wysportowana i opalona...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Bujne rude włosy, jasne piegi i niebieskie oczy.
Młodsza wersja matki. Obie siedziały, trzymając się za ręce – dwa
skrzaty na skraju olbrzymiej, granatowej, adamaszkowej kanapy.
Wytapetowany karmazynowym jedwabiem salonik lśnił jak krew pod
żyrandolem Swarovskiego. Długi złoty łańcuch żyrandola, owinięty
seledynową satyną, zwisał z siedmiometrowego, kasetonowego, złoconego
sufitu. Za szprosami okien rozciągały się aksamitne trawniki. Przeciwległe
końce pokoju były przyozdobione olbrzymimi, kamiennymi kominkami.
Nad jednym renoir, nad drugim matisse. Oba obrazy wyglądały na
autentyki.
Czekaliśmy pod bramą domu w Brentwood Park przez kilka minut,
zanim nas wpuszczono.
– Jestem taka dumna z Sarabeth – powiedziała Hayley Oster. Miała na
sobie śliwkowy, welurowy dres Juicy Couture. Upalny
dzień, ale w posiadłości było zimno tak jak w markecie na dziale
mrożonek. Podobny dres córki, w rozmiarze zero, koił oczy spokojnym
kolorem mchu.
Oster, tak jak te centra handlowe, pomyślałem.
– My też jesteśmy dumni, proszę pani – odparł Milo.
Na widok jego uśmiechu Sarabeth przysunęła się bliżej matki.
– Na pewno nic nie podać do picia? – spytała pani Oster. – To bardzo
uprzejmie z panów strony, że tu przyjechaliście i oszczędziliście nam
wycieczki na komisariat.
– Dziękujemy za telefon.
– Przynajmniej tyle mogłam zrobić, poruczniku. Kiedy Sarabeth
wplątała się w tę aferę z Chance’em Brandtem w szkole, ustaliłyśmy
jasno, że sytuacja musi się zmienić. Prawda, skarbie? – Uśmiechnęła się
do córki i szturchnęła ją łokciem.
Sarabeth spuściła wzrok i pokiwała głową.
– Mój mąż i ja widzimy to tak – podjęła Hayley Oster.
Uprzywilejowana pozycja to błogosławieństwo, którego nie wolno
nadużywać. Żadne z nas nie pochodzi z bogatej rodziny i nie ma dnia,
żebyśmy nie dziękowali naszym szczęśliwym gwiazdom za to, co się nam
udało osiągnąć. Harvey i ja uważamy, że za takie dary losu należy
odwdzięczać się z nawiązką. Nie tolerujemy słabych charakterów. Dlatego
zawsze mieliśmy zastrzeżenia co do tego, że Sarabeth zadaje się z
Chance’em.
Przez chwilę wydawało się, że dziewczyna zacznie polemizować z
matką. Rozmyśliła się.
– Tak, uważasz, że jestem niesprawiedliwa, skarbie, ale któregoś dnia
zobaczysz, że mam rację. Chance jest niesolidny. Przystojny,
wyszczekany, ale w środku pusty. Co gorsza, brakuje mu moralnego
kręgosłupa. W pewnym sensie to sprawia, że jestem z Sarabeth jeszcze
bardziej dumna. Chociaż znalazła się w złym, zepsutym towarzystwie,
postanowiła myśleć niezależnie.
Dziewczyna przewróciła oczami.
– Może nam o tym opowiesz, Sarabeth? – poprosił Milo.
– Wszystko już mówiłam mamie.
– Powiedz im – nakazała Hayley. – Muszą to usłyszeć bezpośrednio od
ciebie.
Sarabeth wzięła głęboki oddech i potrząsnęła włosami.
– Dobra... Dobra. Ktoś dzwonił wczoraj wieczorem. U Seana.
– Seana jakiego? – spytał Reed.
– Capellego.
– Kolejny płytki młody człowiek – wtrąciła Hayley. – Ta szkoła ich
chyba produkuje.
– Ktoś dzwonił do Seana... – wrócił do tematu Milo.
– E–e. – Sarabeth pokręciła powoli głową. – Do Chance’a. Byliśmy u
Seana.
– Towarzysko.
– Aha.
– I co dalej?
– Ten ktoś powiedział, że jest z policji. Spytał, czy ktoś jeszcze
przychodził do biura. Chance się wygłupiał, ciągle powtarzał „Tak?”
Uważał, że to zabawne.
– Ten telefon?
Dziewczyna nie odpowiedziała. Kolejne szturchnięcie łokciem.
– Au.
– Biedactwo – wycedziła Hayley Oster przez zaciśnięte zęby. –Miejmy
to już za sobą jak najszybciej, Sarabeth.
– On kłamał – wydukała dziewczyna. – Chance. Bo tam ktoś przyszedł.
– Do biura.
– Aha.
– Kto?
– Powiedział tylko, że go zna, ale nie piśnie ani słowa, bo gliniarze
znów by go ciągali, a ojciec dobrałby mu się do du...
– Saro!
– Przepraszam.
– Używaj języka tak młoda damo, żeby podkreślać swoje zalety.
Wzruszenie ramion.
– Czyli Chance skłamał, bo nie chciał, żeby go w to nie mieszać –
podsumował Milo.
– Aha... tak.
Hayley Oster uśmiechnęła się pod nosem.
– No to chyba mu nie wyszło.
Znaleźliśmy chłopaka w Klubie Tenisowym Riviera, grał z matką. Na
nasz widok prawie upuściła rakietę.
– Co tym razem?
– Stęskniliśmy się za państwem – odparł Milo. – Konkretnie za pani
synem.
– O cholera – zaklął Chance.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.