Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Rozmaitym szczegółom dałam spo-
kój, mogÅ‚y go wprawdzie rozweselić, ale brakowaÅ‚o nam teraz czasu na beztroskie roz- rywki. WeszliÅ›my wreszcie na gÅ‚owÄ™. — GnÄ™bi mnie lokalizacja ofiary w katastrofie — wyznaÅ‚am. — Rozumiesz, wylecia- Å‚a, załóżmy, w jakim kierunku mogÅ‚a polecieć? Do przodu, w ostatecznoÅ›ci w bok, czoÅ‚- gaÅ‚a siÄ™ z szybkoÅ›ciÄ… metra na minutÄ™, a ja znalazÅ‚am siÄ™ tam w dwie minuty po kraksie. Mowy nie ma. żeby przelazÅ‚a osiemnaÅ›cie metrów przez dwie minuty! Dobra, załóżmy ciężarówkÄ™, poleciaÅ‚a do przodu, Å›wietnie, ale to by byÅ‚a druga strona drogi! SÅ‚uchaj, ja już nad tym myÅ›laÅ‚am, to jest coÅ› niepojÄ™tego, nic nie rozumiem. Nawet u nas nikt nie chodzi po autostradzie, jakiej tam autostradzie, po szosie przelotowej, to nie byÅ‚a gÅ‚u- cha wieÅ›! 36 37 — Wektory sÄ… nam znane mniej wiÄ™cej jednakowo — powiedziaÅ‚ Grzegorz. — Czerwone czy różowe? — Czerwone. — Popatrz, nawet wino nam siÄ™ zgadza. Masz racjÄ™, ciężarówkÄ™ bym wykluczyÅ‚. Do tyÅ‚u też odpada. Czekaj, niech pomyÅ›lÄ™... PopatrzyÅ‚ w okno, popatrzyÅ‚ na kelnera, zaaprobowaÅ‚ wino, przestaÅ‚ siÄ™ wahać i po- wiedziaÅ‚: — Brzmi to zupeÅ‚nie idiotycznie, ale widzÄ™ tylko jedno rozwiÄ…zanie. Ta facetka wy- skoczyÅ‚a albo zostaÅ‚a wypchniÄ™ta z samochodu na sekundÄ™ przed kraksÄ…. Fizyka innych możliwoÅ›ci nie zostawia. Wyobraź to sobie. Możliwe? Różne cechy mi siÄ™ w tym wszystkim zbakierowaÅ‚y, ale wyobraźnia pozostaÅ‚a nie- tkniÄ™ta. Oczyma duszy ujrzaÅ‚am, jak na ekranie, pÄ™dzÄ…cy samochód, otwierajÄ…ce siÄ™ drzwiczki, wychylonÄ… z nich ludzkÄ… postać, kierowcÄ™ w Å›rodku... usiÅ‚uje zÅ‚apać jÄ…, wciÄ…- gnąć do wnÄ™trza, drugÄ… rÄ™kÄ… trzyma kierownicÄ™, Å‚ypie okiem do tyÅ‚u, zjeżdża na lewo, nie nadąża z powrotem na prawÄ… stronÄ™, facetka wylatuje mu z samochodu, on sam zaÅ› zaczepia jadÄ…cego z przeciwka fiata i razem walÄ… w ciężarówkÄ™... Nie, odwrotnie, cięża- rówka wali w dwa samochody... Kretyn ten w fiacie, Å›wieć Panie nad jego duszÄ…, widziaÅ‚ przecież, że wóz przed nim dziwnie jedzie, po cholerÄ™ wyprzedzaÅ‚...? Zaraz, ale tam byÅ‚ przecież jeszcze jeden samochód, jechaÅ‚ za tym z HelenÄ…, wbiÅ‚ siÄ™ w rumowisko zaled- wie zderzakiem, no może kawaÅ‚eczkiem maski, może stÅ‚ukÅ‚ reflektory, ale poza tym nic mu siÄ™ nie staÅ‚o... — Dwa wozy — powiedziaÅ‚am z rozpÄ™du do Grzegorza, równoczeÅ›nie widzÄ…c wy- latujÄ…cÄ… tuż przed zderzakiem facetkÄ™. — Hamowali wszyscy, mogÅ‚a ujść z życiem. JeÅ›li już mam przyjąć kryminaÅ‚, jeden eskortowaÅ‚ drugiego, ona jechaÅ‚a w pierwszym i sama próbowaÅ‚a wyskoczyć. StÄ…d kraksa. I już mówiÄ…c te sÅ‚owa poczuÅ‚am bÅ‚ogość, która mogÅ‚a opromienić pół życia. Nie mia- Å‚am cienia wÄ…tpliwoÅ›ci, że Grzegorz wszystko rozumie, nadawaliÅ›my na tej samej fali, cóż za ulga! Nie trzeba mu wyÅ‚upywać toporem, niczym soÅ‚tys na miedzy najgÅ‚upszej krowie Å›wiata! — Też tak uważam i byÅ‚em ciekaw, czy sama to powiesz. Mnie tam nie byÅ‚o, muszÄ™ patrzeć twoimi oczami. — MogÄ™ ci to narysować. — ProszÄ™ ciÄ™ bardzo... Na serwetce restauracyjnej stworzyÅ‚am, można powiedzieć, sensacyjny komiks. Rysować umiaÅ‚am caÅ‚e życie, w skupieniu postaraÅ‚am siÄ™ o utrzymanie wÅ‚aÅ›ciwych od- legÅ‚oÅ›ci, uwzglÄ™dniÅ‚am trzy fazy. Grzegorz przy każdej kiwaÅ‚ gÅ‚owÄ…. — WyobraziÅ‚em to sobie identycznie i powiem ci szczerze, już wczoraj wieczorem próbowaÅ‚em narysować. MogÄ™ siÄ™ pochwalić, że wyszÅ‚o podobnie. Zatem przyjmujemy, że ta Helena nie jechaÅ‚a dobrowolnie i usiÅ‚owaÅ‚a wyskoczyć... 36 37 — WyskoczyÅ‚a — skorygowaÅ‚am. — UsiÅ‚owania jej siÄ™ powiodÅ‚y. — WyskoczyÅ‚a, w porzÄ…dku. Do tej pory byÅ‚o Å‚atwo, bo w grÄ™ wchodziÅ‚y prawa przy- rody. Teraz siÄ™ zaczynajÄ… komplikacje. — Tak jest — przyÅ›wiadczyÅ‚am. — Czekaj, to ja jestem kryminalistka, a nie ty. LÄ™gnÄ… siÄ™ nastÄ™pujÄ…ce pytania: primo, dlaczego jechaÅ‚a pod przymusem? Secundo, dlaczego kazaÅ‚a mi uciekać? Tertio, dlaczego wieźli jÄ… tÄ… samÄ… trasÄ…, którÄ… jechaÅ‚am, specjalnie czy przypadkowo? Quarto, jaki to miaÅ‚o zwiÄ…zek z listem, o ile list byÅ‚ od niej, a prawie go- towa jestem za to gÅ‚owÄ™ na pniu poÅ‚ożyć. Quinto... — NaprawdÄ™ do tego stopnia umiesz liczyć po Å‚acinie? — zainteresowaÅ‚ siÄ™ nagle Grzegorz. — Umiem liczyć w oÅ›miu jÄ™zykach i nie powinno ciÄ™ to dziwić — odparÅ‚am z naga- nÄ…. — Nasz zawód, twój obecny, a mój byÅ‚y, zawsze wymagaÅ‚ liczenia. — W jakich? — Po polsku, po duÅ„sku, po angielsku, po niemiecku, po wÅ‚osku, po Å‚acinie, po fran- cusku i po rusku. Po rusku nigdy nie byÅ‚o mi potrzebne i sama siÄ™ dziwiÄ™, że pamiÄ™tam. Co prawda, z reguÅ‚y pcha mi siÄ™ nie ten jÄ™zyk co trzeba i na przykÅ‚ad we Francji Å›wiet- nie znam duÅ„ski... — Nie szkodzi, podziwiam ciÄ™ szczerze. Dobra, quinto...? — Quinto, co siÄ™ tam dziaÅ‚o i jak jej dopadli, żeby odrÄ…bać tÄ™ gÅ‚owÄ™? Po kraksie byÅ‚a w caÅ‚oÅ›ci... Sexto, po cholerÄ™ mi tÄ™ gÅ‚owÄ™ wetknÄ™li, bo gdzie i kiedy, to już zgadujÄ™. Albo w Zgorzelcu, jak lataÅ‚am za zielonÄ… kartÄ…, albo w Stuttgarcie, w nocy, na hotelowym par- kingu... — Dla ostrzeżenia — przerwaÅ‚ Grzegorz. — To jedno, czego jestem pewien. ZamilkÅ‚am na chwilÄ™, zauważyÅ‚am, że na talerzu mam woÅ‚owinÄ™ w pÅ‚atkach cieÅ„- szych od papieru, zjadÅ‚am jÄ… ze zdenerwowania i popiÅ‚am wyjÄ…tkowo znakomitym wi- nem. — SÅ‚uchaj, Grzesiu — zaczęłam ostrzegawczo. — Ja tu nie przyjechaÅ‚am po to, żebyÅ› mnie utuczyÅ‚... — W ludożerstwo nie popadÅ‚em — przerwaÅ‚ mi od razu, a oczy mu siÄ™ Å›miaÅ‚y i byÅ‚o w nich coÅ› takiego, że szczęście rozlazÅ‚o siÄ™ po mnie, siÄ™gajÄ…c aż do piÄ™t.
|
WÄ…tki
|