Czin zebraÅ‚ wokół siebie swój pluton, aby mu siÄ™ ludzie nie pogubili w ciemnoÅ›ciach. W oddali sÅ‚ychać byÅ‚o gwizdki, ale nie żwawe, rytmiczne dźwiÄ™ki oznaczajÄ…ce sygnaÅ‚ do ataku, tylko krótkie, wÄ…tÅ‚e poÅ›wisty wydawaÂne nie wiadomo przez kogo. Czin nie potrafiÅ‚ rozpoznać, czy to ledwo sÅ‚yÂszalna seria dźwiÄ™ków byÅ‚a sygnaÅ‚em dla jego kompanii, czy też może dla innej, ale uznaÅ‚, że nie ma to żadnego znaczenia. - Wstawać. Idziemy - rozkazaÅ‚. PoprowadziÅ‚ swoich ludzi przez teren, który zdobywali poprzedniego dnia, potem przez pas ziemi, o który walczyli dwa dni wczeÅ›niej. Las wokół nich byÅ‚ peÅ‚en ożywionego ruchu. ZupeÅ‚nie stracili kontakt z plutonami swojej kompanii. Po kilku pierwszych, peÅ‚nych napiÄ™cia spotkaniach z żoÅ‚nierzami z innych oddziałów Czin i jego ludzie uspokoili siÄ™ trochÄ™. Cienie ciÄ…gnÄ…ce niedaleko od nich na poÅ‚udnie dziaÅ‚aÅ‚y nawet kojÄ…co na ich nerwy. Czin poÂmyÅ›laÅ‚, że niektóre z oddziałów mogÅ‚y być amerykaÅ„skimi patrolami, ale odrzuciÅ‚ ten pomysÅ‚. PostanowiÅ‚ unikać kontaktu za wszelkÄ… cenÄ™. PierwszÄ… oznakÄ… niebezpieczeÅ„stwa byÅ‚a bÅ‚yskawica. Tak to przynajmniej wyglÄ…daÅ‚o. Ale utrzymywaÅ‚a siÄ™ zbyt dÅ‚ugo na niebie, a huk, który przyszedÅ‚ w kilka sekund później, nie milknÄ…Å‚. Upiorny grzmot odlegÅ‚ego nalotu wyÂprowadziÅ‚ żoÅ‚nierzy z równowagi.
|
WÄ…tki
|