Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Podpływali coraz bliżej plaży.
Mansur słuchał jednym uchem odczytów zanurzenia, podawanych przez marynarza przy sondzie. - Pięć sążni! - Wystarczy - rzucił i zwrócił się do Kumraha przy sterze: - Odbij o rumb. - Sprite ustawiła się na nowym kursie, równolegle do brzegu. - Damy wam teraz posmakować najlepszych wyrobów pana Pandita Singha - mruknął, nie odejmując lunety od oka. Lufy dział zaczęły się obracać w stronę dziobu, lecz on wciąż czekał z wydaniem rozkazu. Wiedział, że pierwsza salwa burtowa powinna wyrządzić jak najwięcej szkód, żeby żołnierze wroga rozproszyli się w poszukiwaniu osłony. Byli tak blisko, że mógł odróżnić przez lunetę pojedyncze ogniwa w kolczugach najbliższych Turków i policzyć pióra na hełmach oficerów. Opuścił lunetę i przeszedł wzdłuż baterii. Każde działo ustawione było na cel, a kanonierzy wpatrywali się w niego, oczekując rozkazu. Mansur podniósł wysoko nad głowę szkarłatny jedwabny szal, trzymany w prawej ręce. - Ognia! - krzyknął i machnął szalem w dół. Kadem ibn Abubaker i Herminius Koots, dziwni sprzymierzeńcy, stali na skalistym wzniesieniu i spoglądali ponad otwartym terenem ku południowym obwarowaniom miasta. Wokół zgromadził się ich sztab, łącznie z tureckimi oficerami, od których przejęli dowództwo po otrzymaniu awansów z rąk Zajna-Dina. Obserwowali atakujące oddziały, które posuwały się naprzód w trzech kolumnach, po trzystu ludzi każda. Żołnierze nieśli drabiny oblężnicze, a na plecach mieli przytroczone okrągłe mosiężne puklerze, mające ich ochronić przed gradem różnorakich pocisków, który posypie się z murów, gdy tylko podejdą bliżej. Za nimi podążały uformowane w czworoboki bataliony. Ich zadaniem było wykorzystać wszelkie przyczółki utworzone przez oddziały szturmowe na blankach. - Warto zaryzykować utratę kilkuset ludzi, jeśli zyskamy w ten sposób szansę szybkiego zrobienia wyłomu w murach - stwierdził Koots. - Możemy sobie pozwolić na taką stratę - zgodził się Kadem. - Reszta floty przybędzie za kilka dni; to da nam dodatkowo dziesięć tysięcy ludzi. Jeżeli nie powiedzie nam się dzisiaj, możemy jutro rozpocząć regularne oblężenie. - Musisz nakłonić swego czcigodnego stryja, żeby przeprowadził statki za cypel. Trzeba zarządzić blokadę zatoki i portu. - Kalif wyda odpowiednie rozkazy, gdy tylko zobaczy rezultat pierwszego ataku na mury - zapewnił go Kadem. - Miej wiarę, generale. Mój stryj to doświadczony dowódca. Prowadził liczne wojny przeciwko swoim wrogom, od pierwszego dnia gdy zasiadł na Słoniowym Tronie. Zdradziecka rebelia tej żrącej wieprzowinę świni - wskazał ku murom miasta i jego obrońcom - była jedyną porażką, jakiej kiedykolwiek doznał, i to tylko na skutek zdrady i wiarołomstwa na własnym dworze. To się już nigdy więcej nie stanie. - Kalif to wielki człowiek, nigdy nie uważałem inaczej - zapewnił go pośpiesznie Koots. - Powiesimy tych zdrajców na murach miasta na ich własnych flakach. - Z bożą pomocą. Bogu niech będą dzięki - zaintonował Kadem. W ciągu dwóch lat, które spędzili ze sobą, ich początkowo nietrwała więź nabrała twardości hartowanej stali. Straszna tułaczka, do której zmusił ich Jim Courtney podczas pamiętnego nocnego ataku, dla kogoś mniej odpornego skończyłaby się śmiercią. Maszerowali przez setki mil dzikich ostępów, walcząc z chorobami i głodem. Ich konie zdechły, powalone zarazą i wyczerpaniem, albo zostały zabite przez wrogie plemiona z dżungli. Zanim dotarli znów do wybrzeża, musieli przebyć szmat drogi na piechotę przez mokradła i lasy mangrowe. W końcu trafili do rybackiej wioski. Zaatakowali ją nocą i wyrżnęli najpierw w pień wszystkich mężczyzn i dzieci. Pięć kobiet i trzy małe dziewczynki zabili dopiero po tym, jak Koots i Oudeman wyładowali na nich swą długo powstrzymywaną chuć. Kadem ibn Abubaker trzymał się z daleka od tej orgii. Modlił się na plaży, słysząc wrzaski i płacz kobiet, a potem ich ostatni przeraźliwy krzyk, gdy obaj Holendrzy podrzynali im gardła. Wsiedli do rybackiej łodzi, będącej zaledwie większym kanoe o marnym ożaglowaniu. Po kolejnej mordędze, tym razem na morzu, dotarli wreszcie do portu na Łamu i pokłonili się przed Zajnem al-Dinem w sali tronowej jego pałacu. Zajn powitał swego bratanka wylewnie, uważał go już bowiem za nieżyjącego. Wiadomość o śmierci Jasmini wprawiła kalifa w zachwyt. Zgodnie z obietnicą Kadema, Zajn spojrzał także przychylnym okiem na nowego towarzysza i z uwagą słuchał opowieści o jego rozlicznych żołnierskich talentach. Na próbę wysłał Kootsa z niewielkim oddziałem, by stłumił ostatnie ogniska oporu rebeliantów w głębi afrykańskiego lądu. Spodziewał się porażki Holendra, tak jak się to stało z jego poprzednikami. Jednakże Koots potwierdził swoją reputację i po dwóch miesiącach powrócił na Łamu, prowadząc wszystkich przywódców buntu zakutych w kajdany. Następnie własnoręcznie, w obecności kalifa, rozpruł im żywcem brzuchy. Zajn nagrodził go połową lakha złotych rupii ze zdobytych przez kapitana łupów oraz kilkoma kobietami spośród pojmanych w niewolę. Następnie mianował go generałem i oddał pod dowództwo cztery bataliony armii, szykowanej do podbicia Maskatu. - Kalif właśnie się do nas zbliża - powiedział Kadem. - Gdy tylko się tu znajdzie, możesz wydać rozkaz do
|
Wątki
|