Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ręce utknęły. Mocniej zgięła się w talii oraz kolanach. Z bólu zakręciło jej się w głowie. Zamknęła oczy i się zakołysała. Potem pociągnęła z całej siły, ryzykując wyłamanie stawów barkowych, jeśli to miałoby jej pomóc.
Kroki ucichły. Stuknęły drzwi. Był blisko. Pociągnęła. Udało się. Przecisnęła skrępowane ręce. Jednak za późno. Azjata wrócił. Stał tam, dwa kroki od niej. Widział, co zrobiła. Jednak Grace nie zwracała na niego uwagi. Prawdę mówiąc, nawet na niego nie spojrzała. Z otwartymi oczami patrzyła na jego prawą rękę. Azjata rozluźnił chwyt. Jack upadł na podłogę u jego stóp. Grace rzuciła się do niego. - Jack? Jack? Miał zamknięte oczy. Mokre włosy oblepiły mu czoło. Ręce miała wciąż związane, ale zdołała dotknąć jego twarzy. Skórę miał lepką od potu. Wargi spierzchnięte i popękane. Nogi związane taśmą izolacyjną. Z prawego nadgarstka zwisały kajdanki. Zauważyła szramy na lewym przegubie. Sądząc po otarciach, był skuty od dłuższego czasu. Znów wymówiła jego imię. Nic. Przyłożyła ucho do jego ust. Oddycha. Usłyszała to. Płytko, ale oddycha. Przekręciła się i umieściła jego głowę na swoich kolanach. Obolałe żebra zaprotestowały bólem, ale teraz nie miało to żadnego znaczenia. Wróciła myślami do gęstwy winorośli w tamtej winnicy w Saint-Emilion. Byli ze sobą już od trzech miesięcy, całkowicie zauroczeni, w tej fazie, kiedy biegniesz przez park na spotkanie i serce bije ci mocniej, ilekroć go widzisz. Zabrała trochę pasztetu, sera i oczywiście wino. Dzień był słoneczny, a niebo tak błękitne, że łatwo uwierzyć w anioły. Leżeli na czerwonym kraciastym kocu, on trzymał głowę na jej kolanach, a ona głaskała jego włosy. Częściej patrzyła na niego niż na otaczające ich cudowności. Czubkami palców wodziła po jego twarzy. Powiedziała cicho, starając się opanować strach: - Jack? Jego powieki poruszyły się. Otworzył oczy. Źrenice miał rozszerzone. Dopiero po chwili zdołał skupić wzrok, a wtedy ją zobaczył. Na moment jego spierzchnięte wargi rozciągnęły się w uśmiechu. Grace zastanawiała się, czy i on w tym momencie przypomniał sobie tamten piknik. Serce ściskało jej się w piersi, ale zdołała uśmiechnąć się w odpowiedzi. Trwało to zaledwie moment, nie dłużej, i oboje wrócili do rzeczywistości. W oczach Jacka pojawił się strach. Uśmiech znikł. Twarz wykrzywił grymas niepokoju. - O Boże. - Wszystko w porządku - uspokoiła go, chociaż była to najgłupsza rzecz, jaką można było powiedzieć w tych okolicznościach. Starał się powstrzymać łzy. - Tak mi przykro, Grace. - Cii, w porządku. Oczy Jacka przesunęły się jak dwa reflektory, szukając oprawcy. - Ona nic nie wie - powiedział do Azjaty. - Puść ją. Mężczyzna zrobił krok do przodu. Przykucnął. - Jeśli odezwiesz się jeszcze raz - powiedział do Jacka zrobię jej krzywdę. Nie tobie. Jej. Zranię ją, i to bardzo. Rozumiesz? Jack zamknął oczy i kiwnął głową. Azjata wstał. Kopniakiem zrzucił Jacka z kolan Grace, chwycił ją za włosy i postawił na nogi. Drugą ręką chwycił Jacka za kark. - Pojedziemy na przejażdżkę - powiedział. 47 Perlmutter z Duncanem właśnie zjechali z Garden State Parkway na międzystanową dwieście osiemdziesiąt siedem i znajdowali się nie dalej niż osiem kilometrów od domu w Armonk, gdy odezwał się radiotelefon: - Byli tutaj. Saab Lawsonów wciąż stoi na podjeździe, ale już ich tu nie ma. - A co z Beatrice Smith? - Nigdzie jej nie widać. Dopiero co przyjechaliśmy. Jeszcze sprawdzamy posiadłość. Perlmutter zastanowił się. - Wu z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że Charlaine Swain zgłosi nam, że go widziała. Wiedział, że musi pozbyć się saaba. Czy Beatrice Smith ma samochód? - Nie wiemy. - Czy w garażu lub na podjeździe stoi jakiś inny wóz? - Chwileczkę. - Perlmutter czekał. Duncan patrzył na niego. Po dziesięciu sekundach usłyszeli: - Nie ma innego samochodu. - Zatem wziął jej wóz. Sprawdźcie markę i numery. Natychmiast połączcie się z APB. - W porządku, zrozumiałem. Proszę chwilę zaczekać, kapitanie. Znowu czekali. Scott Duncan powiedział: - Wasza ekspert od komputerów myślała, że Wu może być seryjnym mordercą. - Brała taką możliwość pod uwagę. - Jednak pan w to nie wierzy. Perlmutter pokręcił głową. - To zawodowiec. On nie wybiera przypadkowych ofiar. Sykes mieszkał sam. Beatrice Smith jest wdową. Wu potrzebuje bazy wypadowej. W taki sposób ją znajduje. - Zatem to morderca do wynajęcia. - Tak jakby.
|
Wątki
|