Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Norrey sięgnęła obiema rękami za siebie i zrzekła się kontroli nad nimi. Harry, który był najlepszym z nas mistrzem skorzystał z prawej ręki, by cisnąć dysk, który trafił w prawą dłoń Chena i spowodował, że odskoczyła ona w niekontrolowanym odruchu bólu znad terminala komputera. Raoul, będąc leworęcznym, skorzystał z lewej ręki Norrey, by cisnąć dysk, który rozbił laser i wytrącił go ze zgięcia lewej ręki Chena. Obydwa pociski osiągnęły cel, zanim Chen zorientował się, że zostały rzucone. Zanim uderzyły Tom posłał kopniakiem trupa Song miedzy Linde a linię strzału na wypadek chybienia, a Norrey, z tego samego powodu, porwała ze stelaża dwa następne dyski. Ja sam znajdowałem się już w połowie odległości dzielącej mnie od Chena: byłem intuicyjnie pewien, że zna sposoby popełnienia samobójstwa gołymi rękoma.
Akcja dobiegła końca w niespełna jedną sekundę czasu rzeczywistego. Dla oczu DeLaTorra i Dmirow musieliśmy... mignąć, a potem pojawić się ponownie w innych miejscach, jak spłoszony narybek. Chen płakał z bólu, wściekłości i wstydu, a ja trzymałem go w podwójnym nelsonie, starając się nie zrobić mu krzywdy. Harry czekał na odbite rykoszetem dyski wyłapując je leniwymi ruchami; Raoul był już przy komputerze i kasował program Chena. Taniec był skończony. Tym razem się udało: nie spłynęła ani jedna kropla krwi. Z żalem zdaliśmy sobie teraz sprawę, że gdybyśmy bez wahania wykorzystali za pierwszym razem zjawisko zjednoczenia, Song żyłaby nadal, A Bili nie zostałby ranny. Baliśmy się wtedy, poddając impulsowi działania tylko tytułem próby i zbyt późno. Teraz znikł ostatni ślad strachu: nasze serca były pewne. Byliśmy gotowi, by troszczyć się sami o siebie. - Doktorze Chen - powiedziałem formalnie - czy daje pan słowo honoru? Zesztywniał w mym uścisku, a potem odprężył się całkowicie. - Tak - powiedział pustym głosem. Puściłem go i zdziwiłem się, jak staro wygląda. Miał przecież dopiero pięćdziesiąt sześć lat. - Sir - powiedziałem z naciskiem, starając się podnieść go na duchu wzrokiem - pańskie obawy są bezpodstawne. Pańskie poświecenie niepotrzebne. Niech mnie pan wysłucha: nie jest pan zbytecznym produktem ubocznym Homo caelestis. Nie jest pan uszkodzoną gametą. Jest pan jednym z ludzi, którzy osobiście chronią naszą planetę przed katastrofą, aż będzie ona mogła wydać na świat następny szczebel ewolucji. Czy to ograbia pańskie życie ze znaczenia? Umniejsza pańską godność? Jest pan jednym z tych mężów stanu, którzy mogą pomóc Ziemi w przejściu przez następną transformacje - czy brak panu wiary w siebie albo odwagi? Pomógł pan otworzyć drzwi w kosmos i ma pan wnuki - czyż nie chce pan, by przypadły im w udziale gwiazdy? Czy zaprze się pan ich teraz? Chce pan posłuchać, co my myślimy o tym, co się stanie? Co może się stać? Co musi się stać? Chen potrząsnął głową, bezwiednie masując sobie prawe ramie. - Posłucham. - W pierwszym rzędzie skończmy z analogiami i metaforami. Nie jest pan uszkodzoną gametą ani niczym w tym rodzaju, o ile sam nie zgodzi się pan, by nią być. Cała rasa ludzka, jeśli tylko zechce, może stać się Homo caelestis. Wielu z nich nie będzie chciało, ale wybór należy/do nich. I do pana. - Ależ przeważająca większość ludzi nie potrafi postrzegać sferycznie - krzyknął Chen. Uśmiechnąłem się. - Doktorze, kiedy jeden z mych studentów, który się nie sprawdził, wracał na Ziemie, powiedział mi na pożegnanie: ;,Nie potrafię się nauczyć widzieć jak wy, choćbym próbował i sto lat". - Właśnie. Byłem w kosmosie i podzielam jego zdanie. - A przypuśćmy, że ma pan do dyspozycji dwieście lat? - Co takiego? - Przypuśćmy, że wchodzi pan w symbiozę, już teraz. Z początku musiałby pan mieć specjalnie przystosowane środowisko z kątami prostymi, żeby nie oszaleć. Ale byłby pan nieśmiertelny. Czy nie mając nic lepszego do roboty, nie mógłby pan pozbyć się z czasem swojej grawitacyjnej polaryzacji?
|
WÄ…tki
|