- Wojna - mruknął Abell...

Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
- To, co tu mamy, jest do­statecznie straszne, a ty mówisz o wojnie.
- Całkiem możliwe - odparła zadowolonym tonem Ve­rin. - Całkiem możliwe.
Nagle czymś pochłonięta, zmarszczyła czoło, wygrzebała z mieszka pióro ze stalówką i małą, oprawioną w płótno ksią­żeczkę, po czym otworzyła niedużą skórzaną skrzynkę przy­mocowaną do pasa, która zawierała butelkę z atramentem oraz pojemnik z piaskiem. Roztargnionym gestem wytarła pióro o rękaw i zaczęła coś gryzmolić w książeczce, nie zważając na niedogodne warunki do pisania, jakich nastręczała jazda na końskim grzbiecie. Wyglądała, jakby zupełnie jej nie obcho­dziło, że mogła wzniecić w nich jakieś obawy. Być może na­prawdę tak było.
Pan Cauthon bezgłośnie, z niedowierzaniem mamrotał "Woj­na", a posmutniała Faile położyła uspokajającą dłoń na ramie­niu Perrina.
Pan al'Thor tylko coś burknął; Perrin słyszał, że tamten kiedyś był na wojnie, nie wiedział jednak dokładnie ani gdzie się ta wojna toczyła, ani jak na nią trafił. Po prostu gdzieś z dala od Dwu Rzek, dokąd się udał jako młody człowiek i skąd wiele lat później wrócił z żoną i synkiem Randem. Nie­wielu ludzi wyjeżdżało z Dwu Rzek. Perrin wątpił, czy któryś z nich w ogóle miał jakieś pojęcie, czym jest wojna, wyjąwszy to, co zasłyszeli od wędrownych handlarzy albo kupców oraz ich strażników czy też woźniców. On natomiast takie pojęcie miał. Widział wojnę na Głowie Tomana. Abell miał rację. To, czego już teraz doświadczali, było dostatecznie straszne, a wszak nawet nie przypominało wojny.
Zachował spokój. Może Verin miała rację. A może chciała tylko przeciąć ich spekulacje. Jeśli te trolloki, które omijały Dwie Rzeki, stanowiły przynętę prowadzącą do pułapki, to musiała być ona zastawiona na Randa, Aes Sedai zaś na pewno o tym wiedziała. Na tym polegał jeden z problemów z Aes Sedai; podsuwały człowiekowi różne "jeśli" i “może", aż na­bierał przekonania, że powiedziały mu dobitnie coś, co w rze­czywistości tylko sugerowały. Cóż, jeśli trolloki - lub raczej ten, kto je nasłał, czyżby jeden z Przeklętych? - zamierzały schwytać Randa w zasadzkę, to będą musiały się zabrać naj­pierw za Perrina - prostego kowala, nie żadnego Smoka Od­rodzonego - a on nie miał zamiaru wpadać w jakieś pułapki.
Jechali dalej przez cały ranek, pogrążeni w milczeniu. W tych okolicach farmy położone były z dala od siebie, cza­sami dzieliła je mila, a nawet i więcej. Wszystkie, co do jednej, zostały porzucone, pola dusiły się od chwastów, drzwi stodół kołysały się w rytmie zabłąkanych podmuchów wiatru. Tylko jedna została spalona, nie zostało z niej nic prócz kominów, przypominających okopcone palce wystające z popiołów. Lu­dzie, którzy tam zginęli - Ayellinowie, kuzynowie tych, któ­rzy mieszkali w Polu Emonda - zostali pogrzebani nieopodal grusz rosnących za domem. Ci nieliczni, których ciała odna­leziono. Abella trzeba było zmusić, by coś niecoś o tym opo­wiedział, a Tam w ogóle nie chciał się odezwać. Wydawało się im, że mogą go tym wyprowadzić z równowagi. Wiedział, czym żywią się trolloki. Wszystkim, byleby to tylko było mięso. Odruchowo gładził topór, dopóki Faile nie ujęła go za rękę. Z jakiegoś powodu tylko ona wyglądała na zdenerwowaną. Przyszło mu na myśl, że pewnie wie więcej o trollokach.
Zanim słońce osiągnęło najwyższy punkt na niebie, zgodnie z przewidywaniami pana Cauthona w zasięgu wzroku pojawiła się farma al'Seenów. Na widnokręgu nie było widać żadnej innej farmy, aczkolwiek zarówno na północy, jak i na wscho­dzie unosiło się kilka mocno oddalonych, szarych pióropuszy dymów z komina. Jakim cudem jeszcze się ostały, w takiej izolacji? W razie zjawienia się trolloków, ich mieszkańcy mogli liczyć tylko na to, że w tym samym czasie w okolicy znajdą się przypadkiem również Białe Płaszcze.
Widoczny z daleka, zbudowany bez jednolitego planu dom na farmie wciąż jeszcze zdawał się mały, kiedy Tam ściągnął wodze i zamachał do Aielów, by przyłączyli się do nich, po czym zasugerował, żeby znaleźli sobie jakieś miejsce, w któ­rym zaczekają, dopóki ich wizyta na farmie nie dobiegnie końca.
- O Abellu albo o mnie gadać nie będą - wyjaśnił ­ale wy troje na pewno spowodujecie, że wbrew najlepszym chęciom będą sobie strzępić języki.
Łagodnie powiedziane, jeśli wziąć pod uwagę dziwne odzienie i włócznie Aielów oraz fakt, że były wśród nich dwie kobiety. Na plecach wszystkich trojga, obok kołczanów, dyn­dały zające. Perrin zupełnie nie pojmował, jak znaleźli czas na polowanie, skoro musieli być szybsi od koni. A jeśli już o ko­niach mowa, to wyglądali na mniej zmęczonych niż one.
- Nie ma sprawy - odparł Gaul. - Wyszukam sobie miejsce, gdzie zjem swój posiłek i skąd będę obserwował wasz przejazd.
Odwrócił się i natychmiast oddalił wielkimi susami. Bain i Chiad wymieniły spojrzenia. Po chwili Chiad wzruszyła ra­mionami i obie ruszyły jego śladem.
- To oni nie są razem? - spytał ojciec Mata, drapiąc się po głowie.
- To długa historia - odrzekł Perrin. Tak brzmiało to lepiej, niż gdyby mu wyjawił, iż Chiad i Gaul właściwie w każ­dej chwili mogą postanowić pozabijać się wzajem z powodu dzielącej ich waśni krwi. Miał nadzieję, że przysięga wody wciąż obowiązuje. Musi pamiętać, by zapytać Gaula, czym właściwie jest owa przysięga.
Powered by wordpress | Theme: simpletex | © Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.