Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
– Nie możemy oddać żadnych wyszkolonych ludzi! Możemy zostawić wojska paktu, by broniÅ‚y SaksoÅ„skich Wybrzeży, a sami udać siÄ™ na zachód odpierać Szkotów i tych z Północy. MyÅ›lÄ™, że główny obóz powinniÅ›my zaÅ‚ożyć w Kraju Lata. Wtedy zimÄ… nie bÄ™dÄ… mogli siÄ™ przedostać i napadać na nasze obozy, jak to robili trzy lata temu, bo nie znajdÄ… drogi wÅ›ród wysp.
Igriana sÅ‚uchaÅ‚a uważnie, bo sama przecież urodziÅ‚a siÄ™ w Kraju Lata i wiedziaÅ‚a, jak zimÄ… morze wdzieraÅ‚o siÄ™ i zalewaÅ‚o lÄ…d. To, co latem byÅ‚o przejezdnymi, choć zwodniczymi groblami, zimÄ… zmieniaÅ‚o siÄ™ w jeziora i dÅ‚ugie, wewnÄ™trzne morza. Nawet caÅ‚ej armii najeźdźców byÅ‚oby trudno poruszać siÄ™ po Kraju Lata, chyba, że latem. – Tak wÅ‚aÅ›nie poradziÅ‚ mi Merlin – powiedziaÅ‚ Ambrozjusz – i nawet zaoferowaÅ‚ miejsce, byÅ›my mogli zaÅ‚ożyć wielki obóz dla naszych armii w Kraju Lata. Uriens odezwaÅ‚ siÄ™ szorstkim gÅ‚osem: – Nie podoba mi siÄ™ pozostawianie SaksoÅ„skich Wybrzeży wojskom paktu. Sakson to Sakson i dotrzyma przysiÄ™gi tylko wtedy, kiedy mu to bÄ™dzie na rÄ™kÄ™. MyÅ›lÄ™, że najwiÄ™kszym bÅ‚Ä™dem naszych czasów byÅ‚o to, że Konstantyn zawarÅ‚ przymierze z Yortigernem... – Nie – odparÅ‚ Ambrozjusz. – Pies, który ma w sobie krew wilka, bÄ™dzie walczyÅ‚ z wilkami zajadlej niż każdy inny pies. Konstantyn nadaÅ‚ Saksonom Yortigerna ich wÅ‚asne ziemie i walczyli w ich obronie. Oto, czego chcÄ… ci Saksoni: ziemi. To sÄ… rolnicy i bÄ™dÄ… siÄ™ bić na Å›mierć i życie, żeby utrzymać swojÄ… ziemiÄ™ w pokoju. Wojska paktu dzielnie walczyÅ‚y przeciw tym Saksonom, którzy najeżdżali nasze wybrzeża... – Ale teraz jest ich już tylu – powiedziaÅ‚ Uriens – że domagajÄ… siÄ™, by przyznać im wiÄ™cej ziemi, i straszÄ…, że jeÅ›li im jej nie damy, przyjdÄ… i sami sobie wezmÄ…. WiÄ™c teraz, jakby nie dość byÅ‚o walki z Saksonami zza morza, musimy walczyć z tymi, których Konstantyn sprowadziÅ‚ na nasze ziemie... – Dosyć – rzekÅ‚ Ambrozjusz, podnoszÄ…c swÄ… szczupÅ‚Ä… rÄ™kÄ™, a Igriana pomyÅ›laÅ‚a, że jest strasznie chory. – Nie mogÄ™ naprawić bÅ‚Ä™dów, które popeÅ‚nili ludzie zmarli jeszcze przed moim narodzeniem, jeÅ›li to w ogóle byÅ‚y bÅ‚Ä™dy. Mam dość wÅ‚asnych bÅ‚Ä™dów do naprawiania, a nie bÄ™dÄ™ żyÅ‚ dość dÅ‚ugo, by ze wszystkimi siÄ™ uporać. Lecz póki żyjÄ™, zrobiÄ™, co w mojej mocy. – MyÅ›lÄ™, że najlepsze, co możemy zrobić – powiedziaÅ‚ Lot – to przepÄ™dzić wszystkich Saksonów, którzy sÄ… na naszej ziemi, a potem umocnić granice, by nie wrócili. – Nie sÄ…dzÄ™, aby to byÅ‚o sÅ‚uszne – rzekÅ‚ Ambrozjusz. – Niektórzy z nich mieszkajÄ… tu od czasów swych dziadów, pradziadów i prapradziadów. I nie opuszczÄ… ziemi, którÄ… uważajÄ… za swojÄ…, chyba, że jesteÅ›my gotowi wszystkich ich zabić. Nie powinniÅ›my też pogwaÅ‚cać praw naszego wÅ‚asnego paktu. JeÅ›li zaczniemy walczyć miÄ™dzy sobÄ… tutaj, wewnÄ…trz Brytanii, to skÄ…d znajdziemy siÅ‚y, ludzi i broÅ„, kiedy napadnÄ… nas z zewnÄ…trz? Poza tym niektórzy Saksoni mieszkajÄ…cy na SaksoÅ„skim Wybrzeżu to chrzeÅ›cijanie i bÄ™dÄ… walczyć razem z nami przeciw dzikim ludom i ich pogaÅ„skim Bogom. – CoÅ› mi siÄ™ zdaje – powiedziaÅ‚ Lot z grymasem uÅ›miechu – że biskupi Brytanii mieli racjÄ™, kiedy odmówili wysÅ‚ania misjonarzy, by zbawiali saksoÅ„skie duszyczki na naszym wybrzeżu mówiÄ…c, że gdyby Saksoni mieli być przyjÄ™ci do nieba, to oni z takiego nieba rezygnujÄ…! Mamy dosyć kÅ‚opotów z Saksonami na tej ziemi, czy w niebie też mamy wysÅ‚uchiwać ich dzikich wrzasków? – MyÅ›lÄ™, że nie bardzo rozumiesz pojÄ™cie nieba – powiedziaÅ‚ znajomy gÅ‚os, a IgrianÄ™ przeszyÅ‚ dziwny dreszcz rozpoznania. SpojrzaÅ‚a na koniec stoÅ‚u, na tego, kto siÄ™ odezwaÅ‚. NosiÅ‚ prostÄ…, szarÄ… sukniÄ™, trochÄ™ jak mnisi habit. Nie poznaÅ‚a Merlina w tym stroju, ale jego gÅ‚os rozpoznaÅ‚aby wszÄ™dzie. – Czy rzeczywiÅ›cie myÅ›lisz, że ludzkie swary i niedoskonaÅ‚oÅ›ci powÄ™drujÄ… z nami aż do nieba, Locie? – Cóż, jeÅ›li o to chodzi, to nigdy nie spotkaÅ‚em nikogo, kto byÅ‚ w niebie – odpowiedziaÅ‚ Lot. – I myÅ›lÄ™, że ty też nie, panie Merlinie. Ale przemawiasz mÄ…drze jak jakiÅ› ksiÄ…dz, czyżbyÅ› na starość zÅ‚ożyÅ‚ Å›wiÄ™te Å›luby, sir? Merlin rozeÅ›miaÅ‚ siÄ™. – Mam jednÄ… rzecz wspólnÄ… z waszymi księżmi. SpÄ™dziÅ‚em w życiu wiele czasu, by rozdzielić sprawy ludzkie od tych, które należą do Boga. I kiedy już skoÅ„czyÅ‚em je rozdzielać, stwierdziÅ‚em, że nie ma miÄ™dzy nimi znów tak wielkiej różnicy. Tutaj, na ziemi, nie widzimy tego, ale kiedy pozbÄ™dziemy siÄ™ tego ciaÅ‚a, bÄ™dziemy wiedzieć wiÄ™cej i zrozumiemy, że nasze spory nic Boga nie obchodzÄ….
|
WÄ…tki
|