- Och, to proste...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Każdy, kto poradzi sobie z zaklęciem, może go użyć. W końcu, jak mielibyśmy w tym przeszkodzić? Trud­ność polega na tym, że wszystkie te zaklęcia są bardzo wysokiego rzędu. To, którego ja użyłam, było jedenastego. Sądząc z tego, co opowiadałeś o swoich kłopotach z Wirikidorem, z pewnością wiesz, jak niewielu magów potrafi opanować te zaklęcia w nor­malnym czasie swego życia. Wśród tych, którzy potrafią, zaklę­cia nie są tajemnicą. Każdy członek Gildii Magów, który popro­si, otrzymuje wybrany przez siebie przepis. Jednak w większości przypadków, ponieważ niepowodzenie prowadzi do nieprzyjem­nej śmierci, magowie czekają do chwili, gdy albo potrafią opa­nować niezbędną magię, albo tak się zestarzeją, by działać w des­peracji.
- Chcesz powiedzieć, że wszyscy magowie znają te zaklęcia młodości?
- Przynajmniej większość.
- Jak możecie zachować w tajemnicy to, co wie tak wielu?
- Cóż, to zaleta bycia magiem. Gildia ma swoje sposoby utrzymywania sekretów, które nie powinny być ujawnione.
- A dlaczego magowie nie protestują, że nie otrzymują nie­śmiertelności?
- Bo wszyscy mają możliwość, by ją zyskać, jeśli tylko są do­statecznie dobrzy w swoim fachu. Większość nie jest, ale zawsze istnieje szansa. Gdybyśmy mieli rzucać to zaklęcie na każdego biednego głupka, który zdoła przeżyć okres nauki, świat wypeł­niłby się magami i nie zostałoby miejsca dla nikogo innego.
- A jak ja mam je zdobyć? Sugerujesz, żebym w wieku sześć­dziesięciu sześciu lat został uczniem maga i miał nadzieję, że ja­kimś cudem pożyję dostatecznie długo, aby opanować zaklęcie jedenastego rzędu?
- Cud nie byłby wymagany, skoro masz Wirikidora. Ale nie, nie to chciałam ci zaproponować. Zamierzam zaczarować cię sama.
- Właśnie mi wytłumaczyłaś, dlaczego nie rozdaje się tego zaklęcia!
- Nie daje się go każdemu, Valderze, ale ty jesteś wyjątko­wym przypadkiem. Zeszłej nocy ocaliłeś mi życie, a po dwustu osiemdziesięciu ośmiu latach uważam moje życie za dość cenne. Poza tym przez czterdzieści lat żyłeś w spokoju, choć posiadałeś miecz, który mógłby wynieść cię na tron w Małych Królestwach albo jakoś inaczej wpłynąć na sprawy tego świata. Nie sądzę, aby Gildia musiała się martwić, że wywołasz jakieś zamieszanie lub niegodziwie wykorzystasz swoją młodość. Właściwie masz już nieśmiertelność, a to jest najtrudniejsze. Ja tylko przywrócę ci młodość, a nie przedłużę życia. W dodatku ocalę osiemnaście innych osób; nie będziesz już musiał wyciągać Wirikidora, bo nie będzie ci zależało, żeby zostać zamordowanym. Właściwie więcej niż osiemnaście, bo po twojej śmierci miecz zyskałby nowego właściciela, który będzie musiał zabić swój własny przy­dział, zanim sam zdoła umrzeć. Masz bardzo paskudny miecz, Valderze. Jestem pewna, że wycofanie go z obiegu na zawsze jest samo w sobie dostatecznym powodem, by przywrócić ci młodość. Moi koledzy z Gildii na pewno się ze mną zgodzą.
- Tylko dlatego, że nie zrobiłem niczego głupiego? Życie to życie, nic więcej. Nie było powodu, by swoje traktować inaczej z powodu Wirikidora.
- Ale to właśnie czyni cię wyjątkowym. Większość ludzi bu­dowałaby swoje życie wokół tego miecza.
- Nie możesz po prostu usunąć zaklęcia? - Valder nie był pe­wien, czy chce znowu być młody. Sama myśl wydawała się dziwna i obca. Potrzebował czasu, żeby się z nią oswoić.
- Mogłabym, rzeczywiście, ale wtedy oboje byśmy zginęli, a nie jestem zainteresowana śmiercią.
Valdera także nie interesowała śmierć. Oto znalazł wyjście, jeśli tylko zechce z niego skorzystać. Znów będzie młody i bę­dzie żył wiecznie, jeśli tak postanowi. Nie mógł stłumić podej­rzenia, że tkwi w tym jakiś haczyk, jakaś ukryta pułapka. To przecież magia skomplikowała mu żywot, kiedy pustelnik chciał się go jakoś pozbyć. Teraz inny mag proponował, że znów wtrąci się w jego życie. Valder był pewien, że jakieś złe skutki muszą się pojawić, choć żaden nie przychodził mu do głowy. Po kilku minutach namysłu podjął jednak decyzję. Nie pozwoli, żeby powstrzymały go dawne doświadczenia. Przyj­mie ten niezwykły dar, który mu zaproponowano. Może wraz z nową młodością i wzrok powróci do stanu, w którym był kiedyś; to by mu się spodobało.
- No dobrze - powiedział, odsuwając krzesło od stołu. - Co teraz zrobimy?
Iridith uśmiechnęła się.
- Chodź ze mną.
rozdział 31
 
Dom nad brzegiem morza był całkiem przytulny. Miał zadaszone werandy i drewniany podest, prowadzący aż na plażę. Jednak po wiekowej czarodziejce, która opa­nowała magię jedenastego rzędu Valder spodziewał się czegoś innego - raczej błyszczącego pałacu, a nie walącego się, stare­go, krytego strzechą domu ze ścianami z szorstkiego drewna i kamieni.
Wspomniał o tym Iridith.
- Miałam kiedyś pałac - odparła. - Wtedy wydawało się to odpowiednie, ale ten dom jest wygodniejszy.
Valderowi trudno było w to uwierzyć, kiedy spoglądał na po­kryte pajęczyną meble i czuł wpadającą przez szczeliny chłod­ną, wilgotną morską bryzę. Kiedy jednak Iridith rzuciła jedno czy drugie zaklęcie odnawiające i wywołała ogień na kominku, musiał przyznać, że dom jest rzeczywiście przytulny.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.