Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ona i jej współlokatorka należały do tego samego zespołu i były jednymi z najlepszych studentek. Znajdę je w swoim notesie. Chwileczkę.
Kiedy Deborah zniknęła w swojej sypialni, Joanna usiłowała uporządkować sobie w myślach wszystko, co wydarzyło się w jej życiu w ciągu ostatnich trzydziestu minut. Była oszołomiona i lekko skołowana. Wypadki następowały po sobie z zawrotną szybkością. — Voilŕ! — zawołała Deborah z sypialni. Sekundę później pojawiła się w drzwiach z otwartym notatnikiem w dłoni i prosto jak strzała ruszyła do biurka. — Gdzie jest uczelniana książka telefoniczna? — W drugiej szufladzie po prawej stronie — odparła Joanna. — Jak się nazywa ta dziewczyna? — Kristin Overmeyer — powiedziała Deborah. — A jej współlokatorka to Jessica Detrick. Były partnerkami w laboratorium i postawiłam im najwyższe oceny w całej grupie. — Wyciągnęła książkę telefoniczną i odszukała właściwą stronę. — To dziwne! Nie ma jej tu. Jak to możliwe? — Może wyleciała z uczelni — podsunęła Joanna. — Nie wierzę w to — odparła Deborah. — Mówię ci, że była świetną studentką. — Może oddanie komórek jajowych było dla niej zbyt wielkim przeżyciem. — Żartujesz. — Oczywiście, że żartuję — przyznała Joanna. — Ale to zastanawiające. — Teraz nie mam wyjścia: muszę dowiedzieć się, o co chodzi, albo użyjesz tego jako wymówki — westchnęła Deborah. Szybko przekartkowała książkę telefoniczną i zaczęła wystukiwać numer. — Do kogo dzwonisz? — Do Jessiki Detrick — odparła Deborah. — Może ona powie nam, jak skontaktować się z Kristin, o ile spędza piątkowy wieczór w akademiku na nauce. Joanna zamieniła się w słuch, gdy Deborah dała jej uniesionym kciukiem znak, że Jessica odebrała telefon. Kiedy Deborah spoważniała, a z jej ust zaczęły padać słowa w rodzaju: „Och, to straszne”, „Przykro mi to słyszeć” i „Co za tragedia!”, zainteresowanie Joanny wzrosło niepomiernie. Gdy dość długa rozmowa dobiegła końca, Deborah powoli odłożyła słuchawkę, po czym odwróciła się i spojrzała na przyjaciółkę. Głęboko zamyślona, w roztargnieniu przygryzała wnętrze policzka. — I co? — zapytała Joanna. — Nie zdradzisz mi tajemnicy? Co to za tragedia? — Kristin Overmeyer zaginęła — wyjaśniła Deborah. — Ona i jej koleżanka z roku, Rebecca Corey. Ostatni raz widział je jeden z pracowników Kliniki Wingate’a. Tuż po opuszczeniu kliniki wzięły do samochodu jakiegoś autostopowicza. — Słyszałam, że wiosną zaginęły jakieś dwie studentki — przyznała Joanna. — Ale nazwiska nie obiły mi się o uszy. — Co je, na Boga, skłoniło, żeby zabrać autostopowicza? — Może go znały? — Może — powiedziała Deborah. Tym razem to ona się wzdrygnęła. — Skóra mi cierpnie, kiedy słyszę takie historie. — Nie udało się odnaleźć tych dziewczyn? Może ich zwłoki? — Tylko samochód. Należał do Rebecki Corey. Znaleziono go na postoju dla ciężarówek przy autostradzie do New Jersey. Samych dziewczyn nigdy więcej nie widziano. Ani żadnej z ich rzeczy, na przykład torebek albo ubrania. — Czy od Kristin pobrano komórki jajowe? — Sześć sztuk. Rodzina skierowała sprawę do sądu, żeby je odebrać, ale klinika zgodziła się oddać je dobrowolnie. Najwyraźniej jej krewni chcieli mieć coś do powiedzenia w kwestii ich dalszego losu. Co za smutna historia! — I to by było na tyle, jeśli chodzi o zasięgnięcie języka na temat zabiegu — skwitowała Joanna. — Zawsze możemy zadzwonić do kliniki i poprosić o nazwisko jakiejś dawczyni — odparła Deborah. — Skoro mamy już dzwonić do kliniki, możemy od razu wypytać ich o wszystko — stwierdziła Joanna. — Jeśli rozmowa wypadnie dobrze, mogłybyśmy poprosić, żeby skontaktowali nas z osobą, która już przez to przeszła. — Czyli zgadzasz się spróbować? — Myślę, że nie zaszkodzi dowiedzieć się więcej — odparła Joanna. — W każdym razie nie obiecuję niczego, poza ewentualną wizytą w klinice. — Świetnie! — wykrzyknęła Deborah. Podeszła do przyjaciółki i przybiła z nią piątkę. — Wenecjo, przybywamy! Rozdział 2 15 października 1999 7.05 Był piękny jesienny dzień, gdy Deborah i Joanna, opuściwszy Cambridge, w powodzi różnobarwnych liści mknęły autostradą nr 2 na północny zachód, w stronę Bookford. Słońce miały za sobą, więc nie raziło im oczu, i tylko od czasu do czasu oślepiał je refleks odbity od przedniej szyby któregoś z samochodów, tłumnie ciągnących do Bostonu. Obie dziewczyny miały na sobie okulary przeciwsłoneczne i czapeczki baseballowe.
|
Wątki
|