Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Znajduje się tam wielki naród, z którego możemy czerpać niewolników, a kolor skóry tych ludzi ułatwi rozróżnianie niewolnika od wolnego w Nowym Świecie. A gdy chodzi o moje imię, nazywam się Ramsor. Dziękuję, Mistrzu, za honor, jakim mnie obdarzyłeś.
Kończę obrady i zastanawiam się, gdzie uchował się ten nieznany wojownik przez ostatnich piętnaście wieków i czy taki jego udział mógł ratować mnie przy innych okazjach, gdy moi starsi doradcy nie mieli żadnych pomysłów. Jaki doskonały plan! Wykorzystuje wszelkie zło, jakie ukrywa się w ludziach. Prowadzą go siły ekonomiczne, które w oczywisty sposób będą obecne w Nowym Świecie, będzie więc rzeczą łatwą, aby sprzedać go chciwym inwestorom. Zawiera on także potencjał prowadzący do niesamowitego podziału politycznego, bo nie każdy z tym się pogodzi. Niektórzy ludzie, prowadzeni poglądami z Królestwa o ludzkim dostojeństwie, będą buntowali się na widok innych ludzi skutych łańcuchami i starać się będą obalić niewolnictwo, zaś ci, którzy czerpią z tego korzyści, będą zacięcie walczyli, aby pozostało nietknięte. Z tak wbitym klinem będziemy nawet w stanie doprowadzić do rozerwania w nowym narodzie, jaki tu powstanie, dzieląc go na dwie części! 278 Pamiętnik Lucyfera Odchodzę ze spotkania z jednym żalem. Podniosłem Ramsora tylko do rangi młodszego doradcy. Powinienem uczynić go starszym, członkiem rady i zwolnić bezwartościowego Harshaka, który nie miał żadnego nowego pomysłu przez ostatnich piętnaście wieków. No, ale zawsze jest jeszcze jutro. Będę miał na oku ich obu i jeśli plan niewolnictwa przebiegnie dobrze, a sądzę, że tak się stanie, Ramsor stanie się jednym z moich głównych doradców, a Harshok nauczy się, jak to jest, gdy się służy jako posłaniec w Osiemnastym Echelonie. Wieczór Relaksuję się myślami o pełnym zadowoleniu z osiągnięć tego dnia. Jest już szesnasty wiek, a proroctwo Daniela przepowiada, że wojna wejdzie w swoją ostatnią fazę za trzy wieki. Ale jeśli pomysł Ramsora zadziała, uda nam się zyskać cenne sto lub dwieście lat i odsuniemy czas końca wojny! Odczuwam pewną ulgę, której nie znałem już od szeregu dziesięcioleci. Moja zaduma jest jednak krótka. Całkiem niespodziewanie, na wschodnim niebie pojawia się niebieska smuga i rozpoznaję, że jest to przybywający Marconides. – Mistrzu, myślę, że lepiej będzie, jeśli od razu tam się udasz. W Niemczech, w miejscu o nazwie Wittenberga, zakonnik o nazwisku Marcin Luter właśnie przybił pewien dokument do drzwi kościelnych. Wszyscy go czytają. Nie sądzę, aby ta sprawa miała tak sobie przeminąć. Rozdział 27 Ameryka Rok: 1620 Był pochmurny, zimowy dzień z wgryzającym się w ciało wiatrem i okazjonal-nym opadem deszczu ze śniegiem, a ja czułem się bardzo mizernie. Przeniosłem moje centrum dowodzenia do Londynu, bowiem Brytyjczycy bardzo uaktyw-nili się w kolonizacji, a ja uważnie śledziłem ich plany dla nowego świata. Wła- śnie podszedł do mnie dowódca straży. – Mistrzu, jest tutaj Ramsor i chciałby porozmawiać. – Oczywiście! – odpowiedziałem. Spotkanie z nim przynajmniej oderwie moje myśli od przykrego stalowo-szarego popołudnia, a on zawsze ma wieści, które są użyteczne. Czterdzieści lat temu uczyniłem go głównym zastępcą w echelonie wyznaczonym do patrolowania nowego świata. Przywitałem go ciepło. – Mistrzu, mam informacje, które, jak sądzę, zainteresują ciebie – powiedział, po wymienieniu uprzejmości. – Z tego co się dowiedziałem, kolejna grupa kolonistów planuje wyruszyć w kierunku nowego świata – będą to dwa statki, które kierować się będą do kolonii Virginia. Ta wiadomość, sama w sobie, nie jest niczym zaskakującym, bo takie rzeczy miały już dotąd miejsce, ale oto interesująca wieść: są to religijni separatyści, grupa ludzi prostolinijnych zwanych Purytanami. Są to klasycz-ni, studiujący Biblię nonkonformiści i, jak sądzę, oni mogą być problemem. – To byłoby, mój przyjacielu – włączyłem się – wielkie niedocenienie. Znam dobrze Purytanów; śledziłem ich bardzo uważnie i powstanie ich kolonii w nowym świecie jest ostatnią rzeczą, jakiej chcemy. Informuj mnie o rozwoju sprawy. Skłonił się i wyszedł, a my zaczęliśmy ich obserwować dniem i nocą. Była to przedsiębiorcza grupa ludzi, którzy zdołali zdobyć aż 7000 funtów od londyń- skich inwestorów i za te pieniądze wynajęli dwa statki: starą przeciekającą łajbę o nazwie Speedwell i mały, ale silny statek o nazwie Mayflower. Na początku sierpnia przybiegł do mnie posłaniec. – Generał Ramsor przesyła swoje pozdrowienia, Mistrzu, i mówi, że powinieneś udać się na południe, do Southampton. Purytanie mają właśnie odpływać. Pozostawiłem Marconidesa jako dowodzącego w kwaterze głównej i pośpieszyłem w kierunku portu morskiego. – Przykro mi, że musiałem wysłać posłańca, a nie udałem się do ciebie osobiście, Mistrzu – mówi Ramsor, gdy przybywam – ale niemal w każdej minucie coś się tutaj dzieje. Nie mogłem tak sobie pozostawić dowodzenia. 280 Pamiętnik Lucyfera – Oczywiście, że nie – odpowiadam, myśląc, jak miło jest pracować z kimś, kto jest nowy i kompetentny. Nawet Marcolith, mój stary, zaufany towarzysz, nie jest już tym, kim był kiedyś. – A więc – kontynuuję – opowiadaj. Co tu się takiego dzieje? – Wiele. Jutro lub pojutrze wypływają, a sytuacja jest taka: Mayflower, jak są- dzę, poradzi sobie, tak jak wszystkie inne statki w podróży przez północny Atlantyk, ale gdy chodzi o Speedwell, to otwarta sprawa. Przy dobrej pogodzie, być może poradzi sobie, ale silniejszy sztorm może posłać tę starą balię na dno. Tak więc pozwoliłem sobie – i, Mistrzu, mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu – zanim jeszcze tutaj dotarłeś, wysłać Barshoka przed nimi. Czasami potrzebuje on kilku dni na to, aby zgotować odpowiednią pogodę, która wywoła sztorm. – Przeciwko temu? – odpowiadam. – Życzyłbym sobie, aby pozostała załoga miała taką samą inicjatywę jak ty. Gdzie jest teraz Barshok?
|
WÄ…tki
|