Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Słowa sir Jamesa wywołały w niej przedziwny niepokój. A jeśli naprawdę ktoś się ukrywa w budynku? Ktoś, kto zaraz zatrzaśnie drzwi, zamykając ich w tym pokoju jak szczury w pułapce? Uświadomiła sobie natychmiast absurdalność takiego myślenia. Dom był otoczony przez policję, która — w razie gdyby z tego domu nie wyszli — wkroczyłaby do środka i przeszukała wszystkie pomieszczenia. Uśmiechnęła się z powodu tych głupich myśli i podniosła głowę, napotykając wzrok sir Jamesa bacznie się jej przyglądającego. Kilka razy potwierdzająco skinął głową.
— Ma pani rację, panno Tuppence. Węszy pani niebezpieczeństwo. Ja też. A również i panna Finn. — To prawda — odezwała się Jane. — To zupełnie absurdalne, ale ja coś czuję… — Czuje pani, my wszyscy czujemy… obecność pana Browna! Tak, tak — dodał, widząc gest Tuppence — nie ma wątpliwości, że… pan Brown tutaj jest! — W tym domu? — W tym pokoju… Jeszcze pani nie rozumie? Ja jestem panem Brownem! Patrzyły oniemiałe. Twarz sir Jamesa uległa transformacji. Jakby się zmieniły jego rysy. To był zupełnie inny człowiek. Spoglądał na nie z dziwnym, okrutnym uśmiechem. — Nie opuścicie tego pokoju żywe, moje panny! Powiedziała pani przed chwilą, że wszystko skończyło się sukcesem. Tak jest! Ale moim! Mam traktat! — Zły uśmiech rozlał się po całej jego twarzy. — Mam pani powiedzieć, panno Tuppence, jak to potoczy się dalej? Otóż wkrótce policja wtargnie do budynku i znajdzie trzy ofiary pana Browna. Trzy, nie dwie, rozumie pani? Na szczęście trzecia ofiara będzie żyła, lekko tylko ranna, i dokładnie opowie przebieg zajścia. Ze wszystkimi szczegółami. A co z traktatem? Zabrał go pan Brown! Komu przyjdzie do głowy zaglądać do kieszeni sir Jamesa Peela Edgertona? Obrócił się do Jane. — Oszukałaś mnie, moja panno! Przyznaję. Ale już nigdy nikogo nie oszukasz! Za plecami sir Jamesa rozległ się jakiś szmer, jednakże upojony sukcesem nawet nie zwrócił na to uwagi. Spokojnie włożył rękę do kieszeni, sięgając po broń. — No to szach–mat Młodym Łowcom Przygód — powiedział. I nagle poczuł, że ktoś go chwyta z tyłu i wyrywa mu z ręki rewolwer. Usłyszał też głos Juliusa Hersheimmera mówiącego swym charakterystycznym śpiewnym amerykańskim akcentem: — Wydaje nam się, że schwytaliśmy szanownego pana na gorącym uczynku. Sławny adwokat poczerwieniał. Zachował jednak pełne panowanie nad sobą. Przenosił spojrzenie z jednego mężczyzny na drugiego. Tym drugim był Tommy i właśnie w nim w końcu utkwił wzrok. — Ha! To pan! Mogłem przypuszczać — mruknął pod nosem. Widząc, że pan Brown się nie opiera, puścili go. Błyskawicznie podniósł do ust lewą rękę, na której nosił sygnet. — Ave Caesar! Morituri te salutant!* — powiedział wciąż patrząc na Tommy’ego. W parę sekund twarz jego stała się trupio blada, wykrzywiona w śmiertelnej konwulsji. Padł na ziemię jak zmięta szmata, a w pokoju zapachniało gorzkimi migdałami. Kolacja w Savoyu Dostawcy żywności długo będą wspominać kolację wydaną wieczorem trzydziestego przez pana Juliusa Hersheimmera dla grona przyjaciół. Przyjęcie to odbyło się w prywatnym salonie, a polecenie pana Hersheimmera było dosadne i krótkie: daję wam carte blanche! A kiedy milioner daje carte blanche, to nie ma końca niespodziankom. Na stołach znalazły się wszystkie przysmaki, na które sezon albo się już skończył, albo jeszcze nie zaczął. Kelnerzy roznosili niczym precjoza butelki starych, bezcennych win. Salon był udekorowany wszystkimi możliwymi kwiatami z różnych stref klimatycznych i z różnych kontynentów, a na paterach leżały obok siebie najbardziej egzotyczne owoce zarówno z maja, jak i listopada. Lista gości była skromna, choć doborowa: ambasador amerykański, pan Carter (który ośmielił się, jak to sam powiedział, przyprowadzić wieloletniego przyjaciela, sir Williama Beresforda), archidiakon Cowley, doktor Hall, dwoje Młodych Łowców Przygód — panna Prudence Cowley i pan Thomas Beresford. Gościem honorowym była panna Jane Finn. Julius nie szczędził wysiłków, aby to wystąpienie panny Finn w tak dostojnym towarzystwie okazało się wielkim sukcesem. Do drzwi apartamenciku, który Jane dzieliła z Tuppence, ktoś niespodziewanie zapukał. Tuppence otworzyła i zobaczyła na progu Juliusa dzierżącego w dłoni czek. — Słuchaj, Tuppence — zaczął. — Czy możesz mi wyświadczyć przysługę? Weź ten czek, idź z Jane na miasto i kup jej, co trzeba na dzisiejszy wieczór. Wszyscy są zaproszeni na kolację do Savoyu. Rozumiesz? No więc, pójdziesz z nią? I w ogóle nie liczcie się z pieniędzmi. Niech to kosztuje, ile chce. — Oczywiście, że z nią pójdę. To będzie dla nas wielka rozrywka. Ubieranie Jane to sama przyjemność. Taka śliczna dziewczyna! — O tak — zgodził się pan Hersheimmer ochoczo. Ta pełna zapału odpowiedź wywołała iskierki w oczach Tuppence. — Aha, tak przy okazji — powiedziała skromniutko. — Jeszcze nie udzieliłam ci odpowiedzi… — Jakiej odpowiedzi? — spytał ze zdziwieniem Julius, a twarz mu nieco zbladła. — No, wiesz jakiej… kiedy mnie spytałeś… czy za ciebie wyjdę. — Wzorem wiktoriańskiej heroiny Tuppence skromnie spuściła oczy. — I nie chciałeś się pogodzić z tym, że powiedziałam „nie”. Prosiłeś, żebym się zastanowiła… No więc już się zastanowiłam i mam odpowiedź… — Słucham, jaką? — Na czole Juliusa perlił się pot. Tuppence przestała nagle grać rolę dobrze wychowanej panienki z powieści. — Ach, ty stary bałwanie! Co ci w ogóle strzeliło wtedy do głowy, żeby mi się oświadczać? Przecież ja doskonale wiedziałam, że nic cię nie obchodzę. — O nie, nie! Wcale tak nie było. Ja miałem… i nadal mam… bardzo wysokie mniemanie o tobie i wielki szacunek… I olbrzymi podziw… — Hmm! — odparła Tuppence. — Ale to są wszystko uczucia, które idą do kosza, kiedy pojawiają się nieco inne, te specjalne. Prawda, głupolku? — Ja zupełnie nie wiem, o czym ty mówisz — obruszył się Julius, czerwieniąc się na twarzy. — Dobrze, dobrze! — Roześmiała się, zamykając za nim drzwi. Natychmiast je jednak otworzyła, by rzucić jeszcze za odchodzącym: — Będę jednak zawsze pamiętała, że zwodziłeś mnie obietnicą małżeństwa. — Kto to był? — spytała Jane, gdy Tuppence wróciła do pokoju. — Julius. — Czego chciał?
|
Wątki
|