mil na północ...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.

„Times” ze środy, 1 marca, dostarczył pierwsze wiadomości uzyskane w Wa-
szyngtonie 29 lutego.
Według informacji rzecznika prasowego Marynarki Stanów Zjed-
noczonych radziecka łódź podwodna rzucona sztormem przed czte-
rema dniami na Północny Atlantyk została dzisiaj przejęta przez ra-
dziecki holownik. Niebezpieczne morze uciszyło się, pozwalaj ˛
ac ho-
lownikowi zapanować nad podwodnym okrętem, sześćset mil na pół-
nocny wschód od Nowej Funlandii. Łódź podwodna o wyporności
3700 ton H2 klasy „hotel” dysponowała załog ˛
a składaj ˛
ac ˛
a się z dzie-
więćdziesięciu osób. Po raz pierwszy została dostrzeżona w czasie lo-
tu rozpoznawczego z amerykańskiej bazy w Keflaviku, w pi ˛
atek. . .
Na tym samym obszarze znalazły się także inne radzieckie statki:
tankowiec „Liepaja” i rybacki trawler przemysłowy „Iwan Szigrin”.
Przyczyny katastrofy radzieckiego okrętu nie s ˛
a znane.
Mimo iż światowa prasa pełna była notatek o powrocie amerykańskiego pre-
zydenta z jego ostatniej wizyty w Pekinie, informacje o katastrofie radzieckiej łodzi podwodnej pojawiły się w wielu gazetach. Urozmaicone były zdjęciami
z powietrza ukazującymi łódź ciskaną falami wysokości pięćdziesięciu stóp, pę-
dzonymi przez wiatr gnający z szybkością pięćdziesięciu pięciu węzłów. Akcja dywersyjna uwieńczona została sukcesem. Nie było ani jednej linijki na temat za-ginionego „Elroya”, który szlakiem morskim St. Lawrence’a powinien był wracać do macierzystego portu w Milwaukee.
Mniej więcej w tym samym czasie, gdy amerykański samolot z Keflaviku po
raz pierwszy dostrzegł radziecką łódź podwodną, „Elroy” odłączył się od góry lodowej i wpłynął w przesłonięty mgłą wodny kanał.
Pi ˛
atek, 25 lutego, ostatnie godziny
Potężna śruba za rufą „Elroya” obracała się bełtając wodę, odrzucając na bok niewielkie kry. Schmidt wydał rozkaz i lodołamacz ruszył wolno do tyłu, na chwilę znieruchomiał, a potem Schmidt nakazał zwiększyć moc. Śruba ruszyła raźniej, silniki zagrzmiały, jak gdyby miały zamiar przebić się przez pokład, i „Elroy”
ruszył. Powoli zsunął się z pochylni, jak statek wodowany w odwrotnej pozycji, wszczynając piekielny hałas, gdy kil szorował po lodowym podłożu, krzesał iskry, zagłębiając się nieco bardziej w lód twardy jak stal.
Śruba ciągnęła teraz mocniej, ponieważ większa część statku znajdowała się
w wodzie, wlokła „Elroya” z powrotem na otwarte morze. Kiedy dzioby opadły
do wody, rozległ się głośny plusk. Nikt z załogi na pokładzie ani na rufie nie śmiał się poruszyć, gdy okręt przepływał przez niewielką zatoczkę i wydostawał
się wąskim przejściem. Beaumont zszedł z rufy i ruszył w kierunku dziobów.
Moment wyjścia z objęć lewiatana wybrali bardzo starannie. Mżawka nad ni-
mi zelżała nieco i ukazało się światło księżyca, kładąc refleksy na dryfujących krach oraz pokrytej lodem burcie. Jednak gdy Schmidt obrócił statek, nie dalej niż pół mili przed nimi mżawka ograniczyła widoczność niemal do zera.
— Nie podoba mi się to — powiedział Grayson dołączając do Beaumonta na
pokładzie dziobowym. — Moim zdaniem powinniśmy zostać na razie w zatoce.
DaSilva też tak uważa. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego, do diabła, musieliśmy się stamtąd wyrywać jak płonący liniowiec?
Porównanie było trafne. Zgodnie ze specyficznym rozkazem Schmidta „El-
roy” został rzęsiście oświetlony. Każdy reflektor, który można było zapalić, został
włączony, szperacze cięły nocne niebo za prawą i lewą burtą oraz przed dziobami.
— Będziemy na otwartym morzu — powtórzył Schmidt po raz setny. — Jeżeli
popłynę przez Iceberg Alley z zapalonymi światłami i wyjącą syreną, nie będzie pretekstu do kolizji.
— Sądzi pan, że będą potrzebowali pretekstu? Na naszym pokładzie znajduje
się przecież Gorow i „mapy Katarzyny” — powiedział Beaumont. — Podczas gdy
brniemy przez mżawkę jak ślepcy i nie możemy nawet nadać wiadomości o tym,
co może się zdarzyć?
Tracił czas i wiedział o tym. Z drugiej strony, Schmidt miał trochę racji. Gdy-192
by próbowali prześlizgnąć się w ciszy i ciemności, Papanin mógłby potem twierdzić, że do kolizji doszło z winy Amerykanów: bo jak można było zobaczyć lub usłyszeć ich we mgle? Beaumont podniósł noktowizor i obserwował wodę.
— Widać coś? — spytał niespokojnie Langer.
— Tylko ocean. I mżawka. I mgła.
— Widać coś?
Tym razem nie Langer zadał pytanie. DaSilva cicho zszedł z mostka i stanął
przy lewym boku Beaumonta. — Z pana oczami — dorzucił — powinien pan być
na szczycie, tam gdzie przedtem.
Beaumont obejrzał się, popatrzył na osiemdziesiąt stóp masztu. Na samej gó-
rze przyczepiony do salingu tkwił marynarz z zestawem telefonicznym przymo-
cowanym pod kapturem. Był to jeden z obserwatorów, którzy mieli za zadanie
ostrzec Schmidta na wypadek, gdyby na drodze „Elroya” pojawiły się jakiekolwiek przeszkody. — Nie, dzięki — odparł. — Mam dość. A poza tym, nie widać
nic ciekawego. Na razie.
— Pływak Carleya14 jest przy rufie, na prawej burcie — mruknął DaSilva. —
Tuż przy kabinie z materiałami wybuchowymi. Langer ma klucz. Borzoli pomoże nam spuścić szalupę, jeśli będzie trzeba. Teraz ma wachtę niedaleko pływaka.
Może byście mi powiedzieli, co macie zamiar zrobić, jeżeli coś się wydarzy?
— Będę próbował ich wystraszyć — odparł niejasno Beaumont.
— W porządku, niech Langer trzyma ten klucz przy sobie — DaSilva prze-
rwał, obejrzał się na mostek. — Może tak będzie lepiej. Zakładając, że Schmidt nic o tym nie wie. Mógłbym skończyć na posadzie urzędnika w jakimś biurze
portowym.
— Lepsze to niż rola szkieletu pływającego po Iceberg Alley — odparł bru-
talnie Beaumont.

* * *
— Wypływa — powiedział Papanin. — Ta druga góra lodowa, którą widzieli-
śmy na zdjęciu, musiała się oddzielić.
Na mostku „Rewolucji” Sybirak pochylił się nad kapturem radaru, zielonkawa
łuna oblała gładko ogoloną twarz, krótko przycięte włosy oraz szerokie dłonie przeobrażając go w zielonego kosmitę.
— Jak długo? — zapytał nerwowo Kramer.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.