Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Do tego doszedł nacisk z jej strony, aby poznać jej rodziców, i rosnąca awersja do tych ukradkowych porannych wyjść. Próbowałem jakoś temu zaradzić, ale jej współlokatorka, maniaczka telewizyjna, zawsze siedziała w pokoju. Nasz związek, niezbyt fortunny od samego początku, w końcu stał się zupełnie bezbarwny. Podjęliśmy z Joyce decyzję, aby dać sobie na razie spokój i zostawić trochę czasu na przemyślenia.
Karen miała jakiegoś chłopaka, który mnie intrygował. Spotykała się z nim na okrągło, dwa albo trzy razy w tygodniu, gdy szli do kina albo nocnego klubu. Mówiła, że chce się z nią ożenić, ale ona nie może się na to zdecydować. Nie znałem go ani wiele o nim nie wiedziałem, chociaż raz zdarzyło mi się z nim krótko porozmawiać, gdy zadzwonił do Karen. Nie chciałem wystawić na niebezpieczeństwo tego naszego układu przez jakieś dochodzenie. W drodze do pacjenta Doładowary zauważyłem, że ta noc jest wyjątkowo spokojna, bez wiatru, chociaż ławica niskich chmur zawisła nad wyspą i przesłaniała niebo. Padało cały tydzień. Idąc w stronę zachodniego skrzydła szpitala, rzuciłem okiem na NW i wspomnienie mojej wyczerpującej bieganiny szybko odżyło. Widziałem typowe tłumy pacjentów i pielęgniarki, które wpadały i wypadały z tego pozornego rozgardiaszu. Wyglądało na to, że ruch jest większy niż w normalny wtorkowy wieczór. Miałem nadzieję, że będzie na tyle spokojnie, żebym nie musiał tu przychodzić. Telefon z NW w nocy oznaczał przeważnie konieczność przyjęcia do szpitala i prawdopodobnie operację, a to byłoby fatalnie. Korytarz na oddziale był cichy i ciemny. Na salach widać było tylko małe lampki, które jaśniały, gdy przechodziłem koło drzwi w drodze do dyżurki pielęgniarek. Dyżurka była na samym końcu i z każdym krokiem światło stawało się coraz bardziej intensywne. Przywykłem już do tego - do przechodzenia ciemnymi korytarzami, do ciszy przerywanej brzęknięciem statywu do kroplówek albo czyimś pojękiwaniem. Były to dźwięki, które wzmagały moje poczucie osamotnienia. Inni lekarze mówili, że też czują to samo. Przestałem właściwie analizować szpital i jego wpływ na mnie po tym, jak zacząłem nie zauważać tego, co mnie otacza. Zupełnie jak ślepiec szedłem, orientując się według zakrętów i drzwi. Często trafiałem do celu, nie pamiętając, jaką drogą szedłem i o czym myślałem. Kilka miesięcy temu zostałem wezwany telefonicznie we wczesnych godzinach rannych z powodu zatrzymania akcji serca u pacjenta. Wstałem, ubrałem się i pobiegłem do szpitala, zanim dotarło do mnie, że dziewczyna z centrali nie powiedziała mi, na którym oddziale leży pacjent. Na szczęście, dzięki szóstemu zmysłowi, jakoś domyśliłem się, gdzie to jest. Po pewnym czasie nabiera się już rutyny i po przebudzeniu od razu przełącza się na właściwą informację, zanim jeszcze ktoś zdąży cokolwiek powiedzieć. Może to jednak mieć pewne wady - jak na przykład przy częstych telefonach wzywających do pacjenta, który w nocy wypadał z łóżka. Pędziłem szaleńczo na oddział i znajdowałem go w świetnej formie. Po rozmowie z jego lekarzem zostawiłem polecenie zrobienia zastrzyku seconalu, żeby ułatwić zaśnięcie, i powlokłem się do wyra. Wracając, prawie cały czas spałem. Chwilę później zadzwoniła ta sama pielęgniarka, żeby powiedzieć, że tym razem pacjent spadł ze schodów. Znów wstałem i poszedłem na oddział - zaczynało się od nowa. W środku drogi, wchodząc po schodach, nadepnąłem na coś leżącego na podeście. Stojąc tak, oszołomiony, potrzebowałem dziesięciu sekund, żeby skonstatować, że to właśnie pacjent, o którego chodzi, leży przede mną. Powinien być piętro wyżej! Oczywiście, był, gdzie był, bo przecież spadł ze schodów. W czasie upadku był zupełnie bezwładny i nic mu się nie stało. Okazało się, że wszystkie zastrzyki - środek uśmierzający ból, przeciwhistaminowy, lek zwiotczający mięśnie i seconal z mojego polecenia - zostały zrobione równocześnie i zadziałały w tym samym czasie, gdy zaczął schodzić. Posiadłem niesamowitą umiejętność spania po drodze do jakiegoś głupiego zajęcia, które wypadło w środku nocy. Szpital nasz cierpiał na epidemię pacjentów wypadających z łóżka, więc nauczyłem się wypełniać tę misję na pół śpiąc. Nie zawsze jednak poruszałem się na ślepo. Inaczej było wtedy, gdy wzywano mnie do czegoś poważniejszego albo gdy byłem zły. Dyżurka była rozświetlona niczym studio telewizyjne, przynajmniej tak mi się zdawało po długiej wędrówce w ciemności. Pielęgniarka była przesadnie miła i szybko zrelacjonowała, co zostało wykonane; krew pobrana, zdjęcie zrobione, elektrokardiograf i aparat oddechowy w sali, gdzie leży pacjent. Wziąłem kartę z jej rąk i przeleciałem opis, który zrobiony był oczywiście przez stażystę. Z sąsiedniego biurka kusiło pudełko czekoladek. Wsadziłem kilka do ust. Temperatura normalna, ciśnienie podwyższone i wysokie tętno. Szczególnie smakowały mi pralinki z nadzieniem rumowo-wiśniowym. Nie mogłem niczym wytłumaczyć kłopotów z oddychaniem. Wszystko wydawało się mniej więcej normalne jak na stan po przepuklinie.
|
WÄ…tki
|