Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Kirsty zaparzyła kawę. Podczas gdy Cady zszedł pod pokład zmyć krew z rąk, Lani opowiedziała całe zdarzenie. 168 Kirsty i Ramesh nie posiadali się z radości. Szala przechylała się na ich stronę. Cady udowodnił, ile jest wart. Kirsty przypomniała przyjaciołom słowa Jacka Nelsona, że Carlo jako jedyny nie został zwyciężony w walce przez Lascellesa. — A Cady stłukł go na kwaśne jabłko! — cieszyła się Lani. — Chociaż łajdak rzucił się na niego z obtłuczoną butelką. „Bezzębny kundel” był do niczego. Cady pokonał go niemal jednym palcem! — Dlaczego „bezzębny kundel”? Słysząc pytanie Ramesha Lani uśmiechnęła się. — Bo to zwykły śmieć. Ważył się nazwać mnie kurwą i Cady nauczył go rozumu. Z oczami błyszczącymi z podniecenia przypomniała po raz kolejny, jak Carlo zaata- kował obtłuczoną butelką, a Cady bez żadnego wysiłku złamał mu rękę. Ale Cady, kiedy się zjawił, nie miał tak wesołej miny. Wydarzenia dzisiejszego wie- czoru uznał za poważny błąd: Lascelles wie już teraz, że swoją wygraną w walce z Ca- dym zawdzięcza tylko podstępowi. A ponieważ jest tchórzem, nie będzie ryzykował na- stępnego starcia. Został więc przyparty do muru i było więcej niż prawdopodobne, że posunie się do użycia broni. Tym samym dzisiejsza walka mogła się obrócić przeciw- ko nim. Kirsty i Ramesh nie podzielali jego niepokoju. Ich zdaniem widok pobitego kompa- na może tylko przyśpieszyć moment załamania się Lascellesa. Kirsty obawiała się jedy- nie, że Lascelles może popłynąć z powrotem na Mahé. Co ze złamaną ręką Carla? Może Lascelles będzie chciał odesłać go na pokładzie szkunera? Cady uspokoił jej obawy. Złamanie nie pociągnęło za sobą komplikacji: Daubin, dzięki swemu doświadczeniu, złożył rękę i wsadził w gips. Carlo pozostanie na jachcie i z samego rana wespół z Lascellesem i angielskimi ornitologami pożegluje na Desno- uf. „Manasa” będzie za nimi podążać jak cień. 21 Godzinę po wschodzie słońca zaczął się ruch. Na plaży zjawili się z bagażami „lu- dzie od ptaków”, jak ich nazywała Lani, i Daubin powiosłował z nimi na jacht Lascelle- sa. Kiedy dobili do burty, Lascelles wyszedł na pokład. Pobiegł spojrzeniem w kierunku „Manasy”, gdzie cała czwórka jadła właśnie śniadanie. Przyjrzał się najpierw Cady’emu, potem utkwił wzrok w Kirsty. — Zobaczcie, jak się zmienił — szepnął Ramesh. — Jakby zmalał, i broda nie sterczy mu tak jak wczoraj. Kiedy tylko ornitolodzy znaleźli się na jachcie, Lascelles odwrócił się i poszedł w kie- runku steru. Zaraz potem z rury wydechowej łodzi wystrzelił niebieski kłąb spalin. Je- den z ornitologów podszedł do łańcucha kotwicznego. — Do roboty, Cady — zakomenderował Ramesh, kończąc chrupać grzankę. W kilku minut później „Jaloud” z prędkością sześciu węzłów zbliżał się do toru wod- nego, „Manasa” posuwała się trzydzieści metrów za nim. Ramesh ze zdziwieniem za- uważył, że Lascelles nie trzyma się bezpiecznie środka kanału, ale jak najbliżej prawego brzegu. Cóż, uznał po namyśle, Lascelles pływał tędy wiele razy, na pewno zna najlep- szą drogę. Kiedy jednak rzucił okiem na mapę od Dave’a, spostrzegł narysowane obok siebie dwa maleńkie krzyżyki i towarzyszącą im uwagę: „Wystające rafy koralowe. Nie oznakowane. 4”. A więc tak się rzeczy mają... Lascelles wiedząc doskonale o rafach zamierzał przepro- wadzić swój jacht między nimi, przez przesmyk nie szerszy niż dwa i pół metra, w na- dziei, że Ramesh, nieświadomy przeszkody, wpadnie na którąś z nich dziurawiąc dno „Manasy”. Ramesh uśmiechnął się surowo. Podążał dotychczasowym kursem. Ale kiedy od raf dzieliło go pięćdziesiąt metrów, skręcił i skierował jacht na środek toru. Lascelles, skupiony na kierowaniu jachtem, nie zauważył tego manewru. Nagle skrę- cił ster w jedną, a zaraz potem w drugą stronę i „Jaloud” pomknął zygzakowatym ru- chem do przodu. Jeden z ornitologów, który stał przy sterówce, krzyknął głośno poka- zując coś w wodzie tuż przy burcie. 170 Ale „Jaloud” prześlizgnął się obok przeszkody. Lascelles odwrócił się, żeby sprawdzić, czy „Manasa” płynie jego śladem, i osłupiał ujrzawszy łódź Ramesha po lewej burcie, su-nącą bezpiecznie środkiem toru. Załoga „Manasy” mogła widzieć, jak sinieje ze złości. * * * Minęła godzina i humor im dopisywał. Mieli stały wiatr od prawej rufy, a „Jaloud” płynął po lewym trawersie w odległości stu metrów. Oba jachty przez ostatnie pół go- dziny posuwały się napędzane tylko siłą wiatru i Ramesh ku swej radości przekonał się, że „Manasa”, chociaż mniejsza, bez trudu dotrzymuje tempa jachtowi Lascellesa. „Jalo- ud” kilkakrotnie zmieniał kurs, ale „Manasa” trzymała się blisko niego bez względu na to, czy Rameshowi przyszło żeglować półwiatrem, iść pełnym wiatrem czy halsować. Wreszcie Lascelles skręcił na południowy wschód, biorąc kurs na Desnouf i włączył sil-
|
Wątki
|