Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Młody człowiek zatarł ręce. — Pańskie przygnębienie wskazuje, że cała sprawa nie wyszła na jaw przed ich wyjazdem z Aurory. — Słusznie wnioskujesz. Ten Osadnik ma na statku zarówno Solariankę, jak i oba jej roboty. A kieruje się prosto w stronę Ziemi. — Czy w jakiś sposób wpływa to na nasz projekt? — Nie ponieśliśmy jeszcze klęski, jeśli o to pytasz. Gdy go ukończymy, zwyciężymy, niezależnie od Giskarda. A możemy to zrobić. Choć Giskard potrafi kontrolować uczucia, myśli pozostają poza jego zasięgiem. Może stwierdzić, jakie ogarniają nas emocje, wyodrębnić je, zmodyfikować, wywołać senność bądź amnezję, wszystko to jednak jest mało precyzyjne. Nie potrafi uderzać dokładnie, nie umie odczytać samych myśli i idei. — Ma pan pewność? — Tak stwierdziła Vasilia. — Mogła nie do końca wiedzieć, o czym mówi. Ostatecznie nie zdołała zyskać kontroli nad tym robotem, choć była tego pewna. Nie świadczy to o słuszności jej rozumowania. — Mimo wszystko wierzę jej. Osiągnięcie zdolności czytania myśli wymagałoby tak ogromnej komplikacji wzoru pozytonowych ścieżek, że niemożliwe jest, by dziecko zdołało wprowadzić taki program do mózgu robota dwadzieścia dekad temu. Nawet dzisiejsza nauka nie zdołałaby tego dokonać, Mandamusie. Z pewnością musisz się z tym zgodzić. — Nie mam co do tego wątpliwości. A zatem zmierzają na Ziemię? — To pewne. — Czy ta kobieta, zważywszy jej wychowanie, naprawdę chce tam wylądować? — Jeśli Giskard ją kontroluje, nie ma żadnego wyboru. — Czemu jednak Giskard miałby pragnąć, by odwiedziła Ziemię? Czy może wiedzieć o naszym projekcie? Chyba pan tego nie podejrzewa? — Istotnie. Może po prostu chce wydostać się wraz z Solarianką poza zasięg naszej władzy. — Nie sądzę, by miał powód lękać się nas, skoro dał sobie radę z Vasilią. — Broń o większym zasięgu wciąż może go powalić — stwierdził Amadiro chłodno. — Jego własne zdolności muszą się objawiać jedynie z bliska. Z pewnością opierają się na polach magnetycznych, których moc jest odwrotnie proporcjonalna do kwadratu odległości. Zatem w miarę wzrostu dystansu jego moc maleje, nie oznacza to jednak, że nasza broń nie może go dosięgnąć. Mandamus zmarszczył brwi. — Wygląda na to, że ma pan zupełnie rzadkie u Przestrzeniowca upodobanie do przemocy, doktorze Amadiro — stwierdził z lekkim zakłopotaniem. — Jednakże w tym szczególnym wypadku użycie siły jest usprawiedliwione. — W tym wypadku? Kiedy mamy do czynienia z robotem, który zdolny jest skrzywdzić istotę ludzką? Sam też tak sądzę. Musimy znaleźć pretekst, aby posłać za nimi któryś z krążowników. Ujawnienie prawdy byłoby jednak nierozsądnym pociągnięciem… — Nie — podkreślił stanowczo Mandamus. — Niech pan pomyśli, ile osób zapragnęłoby zyskać kontrolę nad takim robotem. — Na co nie możemy zezwolić. To jeszcze jeden powód, który utwierdza mnie w przekonaniu, że jego zniszczenie stanowi bezpieczniejsze wyjście. — Może ma pan rację — przyznał z wahaniem Mandamus — ale wątpię, by mądrze było polegać jedynie na tym. Muszę natychmiast udać się na Ziemię. Należy przyspieszyć zakończenie projektu. Kiedy to zrobimy, nic nie zdoła już tego zmienić. Nawet zdolny do kontrolowania umysłów robot. Nieważne kto nim kieruje, nie będzie mógł tego odwrócić. Nawet jeśli spróbuje, w tym momencie nie będzie się to już liczyło. — Lecę z tobą — stwierdził Amadiro. — Pan? Ziemia to potworne miejsce. Ja muszę się tam udać, ale dlaczego pan? — Ponieważ nie mogę zostać tu ani chwili dłużej i zastanawiać się, co się dzieje. Nie czekałeś na to tak jak ja, przez całe życie, Mandamusie. Nie masz zaległych rachunków do wyrównania. Gladia znów znalazła się w przestrzeni i raz jeszcze oglądała cały gleb Aurory. D.G. był zajęty, a statek trwał w gotowości, jakby szykował się do bitwy. Jakby już był ścigany lub w każdej chwili spodziewał się pościgu.
|
WÄ…tki
|