Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Czują się zagubione, wyrzucone poza nawias, przepełnione pra-
gnieniami, których nie mogą spełnić. Nie dziwię się, że nas nienawidzą. Gdybym był jedną z nich, czułbym to samo. Moje współczucie na nic by się nie zdało, gdybym wyszedł na ulicę, uścisnął ser- decznie łapy najbliższych małp, dał wyraz oburzeniu, którym napełnia mnie arogan- cja części przedstawicieli gatunku ludzkiego, i zaśpiewał własną wersję utworu „Nie, nie mamy żadnych bananów”. W ciągu kilku minut zamieniłbym się w krwawą miazgę. To prace mojej matki doprowadziły do stworzenia tego stada, a małpy doskonale o tym wiedzą; w przeszłości już kilkakrotnie próbowały mnie zabić. Moja matka nie żyje, więc nie mogą zemścić się na niej za ten nędzny żywot, który przyszło im wieść. Ponieważ jestem jej jedynym synem, darzą mnie szczególną nienawiścią. Być może po- winny. Być może nienawiść do każdego członka rodziny Snowów jest usprawiedliwio- na. Ze wszystkich ludzi ja mam najmniejsze prawo do tego, by je osądzać, co nie znaczy wcale, że czuję się zobowiązany płacić za czyny, które popełniła moja matka, kierowana zresztą jak najlepszymi chęciami. Z tych rozmyślań wyrwał mnie dziwny odgłos, przypominający pojedyncze ude- rzenie w wielki dzwon. Małpi krąg poszerzył się nagle, kiedy zwierzęta odsunęły się od jakiegoś przedmiotu, którego nie mogłem dojrzeć z kryjówki. Później usłyszałem zgrzyt metalu o beton, a kilka większych osobników pochyliło się, by podnieść coś ciężkiego z ziemi. Zaaferowane małpy wciąż przesłaniały tajemniczy przedmiot, dostrzegłem jednak, że jest okrągły. Zaczęły toczyć go w kółko, od krawężnika do krawężnika. Niektóre przy- glądały się tylko z daleka, inne pomagały podtrzymać go w pionie. W srebrnym blasku księżyca okrągły obiekt przypominał wielką monetę, która wypadła z kieszenie jakie- goś olbrzyma. Dopiero po chwili zrozumiałem, że jest to pokrywa kanału, którą małpy wyciągnęły z jezdni. 62 63 Nagle zaczęły krzyczeć i popiskiwać, niczym grupa dzieci, które bawią się starą oponą. Z doświadczenia wiedziałem, że takie zachowanie jest im zupełnie obce. Co prawda jak dotąd tylko raz miałem okazję spotkać się ze stadem twarzą w twarz, jednak wówczas przypominały raczej grupę rozwścieczonych skinów, nafaszerowanych PCP i kokainą, a nie rozbawione i niewinne dzieci. Szybko znudziły się toczeniem pokrywy. Trzy małpy próbowały zakręcić nią w miejscu, jakby rzeczywiście była to tylko moneta, i po kilku nieudanych próbach wreszcie osiągnęły swój cel. Stado znów ucichło. Małpy otoczyły wirujący dysk szerokim kręgiem i przyglądały mu się z wielkim zainteresowaniem. Od czasu do czasu jeden z trzech osobników, który puścił pokrywę w ruch, doska- kiwał do niej i rozpędzał na nowo. Poczynania te dowodziły, że małpy rozumieją pod- stawowe prawa fizyki i posiadają zdolności niedostępne dla ich normalnych pobratym- ców. Wirujący dysk wydawał przeciągły, metaliczny dźwięk. Tylko ta przejmująca skarga zakłócała, ciszę nocy; jednostajne, monotonne zawodzenie. Widok ruchomego kawałka żelaza nie wydawał mi się aż tak interesujący, bym mógł zrozumieć niezwykłą fascynację, z jakim przyglądało mu się stado małp. Były nim całkowicie pochłonięte, jakby wpadły w jakiś dziwny trans. Nie chciało mi się wierzyć, by całkiem przypadkowo dysk osiągnął właśnie taką prędkość i wydawał taki dźwięk jaki konieczny jest do wprowadzenia małp w stan hipnozy. Być może wcale nie byłem świadkiem zabawy czy gry, lecz jakiegoś obrzędu, ry- tuału, którego symboliczne znaczenie było oczywiste dla małp, dla mnie zaś stanowiło niezgłębioną tajemnicę. Pojęcia „rytuał” i „symbol” świadczyły nie tylko o zdolności do abstrakcyjnego myślenia, ale sugerowały także, że życie tych małp miało wymiar du- chowy, że były nie tylko inteligentne, ale i zdolne do rozmyślań o początkach wszech- rzeczy i o sensie swego istnienia. Ta myśl przeraziła mnie tak bardzo, że omal nie odwróciłem się od okna. Pomimo nienawiści, jaką żywiły w stosunku do ludzkości i pomimo ich zamiło- wania do przemocy, naprawdę szczerze im współczułem. Żyły poza nawiasem, ot, wy- rzutki bez własnego miejsca w świecie. Jeśli rzeczywiście osiągnęły taki stopień rozwo-
|
Wątki
|