ulegać, powiadają, że pasażer, który nie zdążył kupić biletu, może to uskutecznić w wagonie z pewną nieznaczną dopłatą...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ja właśnie jestem takim pasażerem.
To rzekłszy, przybrał pogardliwy wyraz twarzy i wydobywszy z kieszeni pękaty portfel
Wilczura, wyciągnął z pliku banktów jeden, wręczając go konduktorowi.
Obfita zawartość pugilaresu skonsternowała konduktora. Była dlań zupełną niespodzianką,
gdyż swoim wprawnym okiem, już wchodząc do przedziału, ocenił tego pasażera w meloniku
jako włóczęgę bez grosza przy duszy. Teraz przyszło mu na myśl, że może to być jakiś dzi-
wak.
– Czy pan też jedzie do Ludwikowa? – zapytał rzeczowo.
– Do Ludwikowa? – zaciekawił się Jemioł. – Tak, przyjacielu, podziwiam twoją intuicję.
Istotnie jadę do Ludwikowa. Natomiast będę ci wdzięczny, Archimedesie, jeżeli mi powiesz,
po kiego diabła.
Konduktor podał mu bilet i wzruszył ramionami.
– Pan tak do mnie doprawdy dziwnie mówi. Gdy się wycofał, Jemioł westchnął:
– No i widzisz, generale, sam o tym nie wiedząc, zafundowałeś mi bilet do jakiegoś par-
szywego Ludwikowa. A to przyjm ode mnie w darze, jako skromny rewanż.
Powiedziawszy to, podał Wilczurowi jego portfel.
– Ależ... ale to mój portfel – zdziwił się profesor.
– Tak – przyznał Jemioł – i tej właśnie okoliczności zawdzięczam to, że nie stał się moim.
Ach, faraonie, wzbudziłeś słabość w moim lwim sercu. Niech tam. Wspaniałomyślnie zwra-
cam ci ten opasły przedmiot, zdobyty nakładem znacznego doświadczenia i niejakiej wprawy
palców. A na przyszłość nie radzę ci, Midasie, wieszać palta tuż przy drzwiach przedziału.
221
Wilczur był widocznie zażenowany całym tym zdarzeniem, natomiast Łucja spoglądała na
Jemioła z nie dającym się ukryć niepokojem. Nie zwracając na to uwagi, perorował dalej. W
pewnej chwili zapytał:
– Czy to czcigodni państwo jadą do owego Ludwikowa?
– Tak – potwierdziła Łucja.
– W każdym razie proszę mnie uprzedzić, kiedy będzie ta stacja, bo muszę kazać służbie
zapakować moje liczne kufry.
– Ma pan dość dużo czasu – powiedziała Łucja. – Jakieś jeszcze dwanaście godzin.
– Ach tak? Więc jest to gdzieś w pobliżu bieguna północnego.
– Nie, przyjacielu – zaśmiał się Wilczur. – Nie dojeżdżamy nawet do kręgu polarnego.
– To świetnie, bo nie zabrałem ze sobą psów pociągowych, sań ani innych Eskimosów.
Ale czy możecie mnie poinformować, po kiego licha tam jedziecie? Na letniaki, cesarzu?
– Nie, przyjacielu. To przenosiny, i po części ty jesteś ich sprawcą. Obrzydziłeś mi mia-
sto...
– Recte, uświadomiłem ci, my dear, twoje obrzydzenie do miasta. W człowieku jest cała
dżungla nieuświadomionych upodobań, zagłuszonych zachcianek, sympatii i awersji. Forte-
pian stoi jak głupia krowa i nic nie wie o swoim wnętrzu, o tych setkach strun, które zdolne są
wydawać najprzeróżniejsze dźwięki. Gdy jednak do tego pudła na pozór martwego zabierze
się wirtuoz, wydobędzie zeń umiejętnymi manipulacjami całe piekło i niebo muzyki. Tak i ja
zabieram się do dusz ludzkich. Morał?... Przestawaj ze mną, a osiągniesz ideał poznania sie-
bie.
Wilczur uśmiechnął się.
– Nic nie mam przeciwko temu.
– Przeciw czemu?
– Przeciw przestawaniu z tobą. Jedź z nami, przyjacielu, i zostań.
– A, za przeproszeniem, po kiego diabła?
– Chociażby w charakterza wirtuoza. A zresztą nie masz przecież ani rodziny, ani nic cię
nie zmusza do powrotu do Warszawy. Posiedzisz sobie na wsi wśród innych ludzi. O, wła-
śnie! Tam cię naocznie przekonam, ilu ludzi jest dobrych. Nie chciałeś wierzyć w ich istnie-
nie.
Po krótkich certacjach Jemioł zgodził się. Ostatecznie było mu wszystko jedno, gdzie czas
spędza, ponieważ zaś rozmowy z Wilczurem sprawiały mu przyjemność, powiedział:
– No cóż, na jakiś czas mogę skorzystać z twoich propozycji, milordzie. Profesor ucieszył
się.
– No widzisz, przyjacielu. Nasza ekipa wzmacnia się. I jestem przekonany, że poznawszy
radoliskie strony już nie zechcesz stamtąd wyjeżdżać. Sądzę też, że obrzydnie ci próżniactwo
i wraa z koleżanką Kańską będziesz mi pomagał.
– Z kim? – zapytał nieswoim głosem.
Wątki
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.