Jak cię złapią, to znaczy, że oszukiwałeś. Jak nie, to znaczy, że posłużyłeś się odpowiednią taktyką.
Ale dosyć tego, prawda? Pozwól mi wstać, bo
mnie męczysz. ─ Wyrwała się i powiedziała: ─ Nie, nie, nie... Nie chcę. Wówczas podniósł się z trudem, bez sił opadł na krzesło i oparł się o poręcz, kryjąc twarz w rękach. Z kolei Nana zaczęła chodzić po pokoju. Przez chwilę patrzała na poplamiony papier, na tłustą gotowalnię, na całą tę brudną norę skąpaną w bladym słońcu. I stanąwszy przed hra- bią powiedziała spokojnie: ─ To śmieszne, jak bogaci ludzie sobie wyobrażają, że mogą mieć wszystko za swoje pie- niądze... A jeżeli ja nie chcę?... Gwiżdżę na twoje prezenty. Choćbyś mi dawał cały Paryż, mówiłabym nie, zawsze nie... Popatrz, tu wcale nie jest czysto. A jednak nawet tu byłoby milutko, gdyby mi się spodobało żyć z tobą... A tymczasem w twoich pałacach można umrzeć z nudów bez odrobiny serca... Ach, pieniądze! Mój biedny piesku, mam je gdzieś! Widzisz, ja depcę pieniądze i pluję na nie. ─ Zrobiła minę pełną obrzydzenia. Potem nagle stała się uczu- ciowa i dorzuciła melancholijnym tonem: ─ Znam coś, co jest warte więcej niż pieniądze... Ach! Gdyby mi dano to, czego pragnę... Powoli podniósł głowę, a w jego oczach błysnęła nadzieja. ─ Och! Ty mi tego dać nie możesz, to nie zależy od ciebie, i właśnie dlatego ci o tym mó- wię... Przecież tak sobie rozmawiamy... Chciałabym w tej ich sztuce dostać rolę uczciwej kobiety. ─ Jakiej uczciwej kobiety? ─ szepnął zdziwiony. ─ Ależ księżnej Heleny!... Niech nie myślą, że będę kiedykolwiek grała Geraldynę! Jeszcze czego! Taką mamą rólkę, i to w jednej scenie! Zresztą nie tylko o to chodzi. Mam już dość kokot. Wiecznie mam grać kokoty, jeszcze powiedzą, że cała jestem nimi wypchana. Do- prawdy, irytujące jest to, że uważają mnie za źle wychowaną... A tymczasem nie mają zielo- nego pojęcia, że skoro chcę być dystyngowana, potrafię zrobić to świetnie!... Popatrz tylko. Cofnęła się do okna, potem wróciła, pusząc się i odmierzając kroki z miną wielkiej kury, która stąpa ostrożnie, gdyż boi się zabrudzić sobie łapy. Hrabia patrzał na nią oczami jeszcze pełnymi łez i był oszołomiony tą jakby wyrwaną z farsy sceną, która łagodziła jego cierpie- nie. Przez chwilę spacerowała, żeby pokazać się w tej swojej nowej roli, uśmiechając się subtelnie, mrugając powiekami i kołysząc spódnicą. Stanąwszy znowu przed nim rzekła: ─ Co? Dobrze, prawda? ─ Och! Bardzo dobrze ─ wyszeptał jeszcze przygaszony, rzucając niespokojne spojrzenia. ─ Mówię ci, że dobrze gram kobietę uczciwą! Próbowałam w domu i ręczę, że żadna nie potrafi tak jak ja zagrać księżnej, która sobie kpi z mężczyzn. Czy to zauważyłeś, gdy prze- chodziłam, patrząc na ciebie przez lorgnon? To się ma we krwi... A zresztą, chcę grać rolę uczciwej kobiety. Marzę o tym i jestem z tego powodu nieszczęśliwa. Muszę dostać tę rolę, słyszysz? ─ Spoważniała. Mówiła cierpkim głosem i była przejęta, gdyż rzeczywiście cier- piała nie mogąc zaspokoić głupiej zachcianki. Muffat, jeszcze przygnębiony jej odmową, czekał nic nie rozumiejąc. Zapanowało milczenie. Nawet brzęczenie muchy nie mąciło ciszy pustego domu. ─ Rób, co chcesz ─ rzekła bez ogródek ─ ale zmuś ich, żeby mi dali tę rolę. Muffat osłupiał. A potem, robiąc gest pełen rezygnacji, powiedział: ─ Ależ to niemożliwe! Sama mówiłaś, że to nie ode mnie zależy. Przerwała mu wzruszając ramionami. 135 ─ Zejdziesz! powiesz Bordenave'owi, że żądasz tej roli... Nie bądźże taki naiwny! Borde- nave potrzebuje pieniędzy, więc mu pożyczysz, skoro masz ich dosyć, żeby wyrzucać za okno. ─ A ponieważ jeszcze się bronił, rozgniewała się: ─ No tak, rozumiem, boisz się gnie- wu Róży... Nie mówiłam ci o niej, gdy płakałeś leżąc na podłodze. Długo mogłabym o tym mówić... Tak, skoro przysięgało się kobiecie dozgonną miłość, nie bierze się nazajutrz pierw- szej lepszej. Och! To mnie dotknęło, dobrze pamiętam!... Dziwię ci się zresztą, mój drogi, bo resztki po Mignonie to nic zaszczytnego! Czy nie powinieneś był zerwać z tym podłym towa- rzystwem, zanim przyszedłeś łasić się u moich kolan? Hrabia protestował, nareszcie mógł wtrącić parę słów. ─ Przecież ja sobie kpię z Róży, natychmiast z nią zerwę. Zdawało się, że to sprawiło Nanie pewną satysfakcję. ─ Cóż cię zatem krępuje ─ ciągnęła. ─ Tu rządzi Bordenave. Ale może mi powiesz, że oprócz niego jest Fauchery... ─ Mówiła teraz wolniej, gdyż doszli do drażliwego punktu sprawy. Muffat milczał spuściwszy wzrok. Nie chciał nic wiedzieć na temat zalecania się Fauchery'ego do hrabiny; uspokajał się powoli nadzieją, że się pomylił w ową straszliwą noc, spędzoną pod bramą na ulicy Taitbout. Ale ten człowiek wywoływał w nim gniew i głęboką odrazę. ─ Przecież Fauchery to nie żaden diabeł! ─ rzekła Nana badając grunt i chcąc wie- dzieć, jak daleko zaszły sprawy pomiędzy mężem i kochankiem. ─ Z Faucherym można się
|
WÄ…tki
|