Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Wprawdzie między nim a naszyjnikiem znajdowała się jeszcze skóra butów, ale może się uda.
Rena zamknęła oczy i dosięgła Tylara w momencie, gdy ten podnosił rękę, by wezwać swoją moc. Nigdy się nie dowiedziała, czy to jej zaklęcie, czy jego moc zgromadzona tak blisko żelaza naszyjnika spowodowały ten przerażający efekt. Zapamiętała tylko, że w połowie gestu Tylar wciągnął nagle że świstem powietrze, straszliwa energia, po którą sięgał, spłynęła na niego i jego ciało eksplodowało ogromnym filarem ognia. Jakimś cudem znalazła się przy matce, mijając ten krzyczący i bulgocący filar, przyrośnięty do posadzki, jakby przykuł go tam naszyjnik. Złapała matkę, kompletnie sparaliżowaną strachem, podniosła ją jakoś na nogi i ciągnęła schodami na dół, podczas gdy marmur wieży zaczął płonąć, a schody zajmowały się za nimi ogniem, ledwie zdążyły przebiec. Wydostawszy, się na zewnątrz, chwiejnym krokiem, zataczając się, przedzierały się przez ogród, gdy niewolnicy i służący zaczęli z krzykiem zbiegać się ku wieży, zupełnie nie zwracając na nie uwagi. Do tej pory lady Viridina zdążyła już dojść do siebie na tyle, że poruszała się o własnych siłach, chociaż jej twarz nadal była biała i zszokowana, a oczy przypominały dwie wypalone dziury. Rena prowadziła ją w kierunku otwartej furtki, przez którą wszedł właśnie patrol strażników wpatrzonych w płonącą wieżę. Minęli oni uciekinierki, nie zerknąwszy na nie po raz drugi. Nie miała pojęcia, jak znaleźć Mera, wychodząc z tej strony, lecz było to jedyne wyjście w zasięgu wzroku. Nie musiała jednak błąkać się wokół murów posiadłości, by go znaleźć. To Mero je znalazł i podjechał galopem, prowadząc za sobą dwa konie właśnie w momencie, gdy wychodziły na zewnątrz. Bez słowa podsadził lady Viridinę na siodło i przywiązał ją na wypadek, gdyby nagle zemdlała, gdyż jej wygląd na to wskazywał. Rena natomiast sama wdrapała się na swojego konia, walcząc z krępującą jej ruchy dziwaczną suknią. - Lorryn spotka się z nami w drodze - oznajmił Mero krótko. - Nie mogłaś lepiej wybrać tego momentu; prawdziwe zamieszanie lada chwila wybuchnie. Zabierajmy się stąd, zanim ktoś się zorientuje, że nie mamy prawa tu przebywać. Rena spojrzała za siebie na płonącą wieżę, będącą teraz niewiarygodną kolumną ognia, sięgającą nieba. Zwiastun wydarzeń, które miały nadejść? Poczuła nagle kompletne otępienie, jej myśli przesuwały się powoli, jakby szukały drogi w gęstym mule. “Za chwilę wpadnę w histerię - pomyślała resztką świadomości. - Matka również. Lepiej żebyśmy byli daleko stąd, kiedy do tego dojdzie.” Mero, który odczytał jej myśli, przytaknął. Zebrał wodze swego konia i puścił go w cwał. Wierzchowiec lady Viridiny, nadal uwiązany do tylnej części jego siodła, potrząsnąwszy łbem, poszedł za jego przykładem. Rena obejrzała się raz jeszcze, wzdrygnęła konwulsyjnie i podążyła za nimi. Lorryn do tej pory stracił już wszelką kontrolę nad swymi uczuciami, a jego serce i umysł były w stanie takiego samego wrzenia, jakie ogarnęło całe jego otoczenie. Wkrótce po tym, jak spotkał się z matką, Merem i Reną, cała okolica dosłownie eksplodowała. Wcześniej teoretycznie zdawał sobie sprawę, co takie powstanie może oznaczać, lecz... Lecz rzeczywistość przerastała wszelkie jego najgorsze wyobrażenia. Galopował na swym koniu przez istne piekło, widział sceny żywcem wyjęte z najgorszych koszmarów Wysokich Lordów. Zauważył, jak całe zastępy ludzi w żelaznych naszyjnikach nacierają na przeciwników, trzymając w rękach różnorakie narzędzia rolnicze oraz jak młodzi elfowie rozstawiają oddziały ludzi wokół murów obleganych posiadłości. Jednocześnie mniejsze grupki starszych elfów zalewały potokiem magii zarówno mury, jak i wszystkich, których nie chroniło żelazo. Widział też niewielkie oddziały ludzkich wojowników, zawzięcie broniących łupów i stłoczone, skulone masy niewolnic. W pewnym momencie dostrzegł samotną starszą elfkę o zaciętym wyrazie twarzy, która miała na szyi jeden z jego naszyjników. Kobieta rozpoznała, kim są, a co więcej, ujrzawszy Viridinę, zawołała ich, zanim zdążyli ją minąć. - Chłopcze! - krzyknęła, powstrzymując ruchem dłoni swych wojowników. - Ty musisz być synem Viridiny, jedźcie za nami. Jeśli popędzicie konie, to w mgnieniu oka znajdziemy się w mojej baszcie. Wszyscy byli już tak znużeni, a Lorryn dodatkowo jeszcze tak chory ze zmartwienia o matkę, która popadła w kompletne odrętwienie, że przyjąłby pomoc nawet od samego Jamala. Zgodził się więc, wbrew obiekcjom Mera, i podążyli za nią do sprytnie ukrytej warowni starodawnego typu, odpornej na wszelkie oblężenia. Nieznajoma wprowadziła ich do środka i dopilnowała, by Viridinę położono na łóżku i aby podano posiłek. Potem rozstawiwszy swych ludzi na straży, wydobyła z nich opowieść o wszystkim, co przeżyli. Nawet z Mera, gdyż nie mógł się on oprzeć jej urokowi i matczynej życzliwości. - Hmm - odezwała się na koniec. - Mój mąż był brutalem, syn jest bestią, a córka przyniosła mi jeden z tych waszych drobiazgów - pogładziła palcem naszyjnik - żeby uchronić mnie przed jego knowaniami. Nie wystarczało mu, że ma większość, on chciał mieć wszystko, nawet ten malutki zakątek, który mi jeszcze pozostał. Kiedy zorientowałam się, co daje ta biżuteria, postarałam się o te amulety również dla moich chłopców i zaszyliśmy się tu wszyscy, czekając na to, co, jak wiedziałam, musi nadejść. - Wiedziałaś? - spytał Mero. - Ale skąd? Byliśmy przecież bardzo ostrożni. Roześmiała się. - Chłopcze, urodziłam się jeszcze w Evelonie i dość w życiu widziałam, by z drobnych oznak wiele wywnioskować. Ja nigdy nie trzymałam niewolników, a ludzi, z którymi się przyjaźniłam, traktowałam jak istoty równe sobie, którymi przecież są, prawda, chłopcy? Jeden z jej wielkich, groźnych strażników uśmiechnął się i położył jej delikatnie dłoń na ramieniu. - To prawda, mateczko - powiedział powoli. - Gdyby było więcej podobnych tobie... Westchnęła.
|
Wątki
|