Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Nie lubię mieć widowni, kiedy coś kradnę.
- Mówisz zupełnie jak Talen. - Oczywiście. On i ja jesteśmy dla siebie stworzeni. Zresztą to bogowie pierwsi wynaleźli kradzież. - Nie mówisz poważnie. - Ależ tak. Przez cały czas wykradamy sobie różne rzeczy. To rodzaj zabawy. Sądziłeś, że jedynie siedzimy w chmurach, pławiąc się w blasku wiary? Musimy coś robić, aby zabić czas. Też powinieneś kiedyś spróbować, ojcze. To naprawdę zabawne. - Raz jeszcze rozejrzała się wokół, nie dostrzegła jednak nikogo i uginając nogi, sięgnęła po gałkę w drzwiach sypialni. -Miej oko na okolicę, Sparhawku. Jeśli zobaczysz, że ktoś idzie, zagwiżdż. * * * Następnego ranka wszyscy zebrali się w królewskim salonie, aby odebrać ostatnie rozkazy od cesarza Sarabiana i królowej Ehlany. W istocie była to czysta formalność. Wszyscy dokładnie wiedzieli, co mają robić, toteż zasiedli w słonecznym pokoju, gawędząc niespiesznie i ostrzegając się nawzajem, aby byli ostrożni, jak czynią to ludzie przed rozstaniem na całym szerokim świecie. W pewnej chwili Alean, sarniooka pokojówka królowej Ehlany, która została w sąsiedniej komnacie, zaczęła śpiewać. Jej głos był czysty, słodki i dźwięczny, i gdy zanuciła pierwsze takty, wszystkie rozmowy nagle się urwały. - Zupełnie jakbym słyszał anioła - mruknął patriarcha Emban. - Ta dziewczyna ma naprawdę wspaniały głos - zgodził się Sarabian. - Doprowadziła do rozpaczy większość dworskich muzykantów. - Dziś rano sprawiała wrażenie dość smutnej - powiedział Kalten. W jego oczach zalśniły łzy. Sparhawk uśmiechnął się leciutko. Kalten żerował na służących od czasów młodości i niewiele dworskich dziewek zdołało oprzeć się jego pochlebstwom. Tym razem jednak to nie on był rozgrywającym. Alean nie śpiewała dla własnej rozrywki. Obchodził ją tylko jeden słuchacz, a jej pieśń, opowiadająca o smutku rozstania, do głębi poruszyła rycerza. Alean śpiewała o złamanych sercach i innych nieszczęściach, wspomnianych w bardzo starej eleńskiej balladzie, zatytułowanej Mój modrooki luby. Po chwili Sparhawk zauważył, że baronowa Melidere, dama dworu Ehlany, także uważnie obserwuje Kaltena. Ich oczy spotkały się i Melidere mrugnęła porozumiewawczo. Sparhawk z trudem powstrzymał uśmiech. Najwyraźniej nie on jeden dostrzegł subtelną kampanię prowadzoną przez Alean. - Będziesz pisał, prawda, Sparhawku? - spytała Ehlana. - Oczywiście - odparł. - Praktycznie mogę to zagwarantować, wasza wysokość -wtrącił Vanion. - Jeśli dać mu nieco czasu, świetnie sobie radzi z pisaniem listów. Swej korespondencji poświęca mnóstwo czasu i uwagi. - Opowiadaj mi o wszystkim, Sparhawku - nalegała królowa. - Zrobi to, zrobi, wasza wysokość - zapewniał ją Vanion. -Przypuszczam, że z jego listów dowiesz się o wyspie Tega, czego tylko mogłabyś zapragnąć - albo i znacznie więcej. - Krytykant - mruknął pod nosem Sparhawk. - Proszę, wasza dostojność, nie opisuj naszej sytuacji w zbyt drastycznych słowach - mówił tymczasem Sarabian, zwracając się do Embana. - Nie chciałbym, aby Dolmant pomyślał, że imperium wali mi się na głowę. - A tak nie jest, wasza wysokość? - spytał z lekkim zdumieniem Emban. - Sądziłem, że właśnie dlatego spieszę do Chyrellos, aby sprowadzić tu rycerzy kościoła. - Jeśli nawet, wolałbym zachować w jego oczach choć trochę godności. - Dolmant to bardzo mądry człowiek, wasza wysokość - zapewniał go Emban. - Pojmuje język dyplomacji. - Czyżby? - wtrąciła Ehlana z głębokim sarkazmem. - Czy mam przekazać arcyprałatowi także pozdrowienia od waszej wysokości? - spytał Emban. - Oczywiście. Powiedz mu, że jestem nieutulona w żalu z powodu tak długiego rozstania, zwłaszcza że nie mogę mieć go na oku. Możesz także dodać, iż pewien mało znany eleński statut twierdzi wyraźnie, że muszę osobiście ratyfikować wszelkie umowy, które zawrze z hrabią Lendą podczas mojej nieobecności. Niech nie czuje się zbyt wygodnie w skrawkach mojego królestwa, które oskubywał, odkąd wyjechałam, ponieważ jak tylko wrócę do domu, odbiorę mu je z powrotem. - Czy ona zawsze jest taka, Sparhawku? - spytał Sarabian. - O, tak, nieustannie, wasza wysokość. Arcyprałat zaczyna ogryzać palce za każdym razem, gdy do Bazyliki dociera list od mojej żony. - Dzięki temu czuje się młodziej. - Ehlana wstała z miejsca. -A teraz, przyjaciele - dodała - mam nadzieję, że wybaczycie nam te parę minut. Chcielibyśmy pożegnać się z mężem na osobności. Chodź, Sparhawku - rozkazała. - Tak jest, moja królowo. * * * Poranna mgła uniosła się i słońce świeciło jasno na niebie, kiedy ich statek wypłynął z portu, kładąc się na południowo--wschodni kurs wokół południowego krańca półwyspu Micaen, i dalej, na Tegę. Statek był dobrze zaopatrzony, choć jego konstrukcja zdradzała pewne obce cechy. Khalad wysunął wobec niego kilka zastrzeżeń; nie podobał mu się zwłaszcza takielunek i nachylenie masztów. Około południa na pokładzie pojawił się Vanion i podszedł do Sparhawka, który oparty o reling obserwował przesuwający się szybko brzeg. Obaj mieli na sobie stroje podróżne, na statku bowiem nikt nie musiał przestrzegać etykiety. - Sephrenia chce, żebyśmy zebrali się w głównej kabinie -oświadczył mistrz pandionitów. - Czas już na jedno z owych zdumiewających objawień, które wszyscy tak bardzo kochamy. Może zatem zwołasz wszystkich i sprowadzisz ich na dół? - Jesteś w dość osobliwym humorze - zauważył Sparhawk. -Co się stało? - Sephrenia zachowuje się dziś wybitnie po styricku. - Vanion wzruszył ramionami. - Niezupełnie rozumiem. - Znasz te oznaki, Sparhawku. Nieprzenikniony wyraz twarzy, tajemnicze uwagi, melodramatyczne przerwy, wyniosła postawa. - Pokłóciliście się? Vanion zaśmiał się. - Nigdy, przyjacielu. Pamiętaj jednak, że wszyscy mamy drobne wady i nawyki, które czasami drażnią naszych najbliższych. Sephrenia ma dziś po prostu gorszy dzień. - Oczywiście nie powtórzę jej twoich słów. Vanion powtórnie wzruszył ramionami.
|
WÄ…tki
|